Młodzi, zdolni, niedoceniani #2
YouTube / Dobrzewiesz Nagrania - screenshot

Młodzi, zdolni, niedoceniani #2

  • Data publikacji: 27.09.2021, 13:38

Cykl o artystach ambitnych stworzony został eksperymentalnie. Na próbę. Założenie było następujące: uda się albo się nie uda. Ciężko w tej chwili stwierdzić czy odbiór artykuły był dużym sukcesem, czy też nie, ale mimo wszystko tekst przykuł uwagę dość dużej ilości czytelników. Dziękuję. Wracamy zatem z drugą odsłoną.

 

W kolejnej części tego bardzo specyficznego felietonu weźmiemy na bęben nie aż tak młodych, za to bardzo zdolnych i - jak przystało na każdą z tych odsłon - bardzo niedocenianych artystów. Myślę, że większość ludzi czytających kolejne linijki tego artykułu pewnie chociaż raz spotkało się z pseudonimami czy też nazwiskami muzyków, których za chwilę będę miał przyjemność wymienić. Funkcjonują oni dość poprawnie w branży fonograficznej, jednak ciągle ich odbiór nie jest wprost proporcjonalny do talentu i serca, jakie wkładają w rozwój rodzimej sceny muzycznej. Zaczynamy. 

1. Bisz 

Podium otwiera bydgoski raper, którego działalność artystyczna sięga 2007 roku i wydanego wtedy albumu Zimy. Pisząc o nim, musimy podzielić jego twórczość artystyczną na dwie, bardzo równoległe, jednak mijające się pod koniec, drogi muzyczne. Pierwsza z nich to działalność solowa artysty. Druga natomiast to zespół, który Bisz wraz z Oer’em (producent) i Kay'em (DJ) tworzył zespół pt. B.O.K. Rok 2011, singiel Beton, ukazany na płycie Młodych Wilków Popkillera - to było moje pierwsze spotkanie z twórczością bydgoszczanina. 

 

 

Przez jakiś czas bardzo skrupulatnie śledziłem twórczość artysty i jego składu, z którym również wydawał płyty. Ciekawostką jest, że dopiero po premierze Betonu (był to jedynie singiel na płycie, w nagraniu której brało udział kilkunastu młodych wtedy raperów), grupa wydała swój pierwszy oficjalny (W stronę zmiany, 2011), a trzeci w swojej karierze krążek (dwa poprzednie to: Ballady, hymny, hity - 2008, oraz Raport z wali o wartości - 2010). Dwa poprzednie były tzw. nielegalami, wydanymi bez udziału wytwórni muzycznej. 

 

Dużym echem w branży muzycznej, hip-hopowej branży oczywiście, odbił się solowy album artysty pt. Wilk chodnikowy, wydany w 2012 roku. Sprzedaż ponad 15 tys. egzemplarzy krążka ozłociło tę płytę, a takie rzeczy są już dość mocno zauważalne jeżeli chodzi o rynek fonograficzny.

 

 

Z biegiem lat twórczość tego artysty odstawiłem na chwilę na szafkę, eksplorując - pod wpływem moich znajomych (pozdrawiam) - inne, a zarazem również bardzo ciekawe gatunki muzyczne. Bisz wrócił do mnie jednak wydawnictwem z 2016 roku, za którego produkcję w pełni odpowiada Radex - lider zespołu Pustki (o którym pewnie też tu kiedyś napiszę). Płyta była swego rodzaju inna. Dlaczego? A no dlatego, że gdy za projekt muzyczny bierze się raper i producent muzyki mocno alternatywnej, to wychodzi z tego właśnie takie elektryzujące coś. Było to tak inne i fajne, że fizyczny nośnik tej płyty wożę w aucie do dzisiaj. Była to też pierwsza płyta wydana przez wytwórnię rapera o nazwie PchamyTenSyf. We współpracy z Agorą, o której wolałbym nie wspominać, ale muszę - chociażby z dziennikarskiej przyzwoitości. 

