#MeToo w średniowiecznej Francji. „Ostatni pojedynek” [RECENZJA]
20th Century Studio/YouTube screenshot

#MeToo w średniowiecznej Francji. „Ostatni pojedynek” [RECENZJA]

  • Dodał: Zuzanna Ptaszyńska
  • Data publikacji: 18.10.2021, 23:27

Najnowszy film Ridleya Scotta zabiera widza do XIV-wiecznej Francji. Odbiorca, któremu dostarczone są trzy wersje wydarzeń, ma nie tyle zabawić się w sędziego, co raczej zdać sobie sprawę, że od 700 lat (żeby tylko...) niektóre mechanizmy są nie do zdarcia.

 

Zdjęcia, za które odpowiada Dariusz Wolski, są fantastyczne, a projektantom kostiumów, scenografom i innym technicznym pracownikom z całą pewnością udaje się oddać klimat średniowiecznej Francji. Film ma świetne sceny walki, choćby z tego względu, że wyłamuje się ze schematu przedstawiania rycerskich pojedynków i średniowiecznych bitew jako smyrania się szabelkami. Krew leje się strumieniami. Niektóre sceny były wyjątkowo brutalne, ale w czym ta brutalność miałaby być gorsza od kluczowej sceny gwałtu...?

 

Konstrukcję filmu można w pewnym uproszczeniu porównać do Rashomona Kurosawy, w którym to obrazie śledzimy tę samą napaść oczami czterech osób. Tu mamy do czynienia z trzema rozdziałami: prawdą męża ofiary (Matt Damon), prawdą sprawcy (Adam Driver) i prawdą samej kobiety (Jodie Comer). Użycie słowa prawda sugeruje, że bohaterowie faktycznie wierzą w taki, a nie inny obrót spraw, to są dla nich fakty, a nie perspektywa. Jest to prawda

 

Kiedy doszło do pisanego patykiem po piasku procesu, zaczęłam się zastanawiać czy i jak naprawdę gwałt był ścigany i penalizowany w XIV-wiecznej Francji, czy przedstawione procedury mają jakieś pokrycie w ówczesnym prawodawstwie – w końcu wydaje się, że gwałt był wtedy… No właśnie, aż ciężko napisać te słowa, że gwałt był na porządku dziennym. Przecież to coś zbrodniczego, co nigdy nie powinno być normalne. Porzuciłam jednak rozważania nad wiarygodnością tego wątku, zawierzając twórcom filmu, jeśli chodzi o sens tej odnogi fabularnej.

 

A fabuła opiera się nie tylko na walce o sprawiedliwość i odwadze, by jako jedyna, niewspierana przez najbliższych, mówić swoją prawdę. Bardzo zgrabnie przedstawiono zależności wasal-senior, a konflikt między będącym w łasce hrabiego giermkiem a rycerzem jest sam w sobie wciągający. W pewnym momencie można nawet pomyśleć, że cała sprawa ma być orężem w tym konflikcie, że jest to jakiś spisek dwojga. A skoro o wasalach i seniorach mowa, to Ben Affleck sprawdził się świetnie w roli frywolnego hrabiego - przełożonego, który bezwzględnie jest w stanie popierać faworyzowaną perspektywę. To znaczy prawdę.

 

Z jednej strony można powiedzieć, że film nie wnosi nic nowego do popkulturowej dyskusji wokół gwałtu i jego ofiar, które walczą o sprawiedliwość, bo jedynie przenosi tę batalię w inne czasy, w których, paradoksalnie, to żona zdaje się być dodatkiem do posagu. Z drugiej jednak strony, to uzmysławia, że kobiece tragedie miały miejsce w każdym stuleciu i na każdej szerokości geograficznej, i w niektórych aspektach niewiele się zmieniło. Oskarżenia kierowane podczas procesu w stronę tej konkretnej poszkodowanej (sic!) są w pewnej formie nadal aktualne (no, poza uznawaniem za naukowe stwierdzenia, że kobiecy orgazm jest niezbędny do zajścia w ciążę, więc przecież musiało jej się podobać). Ich przerysowanie, jeśli byśmy oceniali to współczesnymi kryteriami, tym bardziej zmusza do refleksji, jak powoli zachodzą niektóre zmiany.

 

Szczerze mówiąc, myślałam, że finał pójdzie w jeszcze bardziej feministycznym kierunku, jeśli chodzi o sposób wymierzenia sprawiedliwości. Twórcy opanowali się jednak w porę i zdecydowali się na rozwiązanie mniej rewolucyjne, zaś nie mniej satysfakcjonujące w tym sensie, że będące doskonałą konkluzją. W końcu nawet w wymierzaniu sprawiedliwości chodziło o męską rozrywkę. Bohater został oklaskany. Pytanie: czy ten właściwy?

Zuzanna Ptaszyńska

Doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego (nauki o polityce i administracji - stosunki międzynarodowe) zamiłowana w historii popkultury i wszystkim, co brytyjskie.