Album na medal: jak Daft Punk na nowo zdefiniował muzykę elektroniczną?

  • Data publikacji: 01.08.2018, 11:35

Fani francuskiego duetu mieli przez jakiś czas pod górkę. Daft Punk w 2005 roku wydał Human After All, a na kolejny studyjny album przyszło czekać osiem długich lat. W międzyczasie były oczywiście inne projekty. Najgłośniejszy z nich to soundtrack do futurystycznego filmu Tron: Dziedzictwo. Ładowanie baterii, smarowanie, czy wszystkie inne czynności, które mógł w tym czasie wykonywać duet robotów, nie poszły na marne. Pięć lat temu, po długim wyczekiwaniu, do słuchaczy trafił Random Access Memories. Album tak dobry, że swoje piętno odcisnął nawet na... rynku płyt winylowych.

 

Uniwersalność to zdecydowanie pożądana cecha. Dobrze jest, gdy album swoim stylem nie zmusza nas do słuchania go w konkretnym, jasno określony momencie. Z RAM sprawa ma się tak, że bez cienia zawahania zaproponowałbym go gościom podczas luksusowego bankietu, jak i bez kłopotu zrobiłbym z niego tło muzyczne do letniego przesiadywania w ogrodzie, choćby i przy grillu. Efekt ten muzycy uzyskali dzięki starannemu dążeniu do wcześniej obranego celu. Utworom nadano delikatne, ciepłe brzmienie. Brak tutaj choćby jednego utworu, którego jedynym celem miało być podbicie list przebojów. Spójność, harmonia i bogactwo dźwiękowe to słowa klucze w kontekście RAM. Ten album przypomina mi nieco końcówkę płyty Discovery z 2001 roku. Voyager, Vendis Quo, także kolejne utwory różniły się od tych z początku płyty dynamiką i nastrojowością; cechowały się nieco poważniejszym brzmieniem. Ich wspaniały klimat przeniesiony został na dzieło z 2013 roku, przy czym każdy element został ulepszony do perfekcji.

 

 

Trudno nie przyznać racji Diplo. Daft Punk jest zawsze lakoniczny, jednak taki ma styl. Dzięki temu mogą skupić się na muzyce, a nie na aferach.

 

Wokal we wszystkich utworach jest na najwyższym poziomie. Do współpracy zaproszono muzyków z samego topu, m.in. Pharella Williamsa czy Juliana Casablancas, wokalistę The Strokes. Przy nagrywaniu pracowali przy użyciu vocodera, urządzenia nakładającego różne filtry na głos, dzięki czemu duet uzyskał absolutną kontrole przy jego wkomponowaniu. Jest jednak druga strona medalu – wokal często może wydawać się kompletnie obcy, choć tak naprawdę znamy go bardzo dobrze. Do współpracy zaproszono także innych muzyków. Giorgio Moroder, legenda gatunku disco, opowiada historię swojej drogi na szczyt, a gitara, na której gra Nile Rodgers to nieodłączny element najważniejszych kawałków.


Moim zdaniem w muzyce elektronicznej najważniejsza jest, a jakby inaczej, muzyka. W tym albumie broni się ona od pierwszego do ostatniego dźwięku. Można mieć wrażenie, że do pracy nad albumem wykorzystano wszystkie dźwięki świata. W jednym wywiadze muzycy przyznali, że największym wyzwaniem był utwór Touch, do którego nagrania użyto 250 elementów! Co ważne, uniknięto budowania albumu na samplach z innych utworów. Niemal cały materiał został przygotowany przez muzyków; dopiero w ostatnim utworze możemy odnaleźć zapożyczenia. Contact czerpie z przeboju australijskiej grupy rockowej The Sherbs We Ride Tonight. Podczas pracy nad albumem, muzycy rozważali połączenie wszystkich utworów w jeden, tak jak zrobił to Prince z Lovesexy. Jest to dowód nie tylko na niezwykłą więź między piosenkami, ale także na ambitne cele postawione podczas produkcji. Nagrali tyle materiału, że pod rozwagę brano nawet wydanie albumu w czterech płytach.

