Avengers: Endgame - recenzja bezspoilerowa

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 25.04.2019, 19:28

Koniec. Finalnie nadszedł kres wielkiej przygody i 11 wspaniałych lat. Avengers: Endgame jest swoistym monumentem – pomnikiem wspaniałej marki, ale też przepięknym, emocjonalnym laurem dla widzów, którzy od premiery Iron Mana w 2008 roku z zapartym tchem śledzili losy komiksowych bohaterów. Czwarta odsłona Mścicieli kończy pewną erę w życiu każdego z nas, a bracia Russo podkreślają to w najpiękniejszy z możliwych sposobów. Zapraszam na bezspoilerową recenzję Avengers: Endgame.

Po dramatycznych wydarzeniach z Wojny bez granic świat upadł i nie potrafi podnieść się z kolan. Społeczeństwo wciąż trafi szok po połowicznym wymazaniu, a pozostali przy życiu Avengers utracili wszelką nadzieję w siebie i swoje umiejętności. Wciąż nikt nie może uwierzyć, że spełnił się straszliwy scenariusz Thanosa. Ludzkość pogrąża się w mroku. Gdzieś daleko, za horyzontem – wciąż jednak pobłyskuje ona – samotna, niepozorna iskierka nadziei…

 


Jeżeli myśleliście, że w filmowym uniwersum Marvela widzieliście już wszystko – bracia Russo po raz kolejny Was zaskoczą. Endgame to w film o formie zupełnie innej, niż te, którymi charakteryzowały się dotychczasowe produkcje MCU. Finałowa odsłona Avengers rozpoczyna się naprawdę udanym dramatem o mrocznej stylistyce a la noir, by w sprawnym tempie przejść do pełnoprawnego heist movie i wreszcie skończyć na scenach akcji i czystej rozróby, na którą wielu z nas czekało, tym bardziej, że przez większość czasu bezpośrednich starć tu nie uświadczymy.

Nie obawiajcie się jednak – Endgame nie znudzi Was nawet na moment. O ile Infinity War oszałamiało nieustającą akcją i nastawiło odbiorców na ponad dwie godziny superbohaterskiej jatki, tak zwieńczenie historii Mścicieli daje nam coś więcej – kawał solidnej intrygi, naprawdę dobrze napisany, naszpikowany zwrotami akcji scenariusz i sporą ilość postaci, które znamy od lat, a przedstawionych nieco inaczej – w świeży, ciekawy sposób.

 


Twórcy skupiają się na relacjach między Avengerami i ukazują drogi, jakie obierają nasi bohaterowie. Film staje się dzięki temu bardziej ludzki, bo naprawdę nietrudno jest utożsamić się z herosem, który w tęsknocie i czysto przyziemnych uczuciach staje się w naszych oczach zwyczajnym człowiekiem.

Warto zaznaczyć, iż film w żadnym wypadku nie jest chaotyczny. Na ekranie dzieje się wiele, to fakt, ale ogrom treści, jaki przekazują twórcy, jest starannie uporządkowany i przemyślany. Russo ponownie udowodnili, że mając do dyspozycji multum wątków i postaci oraz więcej niż klasyczne 100 minut na film, potrafią stworzyć spójną i przede wszystkim szczegółowo dopracowaną historię. W praktyce przejawia się to tym, że te 3 godziny seansu, nad którymi wielu ubolewało, mija ot tak, jakbyśmy oglądali co najwyżej projekt krótkometrażowy. Prawdziwa magia, choć bez użycia żadnego z Kamieni Nieskończoności :P



Endgame zaskakuje też szczegółowym ukazaniem głębi emocjonalnej naszych bohaterów. Zapomnijcie o nieoryginalnej walce ze złem i ukazywaniu postaci w systemie zero-jedynkowym. Russo delikatnie zacierają granice między czystym dobrem, a byciem złoczyńcą. I o ile niektóre z owych wątków siłą rzeczy musiały zostać nieco skrócone, tak śledzenie ich sprawia po prostu ogrom satysfakcji. Stare postaci w nowych odsłonach potrafią sprawić wrażenie komicznych, inne są realnie przerażające. Ale mimo tych zmian odbiorca wciąż czuje, jakby widział na ekranie starych, dobrych znajomych i to – przynajmniej mi - sprawia nieopisaną radość.

