Droga do dorosłości, czyli "Jutro albo pojutrze" - recenzja

  • Data publikacji: 29.04.2019, 11:37

Uwielbiam ten moment, kiedy nie wiem o filmie praktycznie nic i ta wiedza nie obraca się przeciwko mnie. O dokumencie Binga Liu, który dostał nagrodę na festiwalu Millenium Docs Against Gravity, wiedziałem jedynie, że dotyczy jego przyjaciół jeżdżących na desce. Okazało się jednak, że w Jutro albo pojutrze, jest to zaledwie skrawek prezentowanej tematyki.

 

Dokument trudno zepsuć, trzeba to sobie powiedzieć szczerze. Nawet jeśli realizacja tu i ówdzie kuleje, temat potrafi to zamaskować. Jednak stworzyć film wybijający się ponad stałą, na swój sposób wyjątkowy, to już nieliche wyzwanie. Przede wszystkim trzeba uzyskać zaufanie swoich bohaterów i sprawić, by historie, te nawet najbardziej od nas oddalone, stały się w pewien sposób bliskie i uniwersalne.

 

Głównymi bohaterami są tutaj trzej przyjaciele – Keire, Zack i Bing - twórca tej produkcji. Swego czasu połączyła ich wspólna pasja, jaką była jazda na deskorolce. Spędzali wspólnie całe dnie na jeździe i dzięki temu zawiązały się między nimi silne więzi, które przetrwały aż do dorosłości. Wbrew pozorom, nie jest to opowieść o nostalgicznej miłości do sportu i oda do przeszłości. Choć deska jest tu niewątpliwie ważna, widać radość chłopaków uprawiających ten sport oraz swobodę i wolność, jaka się za tym kryje. To jednak dla reżysera najistotniejsze są mniej chwalebne momenty tamtego okresu i rozliczenie się z przeszłością.

 

Bing opowiada o biciu przez ojczyma. Stara się zrozumieć, a przy tym skonfrontować z tym uczuciem swoją matkę. Keire próbuje rozwikłać stosunek swoich relacji ze zmarłym ojcem, splot nienawiści i utraconej miłości. Zack za to ma w pamięci kary cielesne wymierzane przez ojca, wkrótce sam będzie miał przyjąć tę rolę, co staje się dla niego egzaminem dojrzałości. Każdy z nich ma swój ciężar skrywany pod powierzchnią, z którym mimo chęci odwlekania, musi się w końcu zmierzyć.

 

 

Poruszana tematyka sprawia, że mamy do czynienia z dość niezwykłymi kontrastami. Beztroska jazda po ulicach i w skate parku, wspólne imprezy, a tuż za rogiem wyzierają traumy, domagające się przepracowania. Co ważne, ten dysonans nie jest tu żadnym problemem. Wszystko dzięki temu, że główni bohaterowie bezwzględnie sobie ufają. Chwilami byłem zaszokowany rozmiarem tej lojalności. W końcu mowa tu o wydarzeniach, o których często mówi się wyłącznie najbliższym.

 

Tutaj nikomu nie brakuje odwagi, by podzielić się swoim brzemieniem przed całym światem. Nie ma zwątpienia, zawahania, gryzienia się w język. Nawet jeśli to trudna prawda, stawiająca bohaterów w niekorzystnym świetle. Mam ogromny szacunek dla Binga Liu, że nie starał się wybielić swoich przyjaciół. Przy tym nie zaburzył równowagi, w której znajomi wyrzucają z siebie wszystko, a on sam jest wyłącznie obserwatorem. Bing także ma swoje demony i dzieli się nimi podczas projekcji.

 

Fascynujące jest tu chociażby mierzenie się Zacka, Keire i Binga z dorastaniem. Keire, jako najmłodszy, czarnoskóry chłopak, zaczyna jako istota beztroska. Bez szczególnego celu, zawieszony między byciem wyluzowanym nastolatkiem, a stawaniem się osobą dorosłą. Dopiero z czasem dostrzega zarówno stan swoich życiowych możliwości, jak i problemy związane z jego otoczeniem. Zwiększa się też jego świadomość dotycząca rasizmu. Często ukazana w niezwykle subtelny sposób. Zaledwie grymasem czy spojrzeniem świadczącym o tym, że dana wypowiedź czy sytuacja daleka jest od jego akceptacji.

 

Osobiście najbardziej uderzyła mnie sytuacja Zacka. Gościa, którego trudno nie polubić. Towarzyski, uśmiechnięty, wyluzowany. Wcześnie zostaje ojcem dziecka i choć mówi wiele dojrzałych kwestii, rzeczywistość szybko go przerasta. Wcześniejsza idylla z młodą i piękną Niną staje pod znakiem zapytania. I tu Bing ponownie, jak na świetnego obserwatora przystało, przygląda się szerszej perspektywie. Rozmawia z dziewczyną przyjaciela, portretuje codzienność w związku. Nie wydaje wyroków, ale daje szansę na wyciągnięcie własnych wniosków.

 

 

Jak można zauważyć, wszystko zaczęło się od wspólnej pasji, a przeobraziło się w wielowątkową terapię. Jeździe na deskorolce towarzyszy rozprawa na temat współczesnej rodziny. Standardów wychowania przekazywanych przez pokolenia. Pytań, czy możemy stworzyć własne, lepsze metody opieki, czy też widziane wzorce mimo woli warunkują pewne zachowania. Kontekst przemocy domowej i blizny jakie po sobie zostawia, także staje się jedną z centralnych kwestii poruszanych w filmie. Wszystko uzupełnia mieścina o niewielkich perspektywach i sporym bezrobociu, która także narzuca pewne formy rozwoju i często staje się przeszkodą nie do pokonania.

 

Te wszystkie wątki znakomicie się ze sobą uzupełniają. Bing Liu daje czas na poznanie siebie i swoich przyjaciół. Pokazuje ich w różnych sytuacjach. Towarzyskich i śmiałych, ale też kameralnych, momentami bardzo intymnych. Ogromny wpływ ma na to także tempo, wplatanie odpowiednich kontekstów w danej sekwencji. Chwile oddechu, pozwalające wybrzmieć bardziej dramatycznym momentom. Świadomość w tworzeniu złożonej, a jednocześnie przystępnej struktury filmu, gdzie współczesnym nagraniom na przestrzeni lat, towarzyszą te z odległej młodości.

 

Jutro albo pojutrze to dla mnie jedna z najlepszych tegorocznych produkcji. Podziwiam szczerość przekazanej opowieści, jej rozmach i intymność. To, że Bing Liu świetnie odwzorowuje smak lata, wolności, a przy tym potrafi zmierzyć się z szerokim wachlarzem osobistych problemów. Kwestii związanych z wychowaniem, dorastaniem czy dojrzałością. Poruszane tu tematy zrozumie każdy, bez względu na miejsce zamieszkania. Dotyczy one nas wszystkich i dają do myślenia. Mobilizują do skonfrontowania się z własną przeszłością i spojrzeniem w możliwą przyszłość.

 

 

Ocena 9/10