Powtórka z rozrywki w "Jurassic World: Upadłe Królestwo"

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 25.06.2018, 12:49

W 1993 roku do kin trafił Park Jurajski w reżyserii Stevena Spielberga, oparty na powieści Michaela Crichtona tym samym tytule.

Historia jedynego w swoim rodzaju parku rozrywki, w którym główną atrakcją są prehistoryczne gady, okazała się ogromnym sukcesem i do dziś stanowi jeden z symboli kina przygodowego. Był to także moment przełomu w zastosowaniu technologii komputerowej przy produkcji filmów. Park Jurajski przeszedł do historii kina jako ponadczasowe, nieśmiertelne dzieło wielkiego wizjonera i reżysera. Faktem jest, że nawet dziś obraz Spielberga robi na widzach duże wrażenie.


Dwadzieścia pięć lat później na srebrne ekrany trafia Jurassic World: Upadłe Królestwo, film będący kontynuacją Jurassic World z 2015 roku, zaskakujący ogromnym budżetem, gwiazdorską obsadą i rozmachem. Na tym kończą się jednak dobre przeczucia dotyczące produkcji. Upadłe Królestwo obfituje bowiem w wady i niedociągnięcia, a niektóre z nich sprawiają, że film miejscami jest tragicznie słaby i przypomina formą poprzednie odsłony serii. Czy jednak szablonowość i uderzający brak oryginalności są najgorszymi wadami produkcji?

 

Głównymi bohaterami filmu są postaci znane z pierwszej odsłony. Na ekranie ujrzymy więc Claire Dearing (Bryce Dallas Howard) oraz Owena Grady (Chris Pratt). Akcja filmu dzieje się kilka lat po wydarzeniach z Jurassic World. Claire straciła pracę po tym, jak ultranowoczesny park rozrywki uległ zniszczeniu. Teraz kobieta pracuje w kiepsko prosperującej, niewielkiej firmie zajmującej się zbieraniem funduszy na rzecz pozostałych przy życiu dinozaurów. Dowiadujemy się, że zwierzętom uwięzionym na wyspie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Na Isla Nublar uaktywnił się bowiem wulkan, który w najbliższym czasie doprowadzi do całkowitej zagłady prehistorycznych gadów. Claire otrzymuje propozycję udziału w wielkim projekcie mającym na celu ewakuację dinozaurów. Do przedsięwzięcia zostaje również wciągnięty Owen, który od czasu wydarzeń z Jurassic World mieszka gdzieś w odległych górach i własnoręcznie buduje dom. Bohaterowie w niedługim czasie lądują na wyspie, gdzie starają się ocalić jak największą ilość zwierząt, jednocześnie walcząc o własne życie. Jak szybko się okazuje, korporacja organizująca ewakuację zamierza użyć gadów do własnych celów. Claire i Owen decydują się zapobiec dalszemu wykorzystywaniu dinozaurów. Brzmi znajomo?

 

                                                                                       Źródło: moviefone.com

Rzeczywiście, gdzieś to już widzieliśmy. A dokładnie w filmie z 1997 roku zatytułowanym Zaginiony świat: Park Jurajski. Wielu z Was może odczuwać zaskoczenie, ale uwierzcie mi, że zarówno historia, jak i sam sposób przedstawienia akcji jest w obu produkcjach niemal identyczny. I wcale nie wyolbrzymiam tu problemów. Jurassic World: Upadłe Królestwo jest filmem ze scenariuszem napisanym pod szablon poprzednich odsłon serii. I o ile te starsze tytuły niosły ze sobą pewne wartości i oglądanie ich przynosiło widzowi przyjemność, tak najnowsza produkcja jest boleśnie przewidywalna i zwyczajnie źle zrobiona. Dialogi są płytkie, sprawiające wrażenie pisanych na szybko, aby twórcy mogli szybko przejść do scen z wybuchami i ryczącymi stworami. Historia jest przedstawiona w przesadnym pośpiechu, tak, że miejscami naprawdę ciężko jest wczuć się w klimat i w pełni docenić produkcję. W jednej ze scen bohaterowie spokojnie rozmawiają w barze, a już kilka minut później rzucani jesteśmy w wir akcji. I tu również nie do końca wszystko zagrało. Kto pamięta Park Jurajski Spielberga, doskonale wie, że sama częstotliwość pojawiania się dinozaurów na ekranie była dobrze przemyślana, a na pewno nie przekraczała granicy dobrego smaku. W Jurassic World niemal każda minuta filmu przesycona jest gigantycznymi szponami i kłami, a twórcy zdecydowali się przedstawić prehistoryczne gady jako prawdziwe potwory, maszyny do zabijania. I te posunięcie okazało się w mojej opinii strzałem w kolano. Bo oglądając Upadłe Królestwo nie raz i nie dwa zastanawiałem się, czy na krześle reżysera nie zasiadł przypadkiem Michael Bay ze swoją ekipą Autobotów. Po którejś z rzędu scenie z wybuchami, wszechobecnymi walkami dinozaurów i wplecionymi w to wszystko Claire i Owenem można poczuć niesmak. I nie tylko dlatego, że produkcja wypadła daleko poza granice kiczu i żenady, ale Jurassic World 2 jest głęboką szramą na obliczu całego prehistorycznego uniwersum. A szkoda, bo środki były, ale na dobry film zabrakło pomysłu i wykonania.