Po raz kolejny nie zabrakło humoru, lecz co ważne – ten jest podsuwany odbiorcom w niewielkich, wyważonych dawkach. Sceny pełne napięcia i zgrozy towarzyszącej wydarzeniom z Infinity War nie będą więc przerywane niestosownym komentarzem któregoś z dowcipnych herosów. To na ogromny plus. Oglądając Endgame czujemy, że bohaterowie są świadomi dramatycznej sytuacji, w jakiej się znajdują. W żadnym wypadku nie jest to kolorowy, przepełniony mrugnięciami oka Marvel, jaki znamy sprzed lat. To znacznie dojrzalsza, pełna wzruszeń, bogatsza historia, wciąż jednak oprawiona w nieskazitelnie piękne ramy. A skoro już o nich mowa…



Opisywanie aspektów audiowizualnych jest w przypadku produkcji Marvela absolutnie zbędne. Oprawa i udźwiękowienie niezmiennie stoją na najwyższym poziomie. Endgame jest perełką dopracowaną w każdym kadrze, którym chciałoby się wręcz ozdobić ściany. I choć pierwsza połowa filmu jest na dobrą sprawę bardzo wyważona i nie uświadczymy tu wspaniałych scen walk rodem z Infinity War, tak trzeci akt produkcji w zupełności zaspokoi Wasze pragnienia rozwałki w kilkunastu minutach niewątpliwe najbardziej widowiskowej sceny akcji z całego MCU. Warto więc być cierpliwym.

Obawiam się, że dla odbiorcy, który niekoniecznie jest miłośnikiem komiksowych przygód superbohaterów, Endgame może być zwyczajnym – choć zrealizowanym po mistrzowsku – filmem science fiction akcji, który podbije światowy box office i o którym trąbi cały Internet. Dla widza, który przed laty zachwycał się przygodami Iron Mana, Thora czy Kapitana Ameryki, finalna odsłona nie może być odebrana inaczej, niż jako monumentalne dzieło, jedyny w swoim rodzaju pomnik prawie 60 lat historii Marvela. Avengers 4 doskonale podkreśla, jak ważna jest korelacja między postaciami, ale też zaznacza, jak przez te 11 lat zmienili się nasi bohaterowie – zmienił się ich system wartości, podejście do bohaterstwa, mówiąc krótko – dojrzali. A wraz z nimi dojrzała też część każdego z nas.



Nie podchodzę do tej produkcji bez jakiegokolwiek krytycznego spojrzenia. Film ma swoje wady, rzecz jasna. Przyznaję, fabuła zalicza kilka delikatnych potknięć. Myślę jednak, że jeśli ktoś ze łzami w oczach żegna ulubionych bohaterów i w głębi duszy ma świadomość, że oto kończy się wspaniała, trwająca ponad dekadę przygoda, niekoniecznie zwraca uwagę na niedociągnięcia w scenariuszu. Widzów nie związanych silnie z uniwersum może jednak zaboleć, bo Endgame stosuje specyficzne rozwiązania, które, rzecz jasna, nie każdemu muszą przypaść do gustu.



Czy więc warto poświęcić czas? Pytanie retoryczne. Jeżeli nie jesteście miłośnikami MCU, po prostu warto, bo jest to kawał przemyślanego, świetnie zrealizowanego kina, które na rynku sci-fi akcji z pewnością zmieni wiele i które wbrew pozorom jest powiewem świeżości, którego Marvelowi ewidentnie brakowało. Jeśli zaś przez lata Wasze serca trwały z filmowymi superbohaterami, chyba nie muszę kontynuować. Avengers: Endgame zamyka pewien rozdział. Rozdział, który kreowano latami, nad którym pracowały rzesze ludzi i który tworzy historię – w mojej opinii niepowtarzalną, bo zwyczajnie nie wyobrażam sobie powtórzenia sukcesu trzech faz MCU. Jest to więc pozycja obowiązkowa dla każdego – mniejszego czy większego – geeka.



Avengers: Endgame to idealne, przepiękne podsumowanie tych 11 lat, które wspólnie spędziliśmy z ulubionymi bohaterami. To pełne wzruszeń pożegnanie, ale też zaproszenie do dalszej drogi – nowych wątków i przygód, do zapoznania się i dania szansy nieznanym dotąd w MCU postaciom. Dla niedowiarków - o zakończeniu Avengers 4 powstały niezliczone teorie, lecz chyba żadna z nich nie trafiła w punkt i to doskonale wyraża, jak dobrym i wartościowym widowiskiem jest Endgame.



Coś się kończy, coś zaczyna. Marvel Cinematic Universe idzie do przodu, lecz ja wiem – i Endgame tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu – że o tej niezwykłej marce i o tych 23 tytułach nie zapomnę nigdy. Bracia Russo otrzymują dziś ode mnie okrągłą dziesiątkę. Ocena nie może być inna, bo piękniejszego zwieńczenia tej cudownej przygody w życiu nie mógłbym sobie wymarzyć.

Ogólna ocena: 10/10

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com