Do trzech razy sztuka, czyli "John Wick: Parabellum" - recenzja

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 20.05.2019, 18:17

W rankingu filmowych twardzieli, gdzieś między Jamesem Bondem a Transporterem, znajdzie się John Wick, czyli Keanu Reeves w swoim kuloodpornym garniturze i z nienaganną fryzurą. Dziś słów kilka o Parabellum – trzeciej odsłonie krwawych przygód Baby Jagi. Serdecznie zapraszam.

Chad Stahelski ponownie zabiera nas w świat płatnych zabójców. Po tym, jak Wysoki Stół ekskomunikuje Johna i wyznacza za jego głowę okrągłe 15 milionów nagrody, żądni zemsty członkowie gangów z całego świata rozpoczynają polowanie. Problem tkwi jednak w tym, że Wick nie zamierza oddać własnej skóry tanio…



Filmy z Johnem Wickiem w roli głównej są dla mnie prawdziwym fenomenem. Historia bezwzględnego zabójcy, który w odwecie za symboliczną utratę psa i samochodu rozpoczyna krwawą wojnę z mafią nie musiała się przecież udać! Przeciwnie – przy lekkim poślizgu otrzymalibyśmy typową sieczkę à la produkcje ze Stevenem Seagalem. Zarówno pierwowzór, jak i kontynuację Wicka wyróżniał jednak pewien niepowtarzalny styl, którego nie zabrakło w Parabellum.

Rozdział trzeci już od pierwszych kadrów zachwyca mroczną, nasyconą ciemnymi barwami scenerią zalewanego deszczem Nowego Jorku. Na starcie wielki plus – twórcy zaprezentowali bezpośrednią kontynuację wątku z drugiej odsłony serii. Obserwujemy więc ostatnie kilkadziesiąt minut przed wykluczeniem z organizacji i rozpoczęciem polowania. Po utrzymującym w napięciu wprowadzeniu rozpoczyna się to, na co wszyscy czekali, czyli czysta rozwałka.



A tej twórcy jak zwykle nie szczędzą. Wick jak zwykle nie zna litości i bez wahania łamie kości, gruchoce kolana i przestrzeliwuje czaszki kolejnych rzezimieszków. Co ciekawe, tym razem zaimplementowano też znacznie większą ilość scen walk wręcz. I trzeba przyznać, że te prezentują się szczególnie widowiskowo. Tym bardziej, że dzięki nieco spokojniejszym (acz wciąż błyskawicznym ujęciom) każda złamana kość i ciśnięty sztylet nabierają szczególnego realizmu. Przy okazji brutalniejszych egzekucji trudno powstrzymać dreszcze.

Twórcy zrezygnowali po części z kreowania wizerunku niemal nieśmiertelnego zabójcy. W końcowym akcie Parabellum obserwujemy Wicka wręcz słaniającego się na nogach, który bije i strzela, bo musi, ale… bez większego przekonania. I choć mogło to zostać przedstawione w żywszy, nieco wyrazistszy sposób, przyznaję, że ten przecież nieobowiązkowy element dodaje produkcji sporej dozy realizmu i autentyczności.



Co ważne, John Wick 3 to nie tylko bezmyślna (choć niesamowicie widowiskowa) rozwałka. Fabuła nieśmiało pomyka w stronę ostatecznego konfliktu Wysokiego Stołu z naszym bohaterem. Dowiadujemy się też nieco o jego wciąż mglistej przeszłości. Bohater zabiera nas też w podróż do nowych miejsc (i całe szczęście, po w Nowym Yorku mają już dosyć martwych ciał!).

Na ekranie ponownie widzimy Króla Bowery’ego (Lawrence Fishburn) oraz charyzmatycznego Winstona (Ian McShane). Poznajemy też niejaką Sofię (Halle Berry), którą z Johnem łączy chyba coś więcej, niż tylko podobny styl walki. Występ każdego z nich jak zawsze przyćmiewa jednak jedyny w swoim rodzaju Keanu Reeves.



Lecz co właściwie sprawia, że John Wick 3 jest tak udanym filmem? Cóż, przede wszystkim Parabellum zawiera najlepsze elementy poprzedniczek i, co ważne, nie powiela ich błędów. To wciąż pełna przemocy, zawarta w lekko humorystycznych ramach historia charyzmatycznego zabójcy, wzbogacona o piękne lokacje i ciekawe postacie, a przy tym stroniąca od jednostajności. To właśnie ta mieszanka błyskotliwych dialogów, mrożących krew w żyłach strzelanin i widowiskowych pościgów daje tak niespodziewany efekt. Z przyjemnością stwierdzam więc, że twórcy uczą się na błędach, a seria tylko na tym zyskuje.



John Wick to typowy fan service – piękna (i bardzo krwawa) laurka dla wszystkich miłośników serii. Rzecz jasna nie brakuje tu nawiązań do poprzednich epizodów. Jednocześnie odbiorca ma świadomość, że ogląda coś nowego. Bo choć zamysł produkcji nie uległ zmianie, otrzymujemy go w zupełnie nowej, świeżej oprawie. I całe szczęście, bo to właśnie powtarzalności i monotonii spodziewałem się po tym tytule najbardziej.



Trudno zaprzeczyć, iż John Wick to prosta i niewymagająca rozrywka. Ale, tak naprawdę – co z tego? W końcu każdy z nas potrzebuje czasem i takiego filmu! A Parabellum to produkcja wręcz idealna na zresetowanie naszego kinowego przesytu ambitnymi, trudnymi produkcjami. To pierwszorzędny film akcji, który prostotę scenariusza nadrabia nienaganną oprawą i prawdziwie satysfakcjonującą dawką emocji. I za to bez wyrzutów sumienia przyznaję jej mocną ósemkę. Poza tym, szczerze mówiąc, chyba nie chciałbym narazić się Johnowi niepochlebną recenzją…

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com