Album na medal: patchwork prosto od Grabarza

  • Data publikacji: 13.08.2018, 20:35

Dorobek muzyczny Grabarza jest naprawdę imponujący. Jednak w tym zgiełku muzycznym możemy znaleźć krążek, który uważam za wspaniały. Piła Tango jest doskonałą definicją dobrej płyty – piosenki najwięcej zyskują, gdy słucha się ich albumowym ciągiem. Wielu muzyków ma problem z utrzymaniem poziomu między debiutem a drugą płytą. Strachy na Lachy dotknął ten sam problem, tylko w nieco inny sposób – płyta z 2005 roku jest tak udana, że aż zaniża poziom debiutu.

Nikogo nie muszę przekonywać, że Grabarz pisze naprawdę dobre teksty. Popis swoich umiejętności dał już w czasach Pidżamy Porno, dlatego możemy się spodziewać tu tekstów z samego topu. Zaskakująca jest lekkość, z którą artysta kreuje kolejne wersy swych utworów. Odnajduje się on zarówno w prostych piosenkach, które po prostu mają chwycić (Dzień dobry, kocham cię), jak i w piosenkach bardziej zróżnicowanych, ze sporą dozą refleksji. 

 

Gdyby Grabarz miał pomysł tylko na dobre teksty, najpewniej wydałby tomik poezji. W tym dziele jest jednak coś więcej; to wspaniały pomysł na złączenie całkowicie różnych dźwięków i tekstów, które pozornie odmienne, łączą się w sposób przemyślany, zupełnie jak prace patchworkowe. Każdy kawałek jest odmienny, oferuje coś innego, stara się uradować słuchacza w sposób różny od poprzednika. Nasze ucho konsekwentnie rozpieszcza trąbka, na której gościnnie gra Tomasz Ziętek; W kontekście gościnnych występów, warto odnotować obecność Zbigniewa Zamachowskiego, którego usłyszymy w utworze zamykającym album – Na pogrzeb króla.

 

Warto zostać chwilę dłużej przy dźwiękach. Podczas naszej podróży przez album doświadczymy trochę dźwięków z klimatów latynoskich, do tego dochodzi harmonijka i akordeon, a to wszystko w klimatach rockowch, więc nie mogło zabraknąć tu bogatych partii na gitarach. Wszystko oczywiście w sposób nieoszczędny, dzięki czemu mamy możliwość nasycenia się tymi dźwiękami, tylko po to, by nucić je pod nosem przez następne pół dnia.

 

 

Dźwięki na albumie nie pochodzą jednak tylko od instrumentów. Mamy tu wiele tzw. wzbogaceń: odgłos drzwi usłyszymy w utworze Czarny chleb i czarna kawa, przerywnik radiowy łączy utwór Niecodzienny szczon z Co się stało z Magdą K, a w Jednej takiej szansy na 100 usłyszymy dźwięk telefonu. Na dodatek między niektórymi utworami zamieszczone są rozmowy między artystami, które często bawią. Album został zręcznie połączony i zmiksowany, dzięki czemu przejścia między utworami są wyjątkowo płynne. Nie przepadam jedynie za wyjściem z utworu Dzień dobry, kocham cię, które jest przejściem do Jednej takiej szansy na 100. Wiem jednak, że wkomponowanie tak innego utworu w sposób nierażący nie mogło być proste. Decyzją, aby połączyć utwory w harmonijną całość, muzycy przekonali mnie całkowicie. Kto wie, czy gdyby nie to rozwiązanie, album ten podobałby mi się w takim stopniu.

 

Album, który jest złączony ze wszystkich dostępnych dźwięków, przypomina mi babciną zupę. Babcia wkładała do garnka to, co tylko miała w lodówce, tak aby nic się nie zmarnowało. I ta zupa, bez względu na to, z czego by się nie składała, zawsze była pyszna. Dokładnie jak ta płyta. Podróż przez nią to prawdziwa przyjemność; od razu słychać, że tworzą go doświadczeni artyści, którzy po prostu bawią się muzyką poprzez wklejanie różnych dźwięków czy opowiadanie historii w sposób kompletnie dowolny. O sukcesie płyty niech świadczy przebojowość załączonych na niej utworów. Myślę, że trudno znaleźć w naszym kraju kogoś, kto nie zna Dzień Dobry, Kocham Cię. Krzywdzące byłoby jednak spoglądanie na ten album z perspektywy tego utworu; jako całość oferuje wspaniałe doświadczenie muzyczne i naprawdę warto go znać.