Żegnając niewinność, czyli "Leaving Neverland” – recenzja

  • Data publikacji: 15.03.2019, 22:15

Pierwsze skojarzenia dotyczące Michaela Jacksona, to taniec i muzyka. Jednak przychodzi czas, kiedy wszystko, co wiemy o naszym idolu, należy zrewidować. Zwłaszcza, gdy pojawia się taki dokument, jak Leaving Neverland.

 

Dan Reed zdecydował się nakręcić niezwykle ważną produkcję, która przed laty byłaby nie do pomyślenia. Reżyser stworzył dokument, w którym za sprawą dwóch dorosłych mężczyzn Wade’a Robsona i Jamesa Safechuka, przedstawia Michaela Jacksona jako seksualnego oprawcę. Robson i Safechuk opowiadają o intymnych kontaktach z królem Popu, kiedy mieli zaledwie kilka bądź kilkanaście lat. Przedstawiają znajomość, która z przyjaźni przerodziła się w nieodpowiednią i krzywdzącą relację.

 

Co ciekawe, konstrukcja tego dwuczęściowego filmu nie zaczyna się od mocnych oskarżeń. Taktyka opowiadania o tych przejściach jest zupełnie inna i być może dlatego tak druzgocąca. Przez nieomal połowę czasu ekranowego Jackson nie jest potworem. To gwiazda, wzór, przyjaciel. Niewinny człowiek, który może i ma pewne problemy, ale poza tym wszystko z nim w porządku. Budzi zaufanie, obdarza uwagą. Sprawia, że wszyscy w jego otoczeniu czują się ważni, a przede wszystkim kochani.

 

Dopiero z czasem wszystko się zmienia. Miłe słowa przeobrażają w czyny, które nas, widzów, wprawiają w osłupienie. Natomiast dla tych zmanipulowanych chłopców były kolejną formą okazania miłości. Słucha się tego bardzo trudno, wyobraźnia jest bezlitosna. Obrazy, które wyłaniają się z opowieści Jamesa i Wade’a, są druzgocące. Chciałoby się tych chłopców, którymi byli, obronić. Niestety, jest już za późno, możemy tylko słuchać.

 

 

W tej narracji, co istotne, nie tylko Michael Jackson staje pod pręgierzem zarzutów. Kluczowi są także rodzice, którzy otrzymywali ogrom ostrzeżeń, a mimo to zdecydowali się je ignorować.  Jak silna jest aura celebryty, że tak łatwo usprawiedliwić spanie dorosłego mężczyzny w jednym łóżku z własnym dzieckiem? Jak łatwo zmanipulować rodziców, którzy nie widzą nic złego w wielogodzinnych rozmowach telefonicznych trzydziestolatka z małym chłopcem? Uzyskane możliwości i blichtr odebrały tym opiekunom rozsądek. I nie jest to żadne usprawiedliwienie,  ale smutna prawda o wizerunku sław przekutych w nadludzi.

 

Leaving Neverland wzbudza ogromne kontrowersje. Powstaje masa materiałów, które za wszelką cenę chcą zdyskredytować Safechuka i Robsona. Żaden ze mnie ekspert w kategorii oceny, czy ci mężczyźni mówią prawdę. Wydaje mi się, że tak jest. Ich mowa ciała, sposób w jaki opowiadają o oprawcy, którego w pewien sposób wciąż kochają i cenią. Trudno mi uwierzyć, że obaj zdecydowali się na występ w tym dokumencie dla pieniędzy.

 

Chciałbym Wam uświadomić, że życie tych ludzi zmieniło się w tym momencie na zawsze. Ich rodzin także. Decydując się na taki krok, musieli wiedzieć, jakie wiążą się z tym konsekwencje. Poza tym, naprawdę sądzicie, drodzy czytelnicy, że opowiadanie przed całym światem o wykorzystywaniu seksualnym jest takie proste? Zdajecie sobie sprawę, jak wielki wiąże się z tym wstyd, poczucie winy? To obnażenie w pełnej postaci, które wymaga odwagi i ogromnej determinacji.

 

 

HBO nie kryje przy tym, iż Wade Robson składał fałszywe zeznania. Nie ma tu tuszowania, czy zamiatania pod dywan wypowiedzi z przeszłości, które zaburzają pewien tok narracji. Widzimy wypowiedzi broniące Jacksona. Mamy świadomość, że zeznania składane przez Robsona na rzecz Króla Popu miały kolosalne znaczenie. Dostajemy informację o tym, że wiele prawdopodobnych ofiar zaprzecza, jakoby zostały potraktowane w niewłaściwy sposób.

 

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ta opowieść powinna być bardziej rozbudowana. Ilość dostępnych materiałów związanych z pozwami oskarżającymi Michaela Jacksona, i nie tylko, jest ogromna. Rozumiem, że Dan Reed skupił się na relacji tych dwóch osób i to one, wraz z rodzinami, musiały pozostać na pierwszym planie. Mimo wszystko, wypadałoby zaprezentować pewne kwestie natury procesowej w szerszej perspektywie.

 

Trzeba powiedzieć sobie jasno - od strony warsztatowej, czy produkcyjnej, Leaving Neverland nie wyróżnia się niczym specjalnym. Sercem tego dokumentu jest historia, którą ma do przekazania. Niezwykle cenię twórców za to, że zdecydowali się ją opowiedzieć. To ogromna odwaga decydować się na pojedynek z legendą. Kolejny, niezwykle istotny, wkład w spoglądanie w stronę celebrytów bez taryfy ulgowej. Ci ludzie często zmieniają nasz świat, spojrzenie, inspirują nas. Nie znaczy to jednak, że mogą więcej, że stają się nietykalni.

 

 

Bardzo bym chciał, żeby każdy, kto tylko może, obejrzał ten film. Choćby po to, żeby przekonać się, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na rodzicach. Zastanowić się nad tym, jak spoglądamy na naszych idoli - z perspektywy tego, jakimi są, czy jakimi chcemy ich widzieć. Spróbować zrozumieć, jak wielką traumą jest molestowanie seksualne, jak trudno ofiarom jest się z nią zmierzyć po latach.

 

Nie mam zamiaru namawiać nikogo do bojkotu piosenek Michaela Jacksona. Moim zdaniem nie o to tu chodzi. Musimy pogodzić się z tym, że źli ludzie mogą stworzyć dobre rzeczy i zmienić nimi nasze życie na lepsze. To upiorne, ale nie da się przed tym uciec. Najważniejsze, żebyśmy traktowali ich na równi, za dobro wynagradzając, a za zło karząc. Dlatego też bardzo cenię Leaving Neverland za to, że jest milowym krokiem w tym właśnie kierunku. Demitologizacji twórców, zmierzenia się z naszymi własnymi sumieniami. Nie tyle zachęca, co wymusza dyskusje na tematy, o których nie chcemy słyszeć, o których wolimy po prostu nie wiedzieć.

 

Ocena 8/10