Przewijanie pamięci, czyli ''Taśmy rodzinne'' - recenzja

  • Data publikacji: 20.06.2019, 14:45

Los debiutanta nigdy nie jest łatwy. Z jednej strony pragniemy nowości, z drugiej ciągnie nas do znanych i lubianych nazwisk. W związku z tym pierwsze powieści często przepadają, acz zdarzają się wśród nich godne odnotowania wyjątki pokroju Taśm rodzinnych.

 

Do debiutu Macieja Marcisza przyciąga już sama okładka. Niezwykle charakterystyczna z wizerunkiem grzbietów od kaset VHS, które kojarzą się z minioną epoką. Rzeczywistością zachłyśniętą amerykańską kinematografią i wypożyczalniami powstającymi jak grzyby po deszczu. Mam do tych nośników ogromny sentyment, bo dzięki nim często poznawałem bohaterów, których cenię do dzisiaj. Jednak jeśli wydaje się wam, że nostalgiczny wabik to jedyne co ma ta lektura do zaoferowania, szybko będziecie musieli zrewidować swój pogląd.

 

Na Taśmy rodzinne składa się dwóch głównych bohaterów. Pierwszy z nich, Marcin, swego czasu obiecujący artysta, znajduje się na równi pochyłej. Kiedyś wielki talent znany z instalacji artystycznych, obecnie zagubiony trzydziestolatek z wielotysięcznym długiem. Drugą postacią wiodącą jest jego ojciec Jan, którego biznesowej smykałce rodzina zawdzięcza swój wysoki status. Pięć minut dostaje także pozostała cześć familii Małysów  - siostra Magda, brat Maks i matka Alicja – ale to ojciec i jego pierworodny syn przewodzą.

 

Marcisz nie potrzebuje wiele czasu, by przyciągnąć do swojej narracji. Może ona kojarzyć się po części ze stylem Jakuba Małeckiego, ale prędko można przekonać się, że to jednak inna, choć równie ujmująca struktura. Trudno uwierzyć, że to dzieło debiutanta, bo znajdzie się w nim zarówno poszanowanie słowa, świadomość, kiedy jedno zdanie więcej może wszystko zepsuć, ale i umiejętność pisania bardzo naturalnych, jakby wyjętych z życia dialogów. Wszystko to przekłada się na uzależniający rytm, który nie pozwala oderwać się od lektury.

Zawsze w podobnych pozycjach imponuje mi umiejętność zawarcia wielu tematów w zakresie jednej powieści, bez szkody na rzecz jakości w ich przedstawianiu. Tutaj jest podobnie. Nie ma znaczenia czy autor opowiada o świecie trzydziestolatka na zakręcie, który padł ofiarą swojej wygody i ambicji, czy przedstawia świat blokowisk i małego chłopca, którego największym marzeniem jest wyjazd nad morze. To zupełnie inne światy i statusy społeczno-ekonomiczne, ale w obu z nich znajdziemy prawdę i próbę zrozumienia, nawet jeśli dane postępowanie będzie dalekie od przez nas akceptowalnego.

 

Zaskakujące, że w tych przekrojach życia udało się Maciejowi Marciszowi zawrzeć ich esencję. Znakomicie oddać zarówno klimat transformacji ustrojowej, ale też krajobraz pierwszych galerii handlowych i związanych z nimi wymarzonych zakupów. Nie jest mu obca również ekranowa codzienność rodzimego hipstera artysty. Co ważne, mimo sążnistej dawki ironii, nie ma tu miejsca na prostacką krytykę pewnych zachowań i upodobań. Ważniejsze jest tu znalezienie ich przyczyn i przyjrzenie się rzeczywistości w szerszej perspektywie.

 

Łącznikiem, który spaja wiele odmiennych narracji są pieniądze. Dług Marcina, walka o zarobek w latach dziewięćdziesiątych, zakupy za grube tysiące czy zbieranie butelek, by móc wyjechać nad wymarzone morze, to jedynie pierwsze z brzegu przykłady. I choć czuć tu maksymę przemieloną do cna – pieniądze szczęścia nie dają – to ma ona w Taśmach rodzinnych swój wyraz. Nie jest pustym frazesem, ale idealnie pokazuje, jak często wzajemną bliskość wymieniamy na usługi. Jak słowo kocham zastępuje drogi prezent, o którym prędko się zapomina.

 

Nie zapomina się za to o karach cielesnych i autor kładzie na to duży nacisk. Widać wyraźnie w rodzie Małysów pewien krąg przemocy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Być może o tendencji zniżkowej, ale wciąż bolesnej i dającej o sobie znać. Do tego zapadającej w pamięć, pozostawiającej po sobie bolesny ślad. Jeśli komuś wydaje się, że bicie dzieci jest wyjściem z podbramkowych sytuacji, ta lektura może go skutecznie przekonać o tym, jak niewłaściwa i karygodna jest to forma stawiania granic i karania za nieposłuszeństwo.

Opowiadanie o przemocy domowej jest bardzo trudne, ale także tutaj Marcisz pokazuje ogromne wyczucie. Świetnie zawiera niewidzialność pewnych czynów. Odróżnienie wspaniałej, ujmującej rodziny z kartek świątecznych i nagrań na kasetach, od mniej chwalebnych dokonań, które pomija się milczeniem. Echa przeszłości, o których chce się zapomnieć, próbuje zdyskredytować, mówiąc - że to było dawno, że tylko czasami. Nawet jeśli konsekwencje tych zachowań zostają z nami na zawsze.

 

Jakby mało było newralgicznych treści, które łatwo byłoby zepsuć, autor decyduje się też przedstawić drogę Marcina do homoseksualizmu. Przedstawić rażące wielu tabu w formie, która zupełnie odcina się od krzywdzących narracji. Przedstawia relacje zupełnie nie warunkując ich ze względu na płeć. Związek jest tu związkiem, miłość miłością, a w dorastaniu i pociągu seksualnym nie ma niczego krzywdzącego. Tak po prostu jest i już.

 

Taśmy rodzinne pozytywnie zaskakują na każdym kroku. Trudno odłożyć je na półkę, tak bardzo wciągają w losy Małysów i ich starcia z codziennością. Poruszają wiele trudnych i drażliwych kwestii, a mimo to nie odzierają ich ze złożoności. To istny paradoks, że pędzi się przez kolejne strony, a mimo to wrażenie obcowania z czymś ważnym i godnym przemyśleń, nie opuszcza ani przez chwilę. Zazdroszczę Maciejowi Marciszowi umiejętności, bo żeby napisać taki debiut, trzeba nie tylko wielkiego talentu, ale także ogromnej empatii i umiejętności zrozumienia drugiego człowieka, bez względu na jego przewiny. To ogromna zaleta i jestem pewien, że na następne książki tego autora, będę czekał z niecierpliwością. Mamy tu bowiem do czynienia z lekturą obowiązkową, po którą sięgnąć powinien absolutnie każdy, bez względu na przekonania czy sympatię. Choćby po to, by przemyśleć pewne rzeczy, a przy okazji zyskać kontakt z literaturą wysokiej klasy i smaku.    

 

Ocena 8/10