Jak się zbudzi, to nas zje, czyli ''Wilkołak" - recenzja

  • Data publikacji: 04.04.2019, 14:35

Polski horror - zwrot ten brzmi nie tyle jak zachęta, co raczej ostrzeżenie przed tym, co zobaczymy na ekranie. Ciemno, prawie noc znakomicie wpisało się w tę myśl, ale okazuje się, że rodzima kinematografia nie powiedziała w tym temacie ostatniego słowa. Wszystko za sprawą Wilkołaka, nagrodzonego w Gdyni za reżyserię.

 

Adrian Panek po kilkuletniej przerwie powrócił za kamerę i trzeba przyznać, że pod wieloma względami postawił wszystko na jedną kartę. Spoglądając na zmienne, to nie miało prawa się udać. Nie dość, że horror, to jeszcze osadzony u schyłku drugiej wojny światowej. Jakby tego było mało, praktycznie cała obsada to zlepek młodych i najczęściej niedoświadczonych jeszcze aktorów. Na bis praca ze zwierzętami, które miały tu za zadanie grać krwiożercze bestie.

 

Być może to wszystko sugerowało materiał na ambitną porażkę, ale czasem los, a w tym wypadku reżyser, postanowił wszystkich pozytywnie zaskoczyć. Wspomniane umiejscowienie akcji z balastu prędko staje się ogromną zaletą. Powojenna trauma, choć rzadko wypowiadana wprost, emanuje z ciał bohaterów. Zawiera się w prostych gestach, przemyka między słowami. Jest namacalna, podobnie jak groza.

 

Horror i wspomniana już groza, działają tu na wielu poziomach. Za punkt wyjścia można uznać niepewną przyszłość. Umieszczone w dworku dzieci nie wiedzą, co je czeka. Jedzenia nie wystarczy na długo, a woda prędko może stać się dobrem nieosiągalnym. Samo pojęcie głodu i pragnienia wyzwala niepokój. Wzmaga skrywane we wnętrzu emocje i traumy. Myślenie o tym, jak dalej wyglądać będzie życie głównych bohaterów, płynnie przeplata się z myślą, jak mają przeżyć najbliższe dni.

Otaczająca rzeczywistość stwarza wiele niebezpieczeństw i głównym są w tym wypadku tytułowe wilkołaki. Wilczury, które w obozach stosowane były jako jedne z narzędzi do pozbawiania życia. Wygłodniałe, z wyszczerzonymi, ostrymi jak brzytwa zębami. Dzień i noc czatujące pod drzwiami posiadłości, gotowe w każdej chwili dorwać się do gardeł. Także Sowieci, chwilowi wybawiciele, mogą zamienić się w oprawców. Równie bestialskich, jak wspomniane czworonogi.

 

Oczywiście trzeba to wszystko odpowiednio zainscenizować i widać, że ktoś zna się tu na rzeczy. Atmosfera budowana jest bardzo konsekwentnie. Napięcie wzrasta stopniowo. Zarówno okoliczny las, jak i wnętrze dworku, kryją w sobie różnego rodzaju niebezpieczeństwo. Kamera świetnie ogrywa przestrzeń, ukazując strzępy niepokojących obrazów. Ściśle przylega do bohaterów, których twarze skrywają różnorakie, często skrajne emocje.

 

Bez wątpienia wielkie brawa należą się tutaj za wybór obsady. Choć ryzyko niepowodzenia było ogromne, zarówno wśród debiutantów, jak i bardziej doświadczonych aktorów, nie sposób znaleźć fałszywej nuty. Między innymi dzięki ich naturalności i swobodzie, od razu czuje się tę rzeczywistość. Związane z nią pragnienia i niepewności. Prym w tej gromadzie talentów wiedzie Sonia Mietielica, która jest tu kimś na wzór matki. Zmuszona w związku z okolicznościami do opieki nad resztą. Poszukująca drobin normalności w świecie zdezorganizowanym przez wojnę.

 

Pod pewnymi względami Wilkołakowi bardzo blisko do baśni braci Grimm. Mamy tu do czynienia z poczciwymi, choć skrzywdzonymi przez los jednostkami. Istotami noszącymi w sobie okropieństwa ostatnich lat, a mimo to wciąż cieszącymi się małymi rzeczami - smakiem jagód czy rozkwitającą roślinnością. Przy tym wciąż są oni narażeni na niebezpieczeństwa. Wilcze i ludzkie, z którymi wspólnie muszą się zmierzyć, w nadziei na dobre zakończenie.

W tym całym maglu postaci i wątków Panka nie zapomina o niejednoznaczności. Znakomicie widać to w prezencji jednego z bohaterów. Pozornie można przykleić do niego łatkę antagonisty. Jednak im dłużej trwa film, tym więcej w nim sprzeczności. Dzięki temu można inaczej spojrzeć na pewne poczynania. To świetne zobrazowanie, w jak różnorodny sposób działa krzywda i trauma. Jak ciężki pobyt w obozie, odznaczył się na psychice postaci widocznych na ekranie.

 

Bardzo ważną składową i, ponownie, mającą baśniowy rodowód, jest przesłanie płynące z tej produkcji. Morał jakże znakomicie pasujący do dzisiejszych czasów. Do cna pacyfistyczny, oferujący wiarę w młode pokolenie, które potrafi zbudować swą przyszłość na nowo. To także odezwa do oceny drugiego człowieka pozbawionej powierzchowności. Dążenia nie do podziałów, ale zrozumienia i tworzenia wspólnoty.

 

Wilkołak to z pewnością jedno z największych zaskoczeń tego roku. I nie mówię tu o rodzimych produkcjach, ale o tegorocznych premierach w ogóle. Adrian Panek stworzył pełnoprawne kino grozy, które potrafi zarówno wywołać dreszcze niepokoju, jak i skłonić do refleksji. Półtorej godziny seansu mija tu niepostrzeżenie. Widząc napisy końcowe, chciałoby się powiedzieć "chcę więcej", co wystarczy za bardziej niż godziwą rekomendację.

 

Ocena – 8/10