Mistyfikacja w służbie kreacji, czyli "Ja teraz kłamię" - recenzja

  • Data publikacji: 04.07.2019, 18:29

Wydawało się, że żadna rodzima produkcja nie zaskoczy równie nowoczesną formą, jak Monument Jagody Szelc. Tymczasem nowy film Pawła Borowskiego – Ja teraz kłamię, dorzuca do tego niestandardowego spojrzenia swoje trzy grosze. 

 

Wszystko zaczyna się od telewizyjnego show, zwanego Konfesjonałem Gwiazd. W oglądanej przez nas odsłonie widzimy popularną aktorkę Celine, Mata, jej partnera i reżysera zarazem, a także Yvonne, nastoletnią gwiazdkę muzyki. Łączy ich to, że swoje najlepsze lata mają za sobą i rozpaczliwie potrzebują pieniędzy. Właśnie dlatego występują w programie, w którym mają podzielić się swoimi intymnymi wyznaniami. Widzowie śledzący ich spowiedź decydują, czy odkręcić kurek z pieniędzmi, czy pozostawić uczestników z niczym.

 

Punkt wyjścia intrygujący, a potem jest jeszcze ciekawiej. Wszystko dlatego, że śledzimy dwa tygodnie z życia po emisji programu, z punktu widzenia każdej ze wspomnianych trzech osób. Borowski postawił na żonglerkę perspektywą, dzięki której tercet bohaterów dokłada elementy układanki i dopiero mając je wszystkie, można pokusić się o złożenie jej w całość. Chociaż nie jest powiedziane, czy będzie to kształt ostateczny, bo reżyser lubuje się w gmatwaniu i zaciemnianiu ostatecznego wyniku naszych obserwacji.

Gdyby szukać klucza interpretacyjnego Ja teraz kłamię, prócz oczywistej prawdy i fałszu, jaka wywodzi się z samej koncepcji programu - byłaby nim manipulacja. Trudno nie dostrzegać w wizji Borowskiego nawiązywania do ery fake newsów, postprawdy i ukazania, że często wygrywa relacja nie tyle prawdziwa, co najbardziej przekonująca. Sugestywność treści zastępuje jej złożoność, a proste rozwiązania górują nad bliższym rzeczywistości skomplikowaniem.

 

Wpływ na postrzeganie świata przedstawionego ma z pewnością przestrzeń, która wydaje się oddzielnym bohaterem tej opowieści. Jak na twórcę związanego ze sztuką plastyczną, widać tu ogromny pietyzm w kreowaniu pociągającej strony wizualnej. W oczy rzuca się połączenie futuryzmu z klimatami retro, doprawionego soczystą paletą barw. Sama koncepcja obrazu aż prosi się o uwagę, szczególnie, że wykreowane środowisko często współgra z emocjami bohaterów. Oddaje ich zagubienie i niepewność. Nie bez powodu nie tylko perspektywa wydarzeń, ale i przedmiotów w przestrzeni, często bywa tu zaburzona.

 

Nieposkromiony koncept wizualny umiejętnie łączy się z charakterystyczną narracją. Kiedy wydaje się nam, że wiemy już wszystko, Borowski zmienia proporcję i dorzuca nowe elementy. Pewne sceny się powtarzają, ale dzięki temu zyskują nowy wydźwięk. Tempo, choć niespieszne, pozwala się zaangażować w postrzępioną, zapętloną formę opowieści. Mimo pewnej ciągłości, łatwiej zgubić się tu niż odnaleźć, a pojęcie realności pewnych wydarzeń łatwo wziąć w nawias.

W pieczołowicie nakreślonej wizji bardzo dobrze czują się aktorzy. Maja Ostaszewska od czasu współpracy z Małgorzatą Szumowską, nie miała podobnego pola do popisu. Sprawnie tworzy portret bohaterki rozczarowanej, który niepokojąco zmienia się w kontekście historii ukazanych z innych punktów widzenia. Rafał Maćkowiak ponownie udowadnia, że jest go na ekranie zbyt mało, a tworzenie postaci niejednoznacznych ma w małym palcu. Uzupełnia to Paulina Walendziak, ze swobodą przechodząca z wizerunku nasyconej modą gwiazdki pop, w obraz dziewczyny poszukującej bliskości.

 

Także drugi plan może zaserwować niezły ból głowy. Buzek jako Kai fenomenalnie sprawdza się w roli władczyni marionetek, a jej wygląd w tej produkcji zasługuje na oddzielne brawa. Aczkolwiek prym niestandardowego looku zdaje się wieść Woronowicz, który samym zewnętrznym wizerunkiem przyciąga uwagę. Więckiewicz co prawda ma do zaoferowania tylko i aż genialne krawaty uzupełnione hipsterską stylówą, ale wciąż wystarczy mu spojrzenie, by wyrazić więcej niż oczywistości zawarte w wypowiadanym tekście.

 

Dla wielu frustrującym doświadczeniem może być to, że choć reżyser buduje poszczególne stopnie misternej zagadki, na koniec po części kpi sobie z tych założeń. Kto oczekuje jednoznacznego zamknięcia tej historii, może się nielicho zdziwić, bo choć Borowski oferuje pewną klamrę, to równie mocno sugeruje, że to tylko kwestia ułożenia akcentów. Podobnie jak w wydaniu eksponowanej kostki Rubika, jej ułożenie być może oferuje spełnienie jedynie pozorne i wcale nie bliższe prawdy.

Miło obejrzeć polską produkcję, która jest oryginalna nie tylko na poziomie rodzimego kina, ale to i owo mogłaby zaoferować także na światowym firmamencie. Począwszy od kapitalnie zarysowanej kreacji świata, poprzez narracyjną dezynwolturę, Paweł Borowski oferuje obraz wyrazisty i wymykający się jednoznacznym uwarunkowaniom. Ma w sobie coś z eksperymentu, thrillera psychologicznego, społecznego manifestu, ale i surrealistycznej groteski. Dopełnia to, jakże umiejętnie, ilustracja muzyczna, w której elektroniczne tony i ambientowe muśnięcia tworzą hipnotyczny miks, świetnie korespondujący nie tylko z warstwą wizualną, ale i prezentowaną koleją losów.

 

Ja teraz kłamię nie trafi do każdego. Dla niektórych może być powtarzalną, bardzo ładną wydmuszką, z dość powolnym tempem. W dodatku mało satysfakcjonującą, bo nie obiecującą ostatecznego, prostego rozwiązania. Rozumiem podobne podejście, ale wydaje mi się ono w stosunku do tej produkcji krzywdzące. To film, który ma swój styl i wyraz. Jest konsekwentny w kreowaniu rzeczywistości, pod wieloma względami będącej zwierciadłem aktualnych dla nas przeobrażeń. Zapewne spolaryzuje publiczność, ale ja stawiam siebie po stronie entuzjastów. W końcu tak nieposkromiony twór nie zdarza się często. I z pewnością ja teraz nie kłamię, mówię jedynie, że to trzeba zobaczyć.

 

Ocena 8/10