 

Co jednak nie znaczy, że produkcja pozbawiona jest zalet, którymi są chociażby zdjęcia. Jeśli zdecydujecie się wybrać do kina na Upadłe Królestwo, spodziewajcie się wielu naprawdę zapadających w pamięć krajobrazów i wspaniałych, długich ujęć pełnych malowniczych lokacji i cudów natury. Tu duży plus dla twórców, którym udało się dopracować film chociaż pod względem wizualnym. Udźwiękowienie również stoi na wysokim poziomie, dlatego też lepiej obejrzeć obraz na sali kinowej, by bardziej docenić całość. A gra aktorska? No cóż, mogło być lepiej. A nawet znacznie lepiej, bo pomijając Chrisa Pratta obsada została dobrana raczej niefortunnie. Składa się ona bowiem głównie z młodych, niedoświadczonych twarzy, co wcale nie wpływa na jakość filmu. Postacie drugoplanowe, a czasem nawet i te z pierwszego planu mają widoczne problemy z ukazaniem emocji w danej sytuacji. Umówmy się, jeżeli przed momentem cudem uniknąłeś śmierci z… rąk?... tyranozaura, powinna ci choćby zadrżeć powieka. W Jurassic World 2 nawet tego zabrakło – kolejny minus za brak wiarygodności i pewnego stopnia realizmu w filmie. A Jeff Goldblum? Pomimo tego, iż aktor figuruje niemal na szczycie listy obsady, na ekranie widzimy go może dwie – trzy minuty. A szkoda, bo jedna z najbardziej charakterystycznych twarzy znanych z Parku Jurajskiego dałaby dużo filmowi, nawet w roli drugoplanowej. Klasycznie film jest również przesycony poprawnością polityczną i miejscami wręcz nawołuje do dbania i ratowania zagrożonych gatunków, przez co momentami zaczyna przypominać pełnometrażowy spot reklamowy Greenpeace’ u. I nie, żeby takie elementy były złe, ale stanowczo nie w tak dużej ilości.

 

                                                                                         Źródło: indiewire.com

 

Podsumowując: jak wypadło Jurassic World: Upadłe Królestwo i czy produkcja utrzymała poziom poprzedniej odsłony serii? Obawiam się, że nie. Film poległ prawie na każdej płaszczyźnie. Momentami od hollywoodzkiej superprodukcji bardziej przypominał przerywniki filmowe z gry komputerowej. Historia jest mało wciągająca i przewidywalna, a dialogi są denne, przez co widz pod koniec ma pełne prawo do tego, by czuć się znużonym. Tak też było w moim przypadku. Odetchnąłem z ulgą, gdy ukazały się napisy końcowe. Niestety, film całkowicie minął się z moimi oczekiwaniami i nijak ma się on do dzieła Stevena Spielberga czy nawet poprzedniej odsłony serii, w mojej opinii prezentującej znacznie wyższy poziom. Jurassic World: Upadłe Królestwo jest filmem, który można zobaczyć ze względu na dobre zdjęcia i udźwiękowienie. Miłośnicy bogatej oprawy audiowizualnej nie będą czuć niedosytu, ale jeśli udacie się na tę produkcję z myślą, że przypomni Wam ona emocje i wrażenia jak podczas seansu Parku Jurajskiego, możecie poczuć się srodze zawiedzeni.

 

Ogólna ocena: 5/10

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com