 

 

Ostatni studyjny album Bisza to solowe wydawnictwo pt. Blady Król, wydany w marcu 2021 roku. Album przez długi czas utrzymywał się wysoko na liście OLiS. W miesiącu, w którym projekt ujrzał światło dzienne, była to jedna z najchętniej kupowanych płyt w Polsce. Nie wiem niestety, jakim nakładem została wytłoczona i sprzedana. Dowiemy się pewnie początkiem przyszłego roku. Niemniej, gorąco polecam. 

 

 

2. Limboski

 

Limboski ma w sobie to coś. Co to jest? Nie wiem. Najbardziej irytującą rzeczą, jaką usłyszałem o tym artyście jest to, że brzmi jak Maleńczuk. Co oczywiście nie jest prawdą i chyba niepotrzebnie sieję tę myśl w Waszych głowach. Ale jakoś trzeba było zacząć. Limboski ma sceniczną charyzmę, sam pisze bardzo dobre teksty i co najważniejsze - potrafi śpiewać. Nie brzmi wcale jak Maleńczuk. 

 

W 2018 roku, podczas trasy Męskiego Grania, artysta został zaproszony do wykonania 5 piosenek na scenie tzw. alternatywnej. Każdy z występujących tam muzyków miał zagrać 15 minut swojego repertuaru, żeby odwrócić uwagę publiczności i zająć ją czymś, w trakcie przygotowań sceny głównej do kolejnych koncertów. Swoją drogą - super pomysł. Historię z awarią sprzętu opisywałem w 1. odsłonie cyklu MZN, którą to w genialny sposób wykorzystał zespół Bass Astral x Igo. Dzisiaj ten duet znany jest wszystkim. Gdyby szczęście tego dnia uśmiechnęło się do Limboskiego, dzisiaj każdy w Polsce nucił by pod nosem jego piosenki. Tak się jednak nie stało. Ponoć nic nie dzieje się bez przyczyny. 

 

Kącik ciekawostek: Limboski swoją oficjalną przygodę ze śpiewaniem rozpoczął w szkole muzycznej w Pile, którą rzucił po sześciu miesiącach, chcąc grać bluesa. Mocno typowe. Idziemy dalej. W 2011 roku wraz ze swoim zespołem wystąpił w programie telewizyjnym Must Be the Music. Wspomniana wcześniej charyzma i talent doprowadziły go do półfinału. Ale po kolei. 

 

2007 rok, Farewell Devil. Płyty nie słyszałem, nic Wam o niej nie powiem. Wybaczcie. 

Dalej. 2010 - Cafe Brumba. Melancholijna, smutna, czarna. Jeżeli twórczość artysty odwzorowuje okres w jego życiu, to nie był to chyba najlepszych rok dla muzyka. To jedna hipoteza. Druga jest taka, że Limboski najlepiej czuję się w takich aranżacjach. Smutne historie trzeba umieć opowiedzieć, co potwierdził dość niedawno Kortez. Czy wyobrażacie sobie go w jakiejś super entuzjastycznej piosence, w której śpiewa o tym, że świat jest piękny, a wiosna, a lato, a cud? Nie? Ja też nie. Powracając do Limboskiego. Gdyby wziąć pod bardzo dużą lupę całą twórczość artysty, to hipoteza nr 2 staje się bezdyskusyjną tezą. To jest ta bluesowa dusza, o którą powinniśmy dbać i ją doceniać. Nie ma ich obecnie za wiele. A to przecież znak czasów. Przeszłych, obecnych i przyszłych. 

 

 

Przeskoczmy o parę lat i przeskoczmy jedną płytę. Rok 2014, wychodzi Verba Volant. Delikatne promienie światła są widoczne i dopuszczane do słuchaczy. Płyta jednak ciągle jest w klimacie mocno jesiennym. Poniżej singiel promujący wydawnictwo. Na jednej z piosenek z tej płyty Limboski śpiewa tak: Piękno co nie musi tańczyć, a gdy idzie to tańczy. / Najwyraźniej schudła i za rękę idzie z kimś, w jednej chwili pękło serce. / I widzisz, że szczęśliwa jest, w podróży jest i jest tam z nim. / A Ty patrzysz.

 

 

2016 - One Man Madnes W trawie. I Inne jeszcze młode. Ta druga pozycja to playlista utworów nowych, jak i wydanych na poprzednich płytach. Fajna, milutka. Do soboty, koca, wina i książki. 

