W pogoni za szczęściem, czyli "Unicorn Store" - recenzja

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 13.04.2019, 15:21

Początki bywają trudne. I kto jak kto, ale Brie Larson zdaje sobie z tego sprawę doskonale. Reżyserskiemu debiutowi filmowej Kapitan Marvel zarzucić można wiele, choć w gruncie rzeczy jest to całkiem przyjemny dla zmysłów przykład niezależnego kina i naprawdę udana filmowa bajka. Zapraszam na recenzję Unicorn Store.

Pierwszy film w reżyserii Brie Larson opowiada historię niejakiej Kit – młodej kobiety, która nie potrafi znaleźć swojego miejsca w otaczającym ją świecie. Mało tego – dziewczyna całe dnie spędza na zagłębianiu się w świat marzeń, a racjonalne rozmyślania o przyszłości odsuwa na bok, by zrobić miejsce na… biegające po tęczach kucyki. Beztroskie życie będzie musiało jednak ulec wielu zmianom, bo oto bohaterka poznaje tajemniczego Sprzedawcę, który proponuje jej przygarnięcie prawdziwego jednorożca.

 


Na wstępie – wielki plus za samą kreację Kit. W kinie nieczęsto zdarza się, żeby główna postać - a zwłaszcza, gdy jest to kobieta – nie okazywała się zagubioną księżniczką czy zapracowaną bizneswoman, która dopiero odkryje prawdę o sobie. Larson prezentuje bardziej ludzki, choć wcale nie przyziemny charakter zagubionej w świecie dziewczyny – może i roztargnionej, z myślami błąkającymi się gdzieś w przestworzach, ale z całą pewnością takiej, z którą nietrudno się utożsamić.

Sklep z jednorożcami pełni przede wszystkim jedną – dość istotną funkcję. Brie Larson zorganizowała krótką lekcję wychowania, przekazując (głównie młodszym odbiorcom) kilka swego rodzaju wskazówek przydatnych szczególnie we wkraczaniu w dorosłe życie. Nie oznacza to jednak, że produkcja znudzi starszych widzów lub jest zwyczajnie niedojrzała. Przeciwnie, dla miłośników wrażeń audiowizualnych również coś się znajdzie, a sam przekaz nie musi trafiać wyłącznie do nastolatków.

 


Uwagę przykuwa przede wszystkim udźwiękowienie. Larson zmyślnie dobrała dość specyficzną ścieżkę dźwiękową - przywodzącą na myśl kołysanki. Zabieg ten dodaje filmowi pewnej bajkowości, a sama historia, choć tak prosta, nabiera barwy i wyrazu. Od strony wizualnej Unicorn Store również zaskakuje oryginalnością. Chwalić warto szczególnie ujęcia, w których główna bohaterka – ubrana w krzykliwe, kolorowe stroje – przemierza szare, stonowane ulice czy nudne do bólu biuro. W jednej ze scen kontrast ton brokatu oraz sztywnych, ułożonych członków zarządu wręcz bije w oczy, lecz temu kiczowatemu stylowi ciężko odmówić charakteru, a ta krzykliwość – mniej lub bardziej subtelna – zwyczajnie ma w sobie to coś!

Nie można pominąć jednak gry aktorów. Brie jak to Brie – zagrała nieźle, choć po jej kreacji kobiety, która wciąż czuje się dzieckiem, spodziewałem się czegoś innego – żywszego i autentycznego. Niestety, zdobywczyni Oscara ma kilka gorszych momentów. Nie jest jednak sztuczna, a uroczego uśmiechu jak zawsze trudno jej odmówić. Na ekranie zobaczymy też Samuela L. Jacksona, który stał się zdecydowanie największą atrakcją i atutem produkcji. Choć sceny z jego udziałem możemy policzyć na palcach jednej ręki, obserwowanie postaci ekscentrycznego Sprzedawcy daje sporo satysfakcji i przyjemności. Rzecz jasna tym razem aktor obył się bez kultowego już okrzyku: Motherf…. I kamień z serca.

 


Choć w Unicorn Store dopatrywano się nawet głęboko zawartych ideologii marksistowskich, ja ten film staram się odbierać i rozumieć raczej w ten prostszy sposób – jako opowieść o tym, że nie można rezygnować z marzeń, nawet, gdy są one tak nierealne, jak chociażby właśnie posiadanie jednorożca. Lecz co ważne – nie dla samego marzenia lub posiadania, ale dlatego, że to właśnie one, i dążenie do ich osiągnięcia, kreują każdego z nas jako człowieka. O tym z pewnością warto pamiętać. Brie Larson stworzyła lekki i przyjemny obraz na pograniczu kina familijnego. To idealna odskocznia od bardziej wymagającego, trudniejszego kina. I właśnie w tej kategorii określam go mianem udanego.

 


Unicorn Store to film, do którego najlepiej podejść z lekkim dystansem i spróbować nie odbierać go jako filmu stricte o kobiecie, która gubi się w rzeczywistości przez własne, nierealne marzenia. To produkcja niosąca prostą, acz ważną prawdę i właśnie za tą prostotę i szczerość ją cenię. Choć jest pełna niedociągnięć i nad wieloma jej aspektami należałoby się gruntownie zastanowić – Sklep z jednorożcami jest tak naprawdę mądrym i, mimo cukierkowej oprawy, bardzo dojrzały obrazem o odkrywaniu własnej natury i szalonej pogoni za wymarzonym życiem. Jestem przekonany, iż wielu z nas może postawić się na miejscu Kit, bo zupełnie tak jak ona – wciąż szuka swojego miejsca i odpowiedniej roli w tym wielkim, szarym świecie. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że jeśli w życiu zabraknie szczęścia, pewnego dnia w tłumie ludzi być może i nas zauważy ten tajemniczy Sprzedawca…


Ogólna ocena: 6/10

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com