sanah – talent na lata czy maszynka do hitów z terminem ważności? [FELIETON]
Magic Records/wikimedia

sanah – talent na lata czy maszynka do hitów z terminem ważności? [FELIETON]

  • Data publikacji: 15.05.2021, 11:00

sanah to dziś najpopularniejsza artystka w Polsce. To fakt. Na Spotify ma więcej miesięcznych słuchaczy niż Taco Hemingway czy Quebonafide. A to tylko jeden serwis streamingowy, wybierany raczej przez młodsze pokolenia. sanah celuje znacznie szerzej. Pytanie, czy i na dłużej?

 

Wszystko zaczęło się od wydanego na początku zeszłego roku Szampana, który z miejsca stał się ogromnym hitem. Ponad rok później, zamieszanie wokół 23-letniej wokalistki trwa w najlepsze. Z miejsca możemy więc odhaczyć, że z żadnym fenomenem typu one hit wonder tu do czynienia nie mamy. Znacznie bliżej tu do kwestii z przeciwnego końca spektrum i pytań: czy jest jakiś limit ilości hitów, które jest nam jeszcze w stanie dostarczyć oraz na ile jest to formuła i muzyka długoterminowa?

 

Wydana w zeszły piątek, druga długogrająca płyta wokalistki, Irenka, to w dużej mierze kontynuacja tropów i motywów znanych z debiutu - Królowej Dram. W dużej mierze, ale nie wyłącznie. Daje się tu odczuć próbę odświeżenia dotychczas przeważajacej melancholii i nostalgii, szczyptą optymizmu i kolorytu. Zarówno tekstowo, jak i muzycznie. Obie te zmiany zwiastowało zresztą dobrze, hitowe już, Ale jazz! z gościnnym udziałem Vito Bambino z Bitaminy. Jeśli ktoś spodziewał się jednak całościowo jakiejś drastycznej stylistycznej wolty, może się zawieść.

 

Stąd też zapewne słowem-klucz powtarzającym się - w różnych parafrazach - w dotychczasowych recenzjach Irenki jest... przesyt. Trudno się dziwić, sanah nie daje słuchaczowi chwili wytchnienia od ponad roku, za strategię obrawszy wrzucanie piosenki za piosenką na swój YouTube’owy kanał. Sam ten fakt zresztą jeszcze nikogo by przecież nie męczył. Wystarczy się tematem nie interesować. Problem w tym, że niemal każda z tych kolejnych jej piosenek staje się viralowym hitem, kochanym przez radio, kartę na czasie YouTube'a, polecane playlisty serwisów streamingowych i telewizje – od tych muzycznych, po śniadaniowe. Ale czy to wina artystki? Wyjdę wręcz z tezą, że to miecz obosieczny, bo ze stratą dla niej, zaburza obiektywny odbiór jej twórczości, w której naprawdę jest co doceniać.

 

sanah to prawdziwy młody talent: wokalistka, autorka tekstów, skrzypaczka po szkole muzycznej, kompozytorka, z drygiem do hitowych melodii na poziomie Bartosza Dziedzica, odpowiadającego za hity Dawida Podsiadło czy Artura Rojka, i oryginalnym, autorskim stylem lirycznym. Pewnie, można temu stylowi zarzucić pewną infantylność, ale wtedy chętnie odwołam się do wieku winowajczyni – Zuzanna Irena Jurczak ma 23 lata. Ja natomiast chętniej zwracam uwagę na odwołania jej stylu do polskiej powojennej piosenki aktorskiej, estradowej czy ludowej, spopularyzowanej ostatnio przez Zimną wojnę Pawła Pawlikowskiego. A, że pomiędzy wyraźnym zamiłowaniem do stylu retro, zdrobnień i zwracaniem się do męskich adresatów swoich tekstów per Pan, lubi wpleść czasem nieco młodzieżowej mowy potocznej w stylu narka czy no sorka, to to właśnie czyni jej styl jej własnym, autorskim.

 

 

Być może to nie przypadek, że w 2:00 sanah parafrazuje Kiedy powiem sobie dość Agnieszki Chylińskiej z O.N.A. - odświeżone i przypomniane zresztą ostatnio przez Rosalie. i Chloe Martini - czy Ostatni Edyty Bartosiewicz. sanah aspiruje bowiem do tego, by w przeglądzie polskiej sceny pop, za kilka(naście) lat, być wymienianą w jednej linijce właśnie z artystami kalibru wyżej wymienionych, nie z Kasią Cerekwicką. Póki co rzuciło mi się gdzieś w oczy porównanie do Cleo. Według mnie jednak to zupełnie nie to. Tam bowiem, gdzie Cleo trafiła na Donatana, który cały jej talent sprytnie zmonetyzował i skomercjalizował, tam sanah na ludzi, którzy pozwalają jej się rozwijać i grać w to wciąż po swojemu. Ale i dlaczego nie mieliby? Działających rzeczy się przecież nie zmienia.

