Narodziny gwiazdy bez znieczulenia, czyli "Vox Lux" - recenzja

  • Data publikacji: 04.05.2019, 18:40

Brady Corbet. Aktor, reżyser, trzydzieści lat na karku. Jego debiut – Dzieciństwo wodza – podzielił publiczność. Tym bardziej zaskakuje, że niedoświadczony twórca, kręcąc swój drugi film, dostał szansę współpracy z Natalie Portman i Judem Law. I tak oto powstało Vox Lux.

 

Koncept tej produkcji przypomina Narodziny gwiazdy. Także i tutaj mamy do czynienia z główną bohaterką, która wskutek pewnego wydarzenia, dostaje szansę na wielką karierę. Tyle, że film Bradleya Coopera wygląda przy Vox Lux jak mała dziewczynka trzymająca się maminej spódnicy, na wprost drapieżnej i bezwzględnej matrony. Wystarczy powiedzieć, że trampoliną do sławy jest tutaj trauma.

 

Trudno sobie wyobrazić trudniejszy punkt wyjścia, niż tragedię jako podwalinę drogi do wokalnego topu. Jednak w tym szaleństwie jest metoda. Jeśli ktoś spodziewał się tu prostej historyjki od zera do bohatera, może się zdziwić. Corbeta najbardziej interesują brutalne praktyki, jakie są na porządku dziennym w tym biznesie. Świat deprawujący młodość i będący przez nią deprawowany. Rzeczywistość bezwzględną o tyle, że sprawiającą wrażenie bardzo realnej.

Nie bez powodu niewinna Celeste prędko wpada w bagna dorosłości. Udaje starszą niż jest, by dostosować się do sytuacji. Podobnie zresztą czynią jej opiekunowie. Pozornie liczą się z jej opinią, ale w rzeczywistości świadomie ją kreują. Dobitnie świadczy o tym pierwszy teledysk, w którym nie ma śladu dziewczynki. Jest za to tętniąca, natarczywa seksualność bijąca z ust pokrytych krwawą czerwienią.

 

Praktyki w show biznesie to nie jedyna rzecz, nad którą pochyla się reżyser. Brady Corbet zwraca uwagę na niezwykle aktualny temat terroryzmu. Inspiracji, którą gwiazdy czerpią z przestępców i na odwrót. Znajduje się tu także miejsce na szkolne niepokoje. Napięcia tętniące w młodych głowach, rozpaczliwie poszukujące ujścia. Życie gwiazd i społeczne nierówności, zdają się tutaj kroczyć w nierozerwalnej parze.

 

Trzeba też zwrócić uwagę na sposób narracji, jaki proponuje młody reżyser. Otwarcie żywo nawiązuje do Lśnienia, ale również później kładziony jest duży nacisk na syntezę obrazu z dźwiękiem. Opowieść toczy się na różnych poziomach czasowych, dzięki czemu możemy ujrzeć zarówno genezę Celeste, jak i jej dorosłe wcielenie. Pojawiają się tu również wstawki przywołujące na myśl dokument. Archiwalne nagrania komentowane z offu, często podrzucające dodatkowy kontekst wzbogacający historię.

W tym sosie czasowych przeskoków i muzyczno-wizualnej dezynwoltury, świetnie czują się aktorzy. Raffey Cassidy potwierdza status wielce utalentowanej młodej aktorki i w żadnym razie nie ustępuje Natalie Portman. Skoro już o laureatce Oskara mowa, wygląda jakby była w swoim żywiole. Fantastycznie ogrywa przerysowanie, z wyczuciem miesza żar z śmiesznością. Jako rozchwiana gwiazda na krawędzi gotowa na wszystko, sprawdza się po prostu genialnie. Jude Law nie ma tu wiele miejsca, ale jak na aktora z ekstraklasy przystało - i tak pozostawia znaczący ślad.

 

Nie znaczy to wszakże, że mamy do czynienia z filmem pozbawionym zgrzytów. Cieszy mnie, że porusza się tu wiele tematów, a blichtr przeplata się z codziennością. Jednak można odnieść wrażenie, że chociażby kwestia terroryzmu, pojawia się wyłącznie dla efektu. Niektóry kwestie nie mają czasu by wybrzmieć i są przez reżysera porzucane. Zdarzają się także drobne mielizny, na których wytraca się dynamika filmu. Na szczęście nie są na tyle wielkie, by psuć radość z seansu.

 

Jednak to co dobre, znacząco przeważa. Corbet świetnie przedstawia przemianę swojej bohaterki. Obrazuje jej dziwny, piękny i okrutny zarazem los. Pozwala na pokazanie skrajności sławy, ale nie wpada w ramy prostej karykatury. Boleśnie przedstawia, jak bardzo pogubiliśmy się w naszym uwielbieniu dla idoli. Wpasowaliśmy ich w role, których nigdy nie powinni pełnić. Stając się drogowskazami postępowania i wyroczniami codziennych wyborów.

Przemawia do mnie także drapieżność i siła wyrazu, jaka tkwi w poszczególnych scenach. Cierpienie i strach przenikają z ekranu, podobnie jak ekscytacja i energia. Być może czasem wywołuje to chaos, ale warto przymknąć na to oko. Podobnie jak Celeste, reżyser jest w swojej wizji nieposkromiony. Widać, że poczynił spory postęp od czasu debiutu i o wiele lepiej czuję tkankę filmową.

 

Vox Lux ma swoje problemy, ale zdecydowanie przysłaniają je zalety. Nawet jeśli Brady Corbet chce opowiedzieć za dużo naraz, to co udaje mu się przemycić, robi wrażenie. Ma dryg do kameralnych scen, ale i emocjonalnych sierpowych. Dzięki temu, to nie tylko historia szalonej kariery gwiazdki pop, ale też etos o upadłej moralności. Zagubionych ideałach, które znakomicie oddają popisy aktorów.

 

Ocena – 7+/10