Co to będzie, co to będzie? "Monument” – recenzja

  • Data publikacji: 20.03.2019, 22:45

Dwa lata temu na festiwalu w Gdyni Jagoda Szelc pojawiła się praktycznie znikąd i szturmem zdobyła serca krytyków. Jej Wieża. Jasny dzień okazała się prawdziwą rewelacją. Mało kto jednak pomyślał, że kolejnym projektem utalentowanej reżyserki będzie film dyplomowy studentów Łódzkiej Szkoły Filmowej, a mianowicie Monument.

 

Należę do osób, które Wieże. Jasny dzień cenią, ale nie popadają przy tym w błogi zachwyt. To oryginalne kino, z autorskim rysem, które w formie bywa cokolwiek specyficzne. Trzeba jednak przyznać, że takich produkcji, jak i bezkompromisowych twórców, w rodzimej rzeczywistości brakuje. Zadziwiające jest to, że, po tak piorunującym debiucie, Szelc postawiła na realizację filmu dyplomowego, angażując do niego cały rocznik studentów.  

 

Punktem wyjścia dla Monumentu jest hotel, do którego w ramach zaliczenia trafiają studenci hotelarstwa. Od momentu przyjazdu praktycznie wszystko spoczywa na ich barkach. Zostają podzieleni na zespoły i każdy z nich odpowiada za poszczególne stanowiska. Pracują w kuchni, pralni, pokojach, w spa, czyszczą postument bądź wyrzucają śmieci. Śledzimy poczynania świeżo upieczonych pracowników, a także zmiany jakie w nich zachodzą.

 

Kto spodziewał się spojrzenia na hotelarstwo od podszewki czy podobne atrakcje, prędko przekona się, że nie o to tu chodzi. Owszem, atmosfera praktyk jest namacalna, a Szelc znakomicie czuje ten klimat. Pracę, która zbliża ludzi. Sprawia, że decydują się oni na osobiste wyznania, a także rodzi wśród wspólnoty nieuniknione konflikty. Niektóre skryte głęboko we wnętrzu, inne wychodzące z całą siłą na powierzchnię. Reżyserka ukazuje mieszankę charakterów, stłoczonych w jednym miejscu jednostek, które zmieniają najbliższe otoczenie, a ono nie pozostaje im dłużne.

 

Bardzo szybko możemy się przekonać, że nic nie jest takie, jak może się wydawać. Codzienność  miesza się z metafizyką. Hotel zaczyna przypominać obcy, niepokojący organizm. Studenci  natomiast coraz głębiej zapuszczają się w jego trzewia. Tracą kontrolę nad swoimi uczuciami. Niepokój tętni w bladej poświacie barw, wybrzmiewa w przeszywających, niczym trąby, apokalipsy dźwiękach. Można tu doszukiwać się inspiracji Kubrickiem czy Lynchem, ale nie ma wątpliwości, że to marka własna Jagody Szelc, którą nie sposób się nie zachwycać.

 

 

Sam sposób współpracy z aktorami może budzić podziw. Mamy tu przecież do czynienia w większości z osobami, które nie miały wcześniej okazji sprawdzenia się w podobnym przedsięwzięciu. Można domyślać się, że każde z nich chciało wykorzystać tę szansę jak najlepiej, co musiało wiązać się z pewnymi napięciami. Tymczasem na ekranie widać jedynie znakomitą współpracę. Pozbawioną zbędnych szarż symbiozę. Nikt nie pcha się na świecznik, każdy korzysta ze swoich partii jak umie najlepiej. Co zadziwiające, nie zawodzi tu nikt. Emocje, naturalność, improwizacja – wszystko funkcjonuje na godnym pochwały poziomie.

 

Nic nie jest w Monumencie oczywiste. Szelc wybornie gra z oczekiwaniami, zmienia tempo, narrację czy optykę. Niezwykle świadomie buduje świat zamknięty w jednym budynku i jego okolicach. Przestrzeń, która potrafi przytłoczyć swoim ogromem, ale zaskoczyć także kameralną intymnością. Znalazło się tu miejsce zarówno na manifesty ideologiczne, jak i krytykę współczesnego świata. Wszystko skąpane jest w gatunkowym miszmaszu, w którym opowieść inicjacyjna, dramat czy horror, świetnie z sobą współgrają.

 

Jest w tym filmie coś, czego tak bardzo brakuje mi we współczesnym kinie, o polskim podwórku nie wspominając. Nawet jeśli dostajemy tu pewną ścieżkę interpretacyjną, to nie zamyka ona innych możliwości. Nie ma tu miejsca na oczywistości, jest za to pole do popisu dla wyobraźni. Kolejnych seansów i obmyślania, cóż twórca miał na myśli, a może bardziej, co my widzimy w otwartej na spostrzeżenia wizji.

 

Monument sprawił, że na każdy kolejny film Jagody Szelc będę czekał z niecierpliwością. Tak świadomej, twórczej i oryginalnej reżyserki nie było od lat, jeśli nie od dziesięcioleci. Tylko wielki i spełniony talent mógł przerodzić film dyplomowy za marne pieniądze w prawdziwą ucztę dla oka i ucha. Nie widać tu śladu braku doświadczenia w aktoracha ani wspomnianych budżetowych braków. Prezentuje się za to bogata, klimatyczna, mnoga w znaczenia, wizja, która wciąga i nie puszcza jeszcze długo po zniknięciu napisów końcowych.

 

Ocena 8/10