Nick Cave & Warren Ellis - CARNAGE [RECENZJA]
Nick Cave & The Bad Seeds/ YouTube

Nick Cave & Warren Ellis - CARNAGE [RECENZJA]

  • Dodał: Jakub Banaszewski
  • Data publikacji: 25.02.2021, 19:19

Nikt się nie spodziewał, ale wszyscy tego potrzebowali. Nick Cave z zaskoczenia opublikował w czwartek 25 lutego nowy album, CARNAGE, nagrany we współpracy z wieloletnim muzycznym partnerem – Warrenem Ellisem. I choć muzycy współpracują od lat, jest to ich pierwsze dzieło, niebędące pobocznym projektem, ścieżką dźwiękową do filmu czy przede wszystkim kolejnym albumem ich macierzystej formacji – The Bad Seeds.

 

Po naznaczonym tragedią albumie Nicka Cave'a i The Bad Seeds Skeleton Tree z 2016 roku i kolejnym, Ghosteen, w którym zagubiony Cave próbował przekuć swą żałobę w nieporównywalne do jakiejkolwiek innej płyty przygnębiające muzyczne doświadczenie, CARNAGE wpisuje się w obrany jakiś czas temu kurs osobistej terapii poprzez muzykę. Jednak czy to Cave sam wybrał taki kierunek, czy tak zadecydowało życie, które wystawiło muzyka na bolesną próbę? Bez wątpienia, dzieła artysty po tragicznej śmierci syna różnią się od tych wydanych przed 2015 rokiem. Nie ma co się dziwić, zawsze były osobiste i bezpośrednie, jednak w ostatnich latach zdawały się zostawić artystę w próżni, wątpiącego i próbującego znaleźć właściwą drogę do odnalezienia spokoju. Jak zapowiedział sam Nick Cave, CARNAGE jest brutalną, ale piękną płytą. Z pewnością też najlepszą od lat, bo kontrowersyjne Ghosteen z 2019 roku, będące przytłaczającym spektrum żałoby po stracie syna, podzieliło fanów. Tutaj dostajemy kolejny emocjonalny nokaut i porażającą siłę w poszukiwaniu światła. Jednak tym razem Cave zdaje się odnalazł upragnione ukojenie i nadzieję. Sprawdzony twórczy duet wzniósł się bowiem na wyżyny swoich artystycznych sił i stworzył płytę poruszającą, pełną siły i wiary. Płytę niezwykłej urody.

 

Mimo braku towarzyszącego Cave'owi od lat 80. zespołu The Bad Seeds, ciągle czuć ducha ich muzyki. Nie jest tajemnicą, że Warren Ellis, członek grupy od 1997 roku, jest w ostatnich latach najbliższym muzycznym towarzyszem Cave'a, który najlepiej rozumie, jak przełożyć targające nim emocje na język muzyki. I podobnie jak w dwóch poprzednich dziełach zespołu, tutaj również dźwięki skrzypiec i syntezatorowe tła Ellisa, malowane niczym posępne, ale niepozbawione światła pejzaże opuszczonych ziem, odgrywają na CARNAGE największą rolę. Niski, przygaszony, ale ciągle mocny głos Cave'a, jego elektryzujące teksty i subtelne dźwięki fortepianu dopełniają całość, tworząc niezwykle dojrzałe połączenie dwóch wielkich muzycznych osobowości.

 

Tak też rozpoczyna się otwierające album, przeszywające Hand of God. Po chwili muzyka przyspiesza i wznosi się wraz z zaskakującym elektronicznym podbiciem, które z powtarzanym jak mantra tytułem niesie początek płyty i wprowadza nas w świat muzycznej fantazji Cave'a i Ellisa. Kontynuacją podniosłego klimatu jest narastające i rozedrgane Old Time, w którym dźwięki skrzypiec i rzężące, brudne gitary wzmacniają niepokojący wydźwięk utworu, zahaczając o wpływy jazzujących improwizacji. Uspokojenie i pogodzenie się ze swoim losem przynosi w końcu tytułowy utwór, delikatny i poruszający, gasnący powoli pod koniec, wraz z powtarzanym przez Cave'a zdaniem: - And it’s only love with a little bit of rain/ And I hope to see you again.

