Daruj, Panie Krasinski, czyli "Cisza" - recenzja

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 21.04.2019, 18:28

Wielu kinomaniaków w tak zwanym dobrym filmie ceni sobie nie tyle oszałamiające efekty wizualne czy przykuwający do fotela scenariusz, co sam pomysł na produkcję. Brak oryginalności potrafi zakłuć w oczy i skutecznie zepsuć cały seans. Netflixowa Cisza jest tego doskonałym przykładem.

Po tym jak John Krasiński i jego nominowany do Oscara horror Ciche miejsce podbił serca miłośników kina grozy, twórcy filmowi natychmiast podchwycili jego koncept. Idea życia bez naturalnych elementów ludzkiej codzienności, w tym przypadku – wydawania jakichkolwiek dźwięków – najwyraźniej przypadła do gustu nie tylko widzom. Niewiele trzeba było czekać na tytuły o podobnej formie. I o ile Bird Box wnosił coś nowego i w zasadzie nie było podstaw, by wiązać go z Cichym miejscem, tak netflixowa Cisza jest zwyczajnym plagiatem.

 


John Leonetti (Annabelle) opowiada historię rodziny Andrewsów, którzy starają się odnaleźć schronienie w świecie opanowanym przez stworzenia przypominające nietoperze. Owe skrzydlate bestie pojawiły się (dosłownie) spod ziemi i rozpoczęły rzeź obywateli. Pomijam najbardziej oczywiste głupoty scenariusza, jak sam fakt, że stado niewielkich, zębatych stworzonek zdołało sparaliżować pół Ameryki. Ciszę traktuję jako klasyczny filmowy What if. Dziury logiczne nie są jednak najpoważniejszym przewinieniem tegoż dzieła.

Przede wszystkim – i co najważniejsze – The Silence jest jawną i niezwykle mało subtelną zrzynką z Cichego miejsca. Jeśli widzieliście horror Krasinskiego, widzieliście Ciszę, z tym, że jest to znacznie bardziej okrojona i ułomna niemal na każdej płaszczyźnie wersja świetnego filmu grozy. Od nudnej oprawy po kiepskie aktorstwo – w najnowszej produkcji oryginalnej Netflixa nie zagrało kompletnie nic.

 


Zacznijmy jednak od scenariusza autorstwa braci Dyke, którzy nieszczęsną grupę ludzi stojących na ich drodze uraczyli między innymi takimi superprodukcjami, jak: Titanic II, Transmorfers czy Podwodna bestia. Weterani kina klasy B i tym razem dali prawdziwy popis. Od czasu Ataku morderczych chomików i antologii Zabójczych obieraczek do cytryn nie spotkałem się z tak siermiężnym scenariuszem. Skrypt do bólu krępuje jakiekolwiek działania aktorów. Wobec czego Kiernan Shipka (serialowa Sabrina) w zasadzie nie ma czego prezentować na ekranie. Rzecz jasna nieco lepiej radzi sobie Stanley Tucci – prawdziwy promyk nadziei, który w zasadzie Ciszę ratuje przed zatraceniem. Cóż jednak zdziałać może samotny weteran w tej filmowej dżungli beznadziejnych pomysłów? Zgadza się, niewiele.

Fabuła prosi się o bardziej szczegółowe zarysowanie. Bracia Dyke są jednak nieugięci i w ciągu pierwszych 30 minut opowiadają w zasadzie całą historię, a ostatni epizod i rozwiązanie pozostawiają sobie na pozostałą godzinę, by krok po kroku i na spokojnie – popisowo zrujnować całą produkcję. Są tu nawet antagoniści, którym właściwie nie wiadomo, o co chodzi i po co przyszli, ale za to łudząco przypominają sektę z Bird Box… Całość przypomina więc amatorską produkcję grupki zapalonych w kinie gimnazjalistów. Chociaż, czasem i żółtodzioby potrafią zbudować głębszą narrację.

 


Oprawa audiowizualna stoi na zaskakująco wysokim poziomie – pod warunkiem, że o Ciszy mówimy w kategorii gier komputerowych z początku lat 2000. Renderowane animacje The Silence biją w oczy, jakby nad scenami z latającymi bestiami pracował grafik z dwumiesięcznym stażem w Paincie. Na szczęście owych perełek jest stosunkowo niewiele, bo twórcy skupili się na budowaniu napięcia związanym z obecnością bestii, mniej na starciach z nimi. Do gustu przypadł mi natomiast klimat produkcji, trzeba przyznać – mroczny i zagadkowy. Kilka krótkich ujęć robi wrażenie.


Zastanawia mnie jedna rzecz. Twórcy tylko pobieżnie zakreślają temat relacji między członkami rodziny. Właściwie banalizują je i tu pojawia się niepokojący element. Zauważyłem bowiem, że Andrewsowie bardziej przejmują się śmiercią domowego zwierzęcia, aniżeli człowieka – wieloletniego przyjaciela rodziny. Czyżby był to więc niemy manifest obrońców zwierząt i środowiska? (W końcu fabuła oscyluje wokół zwierzaków mordujących złych ludzi zaburzających ich spokój). Jeżeli tak, cóż… pozostaje mi tylko gorzko zapłakać.

 


Nie chcę rozdrabniać się nad The Silence. Jest to kino zwyczajnie kiepskie i niesmaczne. Leonetti sprawia, że pomysły Krasinskiego ulegają spospoliceniu, a w obecnym stanie rzeczy Ciche miejsce 2 prawdopodobnie nie ma szans na wywołanie tak wielkiego wrażenia, co jego poprzedniczka. Szkoda, bo było to coś nowego i świeżego. Coś, czego w środowisku kina grozy zdecydowanie brakuje. Niestety, nikt nie mógł przewidzieć, że nowatorska forma zostanie błyskawicznie podchwycona i zdegradowana do pospolitego gniota bez pomysłu.

 


Mając do dyspozycji wolne 90 minut zróbcie cokolwiek – wyjdźcie na spacer, upieczcie ciasto, porozmawiajcie z rodziną – ale błagam, nie oglądajcie Ciszy. Netflix chlasnął subskrybentów kolejnym niskobudżetowym zapychaczem zrealizowanym na najniższym poziomie. I nie wiem jak wy, ale ja po tym siarczystym policzku nie mam zamiaru nadstawiać drugiego. Seriale może i robią dobre, ale udanej produkcji pełnometrażowej nie zaserwowali nam już długo. Po napisach końcowych The Silence przychodzi złość i zwątpienie, a na usta ciśnie się słynna kwestia Daria ze Ślepnąc od światełAle to nie do mnie tak, do mnie nie. Zgadza się, Netflix, tak to nie do mnie…

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com