Oby był ciąg dalszy - recenzja "Dziewczyny którą znałaś" Nicoli Rayner

  • Dodał: Bartosz Szafran
  • Data publikacji: 05.04.2020, 22:55

Dziewczyna którą znałaś to debiut Nicoli Rayner, młodej walijskiej obiecującej pisarki, który zajął drugie miejsce na konkursie debiutanckich powieści na festiwalu w Cheltenham. Czy zasłużenie? Moim zdaniem jak najbardziej, mam nadzieję na kontynuację powieści, bo aż się o nią prosi.

 

Długo chodziłem koło tej książki, nim ją ostatecznie wziąłem do ręki. Prawda jest taka, że zasypało mnie nieco pozycjami do przeczytania, a Dziewczyna jakoś nie chciała ustawić się pierwsza w kolejce. Mam nadzieję, że wydawca nie będzie miał mi za złe, że jej recenzję publikuję tak długo po premierze. I nie dlatego ta recenzja będzie pozytywna, książka po prostu i szczerze przypadła mi do gustu.

 

Może dlatego że lubię, gdy akcja toczy się niespieszenie, rozwija się powoli, czasami przyspiesza, ale generalnie stopniowo zmierza do finału, który w mniejszym lub większym stopniu zaskakuje. Tu zaskakuje, mnie przynajmniej, dość mocno. Nie kompletnie, ale w znaczącym stopniu. Pozostawia też otwartą furtkę do kontynuacji historii, nie zamyka wszystkich wątków, wręcz odwrotnie otwiera zupełnie nowe możliwości. I ostatnia scena zdaje się zapowiadać, że autorka nie zamyka sobie drogi do napisania kolejnej powieści z Naomi, Kat, Alice, Ruth i innymi. Szczerze mam nadzieję, że tak będzie, że ostatnia kropka nie została tu jeszcze postawiona.

 

Lubię też książki, w których wiele jest elementów obyczajowych, a w Dziewczynie jest ich naprawdę sporo i to z różnych warstw. Poznajemy zwyczaje brytyjskich studentów, choć tu obraz jest bardzo jednostronny i chyba mocno przerysowany - gdyby wierzyć autorce, to okazałoby się, że nauka to jest tylko przystawka do nieustannego festiwalu imprez - alkoholu, prochów, seksu i to bardzo często wyuzdanego, patologicznego wręcz. Bylem studentem (strasznie dawno to było, nawet dawniej niż opisywane to jest w książce), do najświętszych nie należałem, ale ten obraz nieco mnie szokuje. Zdobycie dobrej pracy po studiach bynajmniej nie zależy od wyników, lecz od szczęścia i układów, a mówiąc wprost od zadawania się z odpowiednio usytuowanymi osobami - tak to wygląda w rzeczywistości wykreowanej przez Rayner. Gdybym napisał, że pewnie tak w Anglii i Walii jest faktycznie, powiałoby cynizmem, uznam więc, że to mocno przekrzywione zwierciadło i licencia poetica autorki.

 

Poznajemy też świat londyńskiego establishmentu, sfer wyższych, może nawet niemal najwyższych, do takich przecież zalicza się w tym kraju parlamentarzystów. Bogactwo nie czyni jednak szczęśliwym - to truizm, ale w powieści Rayner jest to pokazane w sposób nieoczywisty, nie wprost, nie żarówką po oczach. Fasada dobra, miłości i szczęścia wali się, jak wszystko w tej książce, bez huku, bez fajerwerków, chciałoby się napisać z angielską flegmą.

 

Mamy wreszcie też pokazany świat, w którym żyją osoby homoseksualne, dokładnie rzecz biorąc lesbijki, bo gejów akurat na kartach Dziewczyny którą znałaś nie dostrzegłem. W tej warstwie spotkało mnie pewne zaskoczenie, bo chyba po raz pierwszy spotkałem się na swojej czytelniczej drodze z powieścią, w której osoby o odmiennej orientacji seksualnej nie napotykają żadnych trudności, nie stoją na marginesie społeczeństwa, nie spotykają ich żadne przykrości. Są normalnym elementem normalnej rzeczywistości, nikt nie unosi nawet brwi ze zdziwienia, że jedna z bohaterek jest homoseksualna, para lesbijek spodziewa się dziecka i to też jest normą. Żeby była jasność, w żaden sposób mnie to nie oburza, raczej zaskakuje, że autorka przy okazji tej postaci nie sili się na żadne elementy misyjne, nie pokazuje nam na siłę, że równość jest "cacy", a nietolerancja "be". Tolerancja w tej książce po prostu jest, jak w londyńskim metrze, w którym obok siebie siedzą potężnie zbudowany murzyn z dziesiątkami tatuaży i kolczyków na całym ciele, zakwefiona muzułmanka, transwestyta i typowy korpoludek w krawacie i z nieodłączną teczuszką w dłoni. Siedzą obok siebie i nikt nikomu nie przeszkadza. Tak też jest w Dziewczynie którą znałaś. Podoba mi się naturalność w tej kwestii.

 

Nietypowa jest konstrukcja książki. Historię poznajemy z perspektywy trzech protagonistek, których drogi i historie przecinają się i w przeszłości i w teraźniejszości. Zmiany narratorki następują bardzo płynnie, niezauważalnie wręcz, poszczególne narracje różnią się nieco językiem i stylem, ale nie jest to na siłę przerysowane, wszak całą trójka kończyła jedną uczelnię, żyje obok siebie, trudno więc by ich sposób snucia opowieści różnił się kolosalnie. Podobną konstrukcję ma inna debiutancka powieść, którą niedawno recenzowałem (Nic o mnie nie wiesz), jednak tu jest to zrobione o niebo lepiej, świadczy to o sporym talencie autorki i niezłym, wyrobionym już warsztacie.

 

Nie wiem czy jest to nowa Dziewczyna z pociągu, jak zachwalają wydawcy. Nie czytałem po prostu powieści Pauli Hawkins, ani nie oglądałem filmu na niej opartego, nie będę się więc wypowiadał. Wiem za to, że po kolejne powieści Nicoli Rayner sięgnę z przekonaniem, że czeka mnie spora dawka dobrej, miłej i wciągającej lektury. A Dziewczynę którą znałaś polecam, zwłaszcza teraz, kiedy musimy #zostanwdomu #stayathome.

 

Dziewczyna którą znałaś

Nicola Rayner

Wydawnictwo WAB

Premiera: 26 lutego 2020

Stron 368

Ocena 8/10

Bartosz Szafran

Od wielu wielu lat związany ze sportem czynnie jako biegający, zawodowo jako sędzia i medyk oraz hobbystycznie jako piszący wcześniej na ig24, teraz tu. Ponadto wielbiciel dobrych książek, który spróbuje sił w pisaniu o czytaniu.