 

I tym samym znów wracamy do clue tematu. Nie brakuje na scenie artystów nieporównywalnie bardziej monotonnych (a jednak wcale o to nie oskarżanych), niż trzy losowe utwory sanah zestawione ze sobą. Nie wierzycie? Odrzućcie na chwilę uprzedzenia i sprawdźcie sami, zaskoczycie się. Bo pozór tej monotonności napędza głównie ogromna popularność każdego jej kolejnego wydawnictwa. No i ich mnogość. Niebywałą aktywność artystki łatwo jednak zrozumieć. Label po pierwszych sukcesach postanowił prawdopodobnie kuć żelazo póki gorące, a wokalistce w to mi graj, bo wszystko wskazuje na to, że sanah po prostu lubi tworzyć i taka muzyczna płodność przychodzi jej zupełnie naturalnie; od jeszcze amatorskich początków kariery, funkcjonuje zresztą w podobny sposób. Nie da się jednak ukryć, że siła rażenia nowych utworów byłaby o wiele mocniejsza, gdyby poprzedzała ją jakaś (jakakolwiek!) przerwa wydawnicza. I tego życzyłbym sobie (i głównej zainteresowanej) po Irence. Materiału na parę lat koncertowania nie brakuje. Pomysłów na kierunek dalszej drogi też.

 

A jeśli o tym mowa, to owszem, na Irence nie brakuje utworów, które równie dobrze, z powodzeniem, mogłyby znaleźć się na poprzednim albumie wokalistki. Żeby było śmieszniej, znajdują się tu utwory, które dosłownie znalazły się już na jej poprzednich wydawnictwach. Mowa o piosenkach z minialbumu BUJDA EP,No sory na czele. Z rzeczy nowych zaś, Warcaby brzmią, jak próba odwzorowania formuły poprzednich hitów 1:1, do tego stopnia, że gdy wchodzą pierwsze dźwięki refrenu, w głowie następuje zgrzyt, że towarzyszy im inny tekst niż spodziewane I wołają mnie, i wołają mnie znane z No sory. Ale jest tu też wystarczająco pomysłów nowych i wcale nie chybionych. etc. (na disco) to próba ugryzienia klubowej estetyki na fali popularności remixu Invisible Dress, anglojęzycznej wersji Królowej Dram. Tam jednak, gdzie na Zachodzie Dua Lipa z powodzeniem wciąż odkurza muzyczne inspiracje parkietami lat 80., sanah i jej producenci uderzają we współczesne dropy i synthy, znane z brytyjskiej elektroniki, spod znaku Jamiego XX, w zamykającym utwór breakdownie nawet odważnie, Flume'owo połamane. A jeśli o Dua Lipie mowa, to podobne do niej inspiracje wyraźne są z kolei w zamykającym wersje Deluxe albumu, Kapela gra. Wszystko z zachowaniem autorskiego stylu, ma się rozumieć! Jednym z głównych highlightów płyty jednak, jest stojący na przeciwległym do radiowych hitów biegunie, wprowadzony instrumentalnym Interludium, tytułowy utwór Irenka. To, dotykający tematu prawdziwego oblicza sławy, flagowy popis piosenki aktorskiej oraz jawny dowód, na to że, sanah potrafi poważniej i pisać (od kalafonii na palcach, do ceny dla Państwa) i komponować, i w poważniejszej, ambitniejszej strukturze utworu świetnie się odnaleźć. W radio nie celuje też klasyczniejsza ballada z popisem wokalnym, To był dobry dzień, czy utrzymane w klasycznym, ludowym tonie Pożal się Boże. Ale klasycznie radiowe nie jest też przecież, świetne 2:00 - wydane jako drugi singiel z projektu. I trzeba to powiedzieć, że w takich klimatach sanah wciąż odnajduje się najlepiej. Stąd już rosnące na kolejne wielkie hity ten Stan czy To koniec, i czający się gdzieś w tle, czekając na swoją kolej, urzekający, kameralny wars

 

 

Nie zapominajmy jednak, że cały czas mówimy o artystce, która w powszechnej świadomości słuchaczy jest od zaledwie roku! Wyjdę z odważną tezą, że przerwa wydawnicza na kształt tych, które robi Dawid Podsiadło, magicznie usunęła by malkontentów i krytyków, w zamian dając artystce szacunek na poziomie wyżej wymienionego. Nawet gdyby powrót nastąpił z podobną muzyką. A wcale nie brakuje dowodów na jej wszechstronność. Jaka więc przyszłość maluje się przed sanah? Kto wie – może czeka nas nawet ceniony produkt eksportowy, zważając na to, że zarówno z pisaniem, jak i śpiewaniem po angielsku radzi sobie ona wyśmienicie? Wszystko oczywiście zależy od głównej zainteresowanej, ale to co zobaczyliśmy do tej pory (raz jeszcze podkreślę: przez zaledwie rok!) napawa optymizmem i stawia sprawę jasno, że możliwości są tu niemalże nieograniczone. W kwestii porównań, ze sceny zagranicznej wymienia się Lorde, Birdy, czasem nawet Lanę Del Rey. Pozostańmy jednak przy tym, że to po prostu sanah. I to bardzo dobry znak, jeśli po drugiej płycie (przyjęło się – największym sprawdzianie) i kilku muzycznych eksperymentach, wciąż możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że to słychać i nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości.