Tumblerowe love w oparach instagrama, czyli ‘’After” – recenzja

  • Data publikacji: 01.05.2019, 19:17

Hollywood próżni nie znosi i jeśli jedna seria zakończy swój żywot, inna musi zapełnić lukę. Nie inaczej było w tym wypadku, kiedy Pięćdziesiąt twarzy Greya w końcu zniknęło z ekranów. Szansę na przejęcie pałeczki dostało After.

 

Konotacje między dwoma tytułami nie są przypadkowe. Obie pozycje osiągnęły sukces okrężną drogą. E.L. James zaczynała od tworzenia fan fiku Zmierzchu, za to Anna Todd, postanowiła wykorzystać platformę wattpad, by podzielić się z ludźmi swoimi historiami. Obie autorki miały szczęście, bo ktoś dostrzegł potencjał kasowy ich dokonań i nie minęło wiele czasu, by sukces sprzedażowy przekształcił się w plany ekranizacji.

 

Warto wiedzieć, że After powstał, jako ucieleśnienie uwielbienia jednego z członków One Direction. Niesamowite, że przy takim punkcie wyjścia, dotarliśmy do małych fortun i rzeszy wiernych fanów. A przecież historia nie wydaje się ani nowa, ani szczególnie fascynująca. Ot Tessa, przykładna uczennica, trochę szara myszka, zaczyna studia i musi się odnaleźć w nowym środowisku. Pomaga jej rzecz jasna tajemnicze ciacho, chłopak o imieniu Hardin, tłumiący w sobie niepokoje i inne sekrety.

 

No dobrze, jak w każdej romantycznej opowiastce opierającej się na schemacie, tak i tutaj mamy prosty koncept. Dwie jakże różne od siebie jednostki, choć bardzo urodziwe, pałają do siebie niechęcią. Nie trzeba Einsteina, by dociec, że kto się czubi, ten się lubi i prędko te niedostępne przeciwieństwa, staną się dla siebie całym światem. I teraz cała zabawa w tym, żeby te wszystko pokazać jak należy.

 

 

W tym momencie After jakby rzednie mina, choć trzeba przyznać, że na tle takiego Greya, wcale nie tak bardzo, jak można się spodziewać. Owszem, bohaterowie podejmują idiotyczne decyzje. Pretensjonalne teksty to ich największy i bolesny dla oglądającego oręż. Sceny romantycznych zbliżeń pojawiają się w nieskończoność, a operator wciąż ogrywa je w ten sam sposób. Jednak pomijając te rzeczy, nie jest to coś, co moglibyśmy podczepić do rangi obrazu szkodliwego.

 

Dziwnie czuje się będąc adwokatem diabła, ale wydaje mi się, że warto wspomnieć o paru zaletach, o których wielu krytyków zapomniało. Przede wszystkim, ten film całkiem przyzwoicie propaguje czytelnictwo. Konia z rzędem temu, kto spodziewał się, że Duma i uprzedzenie bądź Wielki Gatsby dostaną tu rangę wzajemnych afrodyzjaków. Przy okazji zachęcając do żarliwych dyskusji na temat społecznych kontekstów, zawartych w tych lekturach.

 

Innym, miłym zaskoczeniem, jest uszanowanie  drugiej osoby w zakresie jej gotowości do pierwszego razu. Może i większość pocałunków wygląda tu jak wymarzona sesja na insta, albo slow motion wyglancowane do granic, ale to nie wszystko. Podziwiam wstrzemięźliwość, ukazanie kilkunastu spotkań, zanim dojdzie do pełnego zbliżenia. I uwaga, jest to w pełni świadoma decyzja ze strony kobiety, a jej partner dodatkowo się w tym aspekcie upewnia.

 

 

Wracają do rzeczywistości może słówko o aktorach. Ładni są, to jasne, ale czy umieją grać? Josephine Langford potrafi i ma kilka okazji, by to udowodnić. Gorzej z Hero Fiennesem-Tiffinem, którego imię i nazwisko świetnie odzwierciedla przerost formy nad treścią. Zdarza mu się seplenić, jego mimika często walczy z nastrojem wypowiedzianych słów. Czasem uda mu się wstrzelić w moment, ale częściej Langford musi go wybawiać z kolejnych opresji.

 

Nie mam zamiaru nikogo oszukiwać. To nie jest dobry film, to nawet nie przeciętniak, ale spodziewałem się czegoś o wiele gorszego. To przeestetyzowany obraz, który w pewien sposób idealnie ukazuje uczucie z wyobrażeń i kolorowych magazynów. Utopię, która na swój, chwilami prostacki sposób, ale jednak próbuje oddać uniesienie związane z pierwszą miłością. Początki bezkrytycznego oddania, w którym kucyki i tęcza jawią się na każdym rogu.

 

Muszę przyznać, że After mnie zaskoczył. Może i nudzi, bywa pretensjonalny i boleśnie przejaskrawiony, ale wśród tych oczywistych wad, ma w sobie cząstki czegoś lepszego. W końcu zachęta do czytelnictwa i świadomego współżycia to coś, czego raczej w podobnych produkcjach nie uświadczymy. Do obejrzenia zachęcać nie będę, bo jest masa o niebo lepszych produkcji. Wystarczy mi za to świadomość, że nie mamy do czynienia z filmem szkodliwym, a nawet takim, który zamiast zatracać wiarę w ludzkość, tu i ówdzie pozostawia dla niej światełko w tunelu.

 

0cena 5-/10