 

 

2018 - Poliamoria. Chyba moja ulubiona. W tym samym kolorze, co poprzednie i w tym samym tonie. Może dlatego ulubiona, ponieważ najwięcej piosenek z tej płyty słyszałem na żywo. W Żywcu. Na Męskim Graniu. Po kilku kuflach genialnego, smakującego zupełnie inaczej piwa. Prowadzenie koncertu, wspomniana wcześniej sceniczna charyzma, to rzeczy, które sprawiają, że do takich artystów po koncertach się wraca. 

 

 

Udostępnianie tak wielu utworów tego samego wokalisty może być odebrane źle. Jako przejaw dyskryminacji dla innych artystów na przykład bądź jako chęć wciśnięcia na siłę twórczości muzyka. Nic z tych rzeczy, a grzechem byłoby, gdybym tego nie zrobił.

 

Ostatnia już. Obiecuję. 

 

 

Płyta Ucieczka Saula z 2019 roku jest ciągle przede mną. Zbieram się do niej. Zwyczajnie za dużo się dzieje. 

 

3. Bubliczki

 

I tu mam dylemat. Bo to nie jest zespół, o którym można napisać, że fajnie grają i zostawić temat. Jak to najlepiej zrobić? Bubliczki to zdecydowanie pozycja dla miłośników folkowych rytmów. W grupie moich znajomych mam kilku freaków, którzy przetańczyliby całą noc do piosenek tego zespołu. Trochę takim wstępem, bądź streszczeniem do ich twórczości, może być dobrze wszystkim znana muzyka Gorana Bregovića. 

 

Grupę tworzy siedmiu muzyków, naszych muzyków, z Polski. Pochodzą z Brus (Kaszuby) oraz ze Szczecina. Jak wspomniałem powyżej, jest to mieszanka muzyki folkowej z dużymi inspiracjami z kultury Półwyspu Bałkańskiego. Co z tego wyszło? Dużo trąbki, dużo rytmu, dużo skakania nóżką. Chciałbym być na weselu, na którym ludzie bawią się do takich dźwięków. Jadąc na Podhale, prawdopodobnie wyskakałbym się równie dobrze, jednak to jest coś innego. 

 

W 2010 roku ukazał się debiutancki album tejże formacji, pt. Opaa! Muzycy zabierają nas w podróż od Gučy, maleńkiego miasteczka w Serbii, poprzez Dubrovnik w Chorwacji, aż do Tel Awiwu w Izraelu. Brzmi to szaleńczo a zarazem mocno ambitnie. Ale oni to zrobili. Płyta ukazała się nakładem wytwórni Folkers. Kolektyw zyskał popularność, zdobywając nagrody na folkowych imprezach w kraju, tj.: festiwalu Polskiego Radia pt. Nowa tradycja - pierwsze miejsce; VIII Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Górskiej i Folkowej – pierwsze miejsce. Półfinał programu telewizyjnego Must Be The Music również możemy uznać za duże osiągnięcie.

 

 

O drugim studyjnym albumie pt. Turbalkan, nagranym w 2013 roku, wydawca pisze w następujący sposób:

TRUBALKAN to wypadkowa inspiracji bałkańską szczerością, cygańskim spontanem i klezmerskim sznytem. Owocem dwuletniej pracy jest dziesięć utworów, które z intensywnością serbskiej śliwowicy, spowodują niekontrolowany ruch Twoich  kończyn, tułowia oraz głowy. Na krążku znajdziesz echa rumuńskiej ulicy, moc tureckiej kawy, hałas cygańskich trąb czy woń klezmerskiej knajpy, dzięki którym poczujesz nieskrępowaną radość, a zaraz potem wyciszającą melancholię. Teksty zaś, to mieszanka autorskich i klasycznych ludowych opowieści, ubranych w niepowtarzalną kaszubską formę.

 

Nic dodać, nic ująć.

 

Twórczość grupy zamyka płyta pt. Turbofolk z 2016 roku. Tu znowu zwiedzamy rumuńskie dancingi, serbskie wesela i cygańskie tabory. Obowiązkowa pozycja dla każdego fana muzyki folkowej. 

 

 

 

 

Źródło: YouTube / PchamyTenSyf.pl / Limboski / Dobrzewiesz nagrania