 

 

Chciałbym wyrazić swój żal z powodu, że tak się nie stało. Nie mogę jednak tego zrobić, bo wiem, że podjęto najlepszą decyzję, jeśli chodzi o ograniczenie materiału. Przygotowano staranny album, z tekstami dalekimi od banalnych. Praca nad tym dziełem musiała być wyjątkowo trudna. Ciepłe, powolne brzmienia mogły znudzić słuchacza, dlatego kluczem było wyważenie utworów szybszych i wolniejszych. Jak już się domyślacie, na tym polu także poradzono sobie bardzo dobrze. Nawet wolne piosenki mają pobudzające fragmenty, te szybsze zaś nie zmuszają nas do biegu; nie męczą słuchacza.

 

Całość rozpoczyna się zaskakująco. Pierwsze sekundy Get Life Back to Music to ciekawy riff gitarowy grany przez Rodgersa, wzbogacony o perkusję. Szybko jednak schodzimy z rockowego klimatu i zostajemy kulturalnie zaproszeni do wysłuchania jednego z najlepszych elektronicznych albumów w historii muzyki rozrywkowej. Najciekawiej robi się w środku albumu. Within to utwór, którego nazwanie „balladą elektroniczną” czy „kosmiczną" nie będzie wielkim grzechem. Pięknie komponuje się w nim pianino, które wprowadza nas do tej magicznej piosenki i powraca co jakiś czas. Główną osią utworu są zaś rozważania filozoficzne, śpiewane oczywiście przy użyciu odpowiednich efektów. Potem mamy lekką inspirację rockową, czyli Instant Crush, w którym głosu użyczył wokalista The Strokes. Dalej jest najbardziej „Pharellowy” utwór płyty (Lose Yourself to Dance), potem zaś czeka na nas wielogatunkowa perła, jaką jest Touch. Niemal każdy zna przebój, który pojawia się jako następstwo tego trudnego dzieła. Ledwo utwór się skończy, a my już słyszymy tą charakterystyczną perkusję i gitarę. Na tym albumie nie ma miejsca na niezręczną ciszę. Get Lucky było najważniejszym utworem z tej płyty. Podbiło rozgłośnie radiowe na całym świecie, czego ukonorowaniem było zajęcie piętnastego miejsca na końcowrocznej liście magazynu Billboard. O jakości piosenki świadczy także otrzymana nagroda Grammy w kategorii Best Record of The Year. Kolejny utwór (Beyond), kolejna zmiana, jak zawsze jednak wszystko zrobione z pomysłem. Tym razem rozbudowany wstęp zapewniły skrzypce, jednak tak jak w przypadku „otwieracza”, tak i tu od razu wracamy do znanych klimatów. Kolejne utwory zgrabnie zaczynają zwieńczać materiał, dzięki czemu trafiamy na ostatnie nagranie – Contact, utwór inny niż wszystkie, który obok Motherboard jest dla mnie najbardziej futurystycznym ze wszystkich zaprezentowanych. Jest niczym słowa astronauty, który zaraz wyleci w kosmos, na misję z której być może już nie wróci. Niesamowicie klimatyczne zakończenie, czyli dokładnie takie, na jakie ten album zasługiwał.

 

 

Jako album, RAM jest niespotykanie spójny, a przy tym daleki od nazwania go nudnym, przewidywalnym. Dźwięki pojawiają się z każdej strony i otaczają słuchacza od samego początku, po kres płyty. Ta spójność może zaskakiwać, w końcu pierwsze dema powstały już w 2008 roku! Dla grupy album był wielkim sukcesem. NME nazwało Get Lucky najlepszym utworem 2013 roku, a płycie dali szóste miejsce. Album doceniła także akademia. Muzycy wygrali nagrody Grammy we wszystkich kategoriach, w których otrzymali nominację, w tym nagranie oraz album roku. Płyta ożywiła rynek płyt winylowych w Anglii; Sprzedaż w 2013 roku była najlepsza od ponad dziesięciu lat i z pewnością nie byłoby to możliwe, gdyby nie druga najlepiej sprzedająca się płyta w tamtym okresie.

 

Od premiery albumu minęło pięć lat. Ostatni raz o muzykach głośno było przy okazji premiery albumu Starboy z 2016 roku, na którym udzielili się muzycznie. Znając ten kosmiczny duet, materiał na kolejną płytę na pewno jest już w ich głowach, o ile w części nie został już nagrany. O nadchodzącej płycie nic nie wiemy, dlatego musimy zadowolić się tym, co mamy. A te dźwięki są naprawdę odporne na znudzenie się.