Bez poświęcenia nie ma zwycięstwa, czyli "Kobieta idzie na wojnę" - recenzja

  • Data publikacji: 25.06.2019, 21:15

Ostatnimi czasy Islandzkie kino co rusz dostarcza intrygujących produkcji. Świetnie obrazują one bolączki codzienności, ukazując je często w humorystycznej formie. Kobieta idzie na wojnę  to kolejna przedstawicielka podobnego, jakże pożądanego, głosu kina europejskiego.

 

Halla to bez wątpienia jedna z tych bohaterek, których potrzebujemy, ale na które nie zasługujemy. Mimo pięćdziesiątki na karku, wielu powinno zazdrościć jej energii i determinacji w dążeniu do celu. Uśmiechnięta i ujmująca na co dzień, prowadzi dość niestandardową misję. Zajmuje się sabotażem okolicznego przedsiębiorstwa, odcinając je od źródła zasilania.

 

I tu wchodzimy na grząski grunt. Z jednej strony uświadamianie o ziemi na granicy ekologicznego upadku jest w cenie. Z drugiej zaś, ludzie potrzebują pracy, żeby mieć za co żyć. Okazuje się, że mamy tu do czynienia z niezłym impasem. W końcu obie strony mają swoje racje. Tylko czy skala globalna może równać się z skalą jednostki? Trudno powiedzieć, a wiemy przecież nie od dziś, że bez radykalnych postaw trudno o zmiany. I kto wie, czy takie niepopularne postępowanie nie jest tym, czego nam naprawdę potrzeba.

Kobieta idzie na wojnę ma w sobie coś z formy edukacji, która wyzbyta jest z nachalności. Uczy w pewien sposób odpowiedzialności obywatelskiej i znakomicie oddaje, że, przy odpowiednim nastawieniu, jednostka ma ogromne znaczenie. Pokazuje, że milcząca zgoda na pewne przemiany może nas wiele kosztować. Zachęca także do dyskusji na temat kondycji współczesnego świata i kierunku, w jakim zmierza.

 

Film Erlingssona to także wspaniały hołd ku chwale kobiecości w jej najlepszym wydaniu. Halla przypomina w jego wizji heroinę, za którą człowiek poszedłby na niejedną wojnę. Jawi się jako fantastyczny materiał motywacyjny, nie tylko dla kobiet w jej wieku, ale dla wszystkich żywych istnień, którym powinno zależeć na poprawie warunków do życia.

 

Tak znakomitego odbioru nie byłoby bez wybornej aktorki, która wciela się zarówno w główną bohaterkę, jak i w jej siostrę bliźniaczkę. Geirharðsdóttir emanuje pięknem, któremu nie sposób się oprzeć. Bez względu, w którą siostrę się wciela, potrafi nadać jej zbiór przeciwstawnych cech, ale i drobnych, namacalnych połączeń. Jej bohaterki tętnią empatią, siłą i pierwiastkiem wyjątkowości, który zawiera się w niepozornych gestach, roztaczających wokół odczuwalną nić porozumienia i sympatii.

Wespół z ważnym współczesnym przekazem na temat ekologii podąża tu wątek konfliktów i jego ofiar. W tym wypadku Niki, ukraińskiej dziewczynki, którą Halle ma szansę adoptować. Zaskakujące, że w tak - mimo wszystko - lekkiej produkcji znalazł się temat ukraińsko-rosyjskiego konfliktu. W dobie uchodźczej łatwo zapomnieć o wcale nie tak dalekich wojnach, choć należy dodać, że u Erlingssona ten aspekt zawiera się w ogólnej formie sprzeciwu wobec znieczulicy dotyczącej imigrantów.

 

Jak widzicie, bardzo dużo tu polityki, kwestii światopoglądowych i społecznych, ale, wbrew pozorom ten koktajl obaw i lęków ogląda się naprawdę przyjemnie. Wielka w tym zasługa wylewającego się zewsząd absurdu, który świetnie dopełnia bardziej dramatyczne tony. Muzyka chociażby, a w zasadzie zespół za nią odpowiadający, jawnie przebija czwartą ścianę, towarzysząc Halle i często wychodząc na pierwszy plan. Przy tym dźwięki, jakich dostarcza, bardzo dobrze regulują dynamikę filmu i potrafią zadbać o odpowiedni rytm danych sekwencji.

 

Kobieta idzie na wojnę jest bez wątpienia jedną z tych propozycji, którym nie sposób odmówić. Opowieść nakręcona w przepięknych zielonych terenach, dotykająca wielu aktualnych niepokojów, a przy tym ożywczo rozrywkowa, to prawdziwa gratka. Mały film z wielką bohaterką, który może świata nie zmieni, ale kilka osób z pewnością. Jak można się przekonać w trakcie projekcji, tych jednostek nie wolno lekceważyć, w końcu nigdy nie wiadomo, kto podpali lont rewolucji.

 

Ocena 7/10