 

White Elephant to bezdyskusyjnie najmocniejszy moment płyty, który stanowi jej centralną część. Ponad 6-minutowy kolos, napędzany gitarowymi zagrywkami i złowrogimi klawiszami Warrena Ellisa, rozpędza się wraz z wylewającymi się z ust Cave'a kolejnymi wersami, których abstrakcyjny, ale i mający polityczne odcienie tekst, brzmi jakby był szaloną i psychodeliczną improwizacją. Utwór rośnie z każdą sekundą, by rozbłysnąć w pełnym świetle, niczym rozśpiewana, religijna pieśń w stylu gospel, która przywołuje klimatem natchnione kompozycje Cave'a i The Bad Seeds z płyty The Good Son z 1990 roku. Zaskakujący i chwytliwy zabieg, który wprowadza niespodziewany koloryt, rozjaśniający skupiony początek płyty. Po nim dostajemy kolejny cios. Poruszający Albuquerque to uszlachetniony smyczkami utwór, w którym Cave spogląda wstecz z tęsknotą, zdając się podsumowywać czas spędzony w zamknięciu, spowodowany nadejściem nowej, pandemicznej rzeczywistości, która oddzieliła nas od siebie. Uniwersalny, ale jak zawsze pełny barwnych metafor tekst sprawia, że nie sposób nie utożsamić się sytuacją, która, tak jak artystę, dotknęła nas wszystkich.

 

Druga część zmierzającego niespiesznie ku końcowi albumu, po niepokojącym początku i ekstatycznym wybuchu nadziei w środku płyty, wypełniona jest delikatnymi dźwiękami, w których wyczuwalny jest już spokój i wolność od obaw. Poruszające ballady, zatrzymujące Cave'a przy fortepianie, takie jak Lavender Fields czy Shattered Ground, przywołują atmosferę jego najlepszych muzycznych momentów z czasów gorzkich wyciskaczy łez z albumu The Boatman’s Call z 1997 roku. Jednak tutaj towarzyszy im całkiem inna energia, a przed mikrofonem siedzi naznaczony zupełnie odmiennymi doświadczeniami człowiek. Kończący album Balcony Man jest niestroniącym od czarnego humoru utworem, w którym Cave porównując się do Freda Astaire'a, co prawda nie roztacza wokół siebie roztańczonego klimatu, jednak zdaje się znaleźć w końcu odpowiedź na dręczące go od kilku lat pytania, które w poprzednich dziełach artysty pozostawały wciąż niewyjaśnione. Czy możemy więc uznać to za pozytywne zakończenie? Na pewno, godne i niezwykle szczere. W końcu album Nicka Cave'a zostawia nas z nieskrępowaną ochotą wracania do tych błogich, kojących dźwięków.

 

CARNAGE to hipnotyzująca, emocjonalnie mocna i niespieszna podróż, w jaką zabierają nas Nick Cave i Warren Ellis. Magnetyczne granie, w które artyści wciągają nas od pierwszych nut płyty, jest nie tylko muzyczną ucztą na najwyższym poziomie, ale też niezwykłym doświadczeniem o uzdrawiającej sile, zarówno dla Cave'a, jak i słuchaczy. Płyta powstała jako wypełnienie głuchej pustki, spowodowanej przymusową izolacją i brakiem spotkań z muzyką na żywo, a pozostanie nie tylko pamiątką tych trudnych czasów, ale też tak potrzebną, pokrzepiającą dawką muzycznego ukojenia. CARNAGE jest również najlepszym studyjnym dziełem Cave'a od wielu lat. Wyjątkowości dodaje nieoceniona obecność Warrena Ellisa, który po prostu błyszczy w swoim muzycznym świecie. Bez niego ta płyta nie brzmiałaby tak samo. A co z tytułową „rzezią”, która atakuje nas w krzykliwym tytule? Cóż, Nick Cave i Warren Ellis na najnowszej płycie nie biorą jeńców i nie sposób jest oprzeć się jej porażającej sile. Niezwykle dojrzały album. Dwóch wielkich muzyków u szczytu swoich artystycznych sił. Ukłony.