"Kapitan Marvel" - recenzja

  • Data publikacji: 14.03.2019, 23:20

Kapitan Marvel, czyli najnowszy film wyprodukowany przez Marvel Studios w ramach Marvel Cinematic Universe, na światowe ekrany wszedł już 8 marca. Czy warto się na niego wybrać?

 

Kapitan Marvel to już 21. film w MCU, od długiego czasu szumnie zapowiadany jako konieczny do obejrzenia w celu zrozumienia fabuły Avengers: Koniec gry. Sama produkcja jeszcze na etapie początkowym wywołała wiele kontrowersji, głównie z powodu obsadzenia Brie Larson w roli pierwszej superbohaterki w historii filmów z Marvel Cinematic Universe. W żadnym z 20 poprzednich filmów kobieta nie odgrywała roli pierwszoplanowej. Najbliżej osiągnięcia tego celu był Ant-Man i Osa, w którym bohaterowie Paula Rudda i Evangeline Lilly byli niemal na równi względem istotności ich postaci dla rozwoju fabuły. Nie było jednak dotychczas żadnego żeńskiego solowego filmu superbohaterskiego spod szyldu MCU.

 

 

Carol Danvers, grana w filmie przez Brie Larson, miała być własnie pierwszą bohaterką przełamującą schematy kina superbohaterskiego - gdy DC miało już swoją Wonder Woman, Marvel wciąż nie przedstawił światowej widowni żadnego projektu wartego uwagi z kobietą w roli w głównej.

 

Produkcja został zapowiedziana już w filmie Avengers: Wojna bez granic, w scenie po napisach, gdy Nick Fury (Samuel L. Jackson), spodziewając się "wymazania" przez Thanosa, wysyła wiadomość do Kapitan Marvel właśnie, prosząc ją o pomoc. 

 

Jak zatem wypadła Brie Larson w roli Carol Danvers? Jest wyśmienita. Esencja postaci zagubionej we własnych wspomnieniach została przez nią oddana wspaniale. Widać na jej twarzy mieszankę wszystkich emocji, których widz oczekiwałby po takiej postaci. Niestety, choć pomysł na fabułę był bardzo dobry i nie jest to typowe dla Marvela origin story, to scenariusz nieco kuleje i Larson nie ma zbyt dużego pola do popisu. Nie dowiadujemy się zatem niemal niczego nowego o tytułowej bohaterce. Warto jednak zaznaczyć, że jej postać błyszczy znacznie bardziej w scenie po napisach niż w całym filmie. Jest w niej jednak wiele potencjału i jeszcze więcej oczekiwań rozwoju na przyszłość, szczególnie, że Brie Larson podpisała kontrakt na występ w 7 filmach MCU jako Kapitan Marvel.

 

źródło: Marvel Studios

 

Drugi plan jest jednym z największych atutów filmu - Nick Fury (Samuel L. Jackson) to postać, która kradnie show. Jego sceny z główną bohaterka, ale też z kotem, który się w filmie pojawia w kilku miejscach, to jedne z najlepszych momentów w całej produkcji. Świetnie wypadają też Jude Law i Ben Mendelsohn, którzy otrzymali do zagrania bardzo dobrze napisane role - wielowymiarowe i interesujące, pozwalające zaciekawić sobą widza i zachęcić do rozmyślania nad ich zamiarami. Annette Bening wypada nieco słabiej na tle obsady drugoplanowej, ale to ciągle bardzo interesująca postać, która mogłaby wypaść znacznie lepiej, gdyby lepiej wykorzystano jej potencjał.

 

źródło: Marvel Studios

 

Reżysersko film wygląda całkiem nieźle. Płynny montaż, szczególnie scen walki, pozwala na bezproblemowe śledzenie historii i nie powoduje niezrozumienia u widza. Światowa premiera Captain Marvel miała miejsce już 8 marca i od tego czasu produkcja zdążyła zarobić w światowym box office ponad 490 milionów dolarów. Jest to zatem pierwszy, ale nie ostatni, hit MCU w tym roku - w ciągu najbliższych kilku miesięcy zobaczymy jeszcze Avengers: Koniec gry i Spider-Man: Daleko od domu

 

źródło: Marvel Studios

 

Podsumowując, na film zdecydowanie warto się wybrać. Nie jest to absolutnie jedna z najlepszych produkcji wyprodukowanych przez Marvel Studios, ale nie jest także jedną z tych, o których wolelibyśmy zapomnieć. Po niedawnym odświeżeniu sobie wszystkich dwudziestu filmów MCU mogę śmiało powiedzieć, że Kapitan Marvel zajmuje zdecydowanie mocną pozycję gdzieś w połowie stawki - wyprzedzając takie filmy jak Iron Man 2 czy Thor, ale nie broniąc się na tyle, żeby być filmem lepszym od Czarnej pantery, Spider-Man: Homecoming czy Avengers: Wojny bez granic.

 

Warto także zostać na sceny po napisach. Tak, sceny, bo są aż całe dwie. Polecam też przyjście na seans wyjątkowo wcześnie, bo film otwiera przepiękny hołd dla zmarłego w zeszłym roku Stana Lee, który ma również w filmie jedno ze swoich ostatnich cameo, nagranych jeszcze przed śmiercią.


Ogólna ocena: 7/10