Rodzina niejedno ma imię, czyli "Złodziejaszki" - recenzja

  • Data publikacji: 09.04.2019, 12:28

Ze zdobywcami Złotej Palmy bywa różnie. Nie zawsze zwycięża najlepszy film, czasem zamiast jakości decyduje tematyka. Jednak w 2018 roku, mimo wielu godnych pochwały produkcji, nie było wątpliwości, że zwycięzca jest w stu procentach zasłużony. W końcu kto jak to, ale Hirokazu Koreeda potrafi czarować opowieścią, nie unikając przy tym złożonych problemów społecznych. Złodziejaszki są na to żywym dowodem.

 

Opowieść prezentowana przez japońskiego twórcę, otacza niejednoznacznością już na samym początku. Mamy w końcu do czynienia z porwaniem zaniedbywanej kilkuletniej dziewczynki, Juri, przez obcych ludzi. W dodatku mieszkających w dość dyskusyjnych warunkach. Bardziej przypomina to komunę, niż znany nam model rodziny. Jednak, choć jej składowe są cokolwiek charakterystyczne, bardzo szybko możemy się przekonać, że nie to jest w tej historii najważniejsze.

 

Koreeda przez lata dał się poznać jako twórca, który opowiada o codzienności w sposób magiczny. Sprawia, że znane nam wycinki rzeczywistości nabierają niezwykle urokliwego wyrazu. Poza tym, jak na wytrawnego społecznika kina przystało, nie ucieka od bolączek współczesnego świata. Potrafi jednak opakować je w sposób, który nie tyle oskarża, co pobudza do myślenia. Sprawia, że słodycz i gorycz tworzą połączenie, któremu nie sposób się oprzeć.

Złodziejaszkach te cechy charakterystyczne widać jak na dłoni. Tytuł zresztą nie jest tu przypadkowy, bo niektórzy członkowie tej familii trudnią się kradzieżą. Większość reżyserów pewnie poszłoby tu w kierunku prostego potępienia. W tym wypadku jest to punkt wyjścia do dyskusji. Zastanowienia się nad realiami otaczającymi bohaterów. Zachęta do zmiany sposobu postrzegania pewnych zachowań, wolnych od łatwej i nic nie wnoszącej krytyki.

 

Prędko można przekonać się, że w tym niecodziennym modelu społecznym, jest często więcej miłości i ciepła, niż w znanych nam klasycznych ogniskach domowych. Wspólne posiłki, rozmowy, uszczypliwości. Jest w tym swoboda i czułość, której chwilami aż się zazdrości. Nie ma tu może wielkich bogactw czy ogromnych możliwości, ale są wartości znacząco przewyższające te ograniczenia.

 

Mało kto w tak niewymuszony i spokojny, a przy tym pełen emocji sposób, splata z sobą przeciwstawne wzorce postępowania. Moralne braki godne potępienia i więzi pełne empatii czy zrozumienia, zawiązujące się we wspólnocie. Wiemy, że ten twór nie jest idealny, ma swoje oczywiste uchybienia. Jednak mimo to, bardzo dobrze czujemy, że to wcale nie jest tak proste, jak może się wydawać. Szeroki kontekst jaki możemy ujrzeć na ekranie sprawia, że trudno wydać tu stanowczy i jednoznaczny wyrok.

Spostrzeżeń tych nie zmienia także swego rodzaju wolta, jaką w pewnym momencie serwuje Koreeda. Dowiadujemy się wtedy nowych informacji, ale choć tworzą one dodatkowe okoliczności, nie sprawiają, że ocena danych poczynań jest prostsza. Dają za to dużo argumentów do zastanowienia się nad tym, jak ciasna jest perspektywa naszego postrzegania świata. Jak łatwo chwytliwe nagłówki odwracają nam uwagę od realnego problemu.

 

Nie brakuje tu też wielu intrygujących pytań, na czele z tym, czy więzy krwi z automatu nadają nam swego rodzaju bliskość? Czy urodzenie dziecka sprawia, że jesteśmy matką i ojcem? Trudno spoglądając na poszczególne sceny i kwestie, nie zastanawiać się nad tymi aspektami. Nie spojrzeć inaczej na wizję rodziny i więzi międzyludzkiej jako całości. W końcu na miłość trzeba zapracować, nie tylko w związku, ale także wśród naszych potomków.

 

Mogłem się tego spodziewać, ale i tak zadziwia mnie lekkość, z jaką tak skomplikowane zagadnienia ukazywane są na ekranie. Nie ma tu krzyku, nie ma wzniosłych przemów. Są za to sceny z życia, które mimo różnic kulturowych, bardzo łatwo przeszczepić na europejski grunt. Nie trzeba wiele, by przypomnieć sobie, kiedy ostatnio wspólnie cieszyliśmy się posiłkiem. Rozmawialiśmy o rzeczach, które nas krępują, których się boimy. Po prostu spędzaliśmy czas, razem, nie zatopieni w otaczających nas zewsząd ekranach.

To wszystko udało się stworzyć dzięki naturalności. Od początku czuć, że te postaci łączy coś więcej. Rodzaj zażyłości, który od razu się rozumie. Aktorzy są "niewidoczni". Zaciera się w pewien sposób granica między kreacją, a życiem samym w sobie. Nie ma tu żadnej bariery poznania, bez względu na czyny czy wykonywany zawód. Tu każdy zdaje się być na miejscu, ze swoimi wadami i zaletami włącznie.

 

Złodziejaszki mają w sobie coś kojącego. Nawet jeśli pozostawiają po sobie wiele pytań i refleksji, to przede wszystkim są odą do bliskości. Przypomnieniem, że miłość jest darem, ale trzeba umieć o niego zadbać. Bez pielęgnacji nic nie przetrwa długo, a więzy krwi choć ważne, nie wzniosą się ponad naszą ignorancję czy wygodę. Nie musimy być idealni, możemy popełniać błędy. Istotne, by pamiętać o osobach, które są nam bliskie. Obdzielać je uwagą, wysłuchać i mówić im rzeczy prosto z serca.

 

Ocena - 8/10