Płyty i playlisty. W jaki sposób słuchamy muzyki?

  • Data publikacji: 23.08.2018, 12:20

Kto obecnie słucha albumów muzycznych? Do głowy przychodzą mi jedynie fani artystów wielbiących każde słowo nagrane przez swojego idola, którym muszą się rozkoszować, a także muzyczni zapaleńcy, tacy co chłoną dźwięki niczym tlen. Jednak nie od zawsze tak było. Jak to się stało, że playlisty przerosły popularnością albumy i która forma słuchania muzyki będzie lepsza dla Ciebie?

 

Dlaczego rewolucja internetowa jest dobra dla słuchacza?

Na wstępie ustalmy jedną rzecz – playlisty nie są wcale jakimś nowym wynalazkiem. Są kuzynami kompilacji czy składanek, które mogliśmy nabyć lata wstecz... w formacie płyty. Przez ten czas zaszła jednak najważniejsza zmiana – nasz styl życia został wywrócony do góry nogami. To, jak obecnie słuchamy muzyki, może w procencie  przypomina sposób słuchania muzyki sprzed 20-30 lat. Czy to źle? W żadnym wypadku. Ja rozumiem magię nagrywania kaset, wyczekiwanie na ten jeden utwór w audycjach radiowych, albo – kto pamięta, niech się przyzna – w programach MTV. Dawne walkmany zostały wyparte przez mp3, o których też dziś nikt nie pamięta. Radio większość z nas słucha w drodze do pracy i z powrotem. Słowem klucz jest internet. Kiedyś byliśmy ograniczeni przez utrudniony dostęp do muzyki. Byłeś wielkim fanem jakiegoś niszowego zespołu? Zakup płyty z materiałem grupy był nieraz jedynym sposobem na to, by jej posłuchać; w końcu nie na każdym koncercie człowiek jest w stanie być. Dawniej musieliśmy angażować swój czas, środki finansowe i po prostu męczyć się z niewygodnym systemem.

 

Nie ma rewolucji bez ofiar, tak? Kultowy Walkman to ledwie kropla w oceanie przedmiotów, które straciły na użyteczności w związku z szerszym dostępem do internetu.

 

Dziś w kieszeni każdy jest w stanie mieć za darmo bibliotekę ponad 40 milionów utworów. Wystarczy pobrać Spotify, a chętni mogą jeszcze opłacić abonament, który jest tańszy od przeciętnej płyty, dzięki czemu uzyskają całkowitą dowolność słuchania muzyki. Co chcą, jak chcą, kiedy chcą – wszystko za jednym kliknięciem. I choć to wspaniałe, jak technologia ułatwiła nam słuchanie muzyki, tak trzeba przyznać, że te wygody nas rozleniwiły. Klikamy zielony guzik i po prostu słuchamy muzyki. Zaczęliśmy ograniczać się do pojedynczych piosenek, które lubimy najbardziej. Jest to jak najbardziej logiczne; kiedyś nie mieliśmy ze sobą 40 milionów utworów naraz, tylko w najlepszym wypadku kilkanaście. Niezależnie od tego, jak wielbilibyśmy jakiś utwór, nikt z nas nie chciałby słuchać przez kilka godzin tego samego kawałka, dlatego byliśmy wręcz skazani na przesłuchanie całego przygotowanego materiału.

 

Dlaczego warto słuchać albumów muzycznych?

W tym całym pędzie ubolewam tylko nad jedną rzeczą – mało kto dziś słucha albumów. A tak naprawdę to one są esencją muzyki. Bardzo lubię porównywać muzykę do literatury. Playlisty zbudowane z pojedynczych piosenek są jak zbiory najlepszych cytatów i wątków z jakiejś powieści. Dalej mamy możliwość poznać humor pisarza i w jakimś stopniu docenić oryginalne dzieło, jednak nie mamy pełnego obrazu. Sam wiele razy „ograniczałem” dzieła muzyczne w ten krzywdzący sposób. Another Brick In The Wall po raz pierwszy usłyszałem jak miałem około 11-12 lat. Po pięciu latach przeżyłem prawdziwy szok, gdy uświadomiłem sobie, że cały ten kultowy utwór składa się tak naprawdę z trzech części! Do tego dochodzi lepsze zrozumienie tekstu, pomysłu; znając całą płytę, jesteśmy w stanie dużo lepiej zrozumieć, co artysta chce nam opowiedzieć.

 

Innym plusem albumów jest unikalność kompozycji. Piosenki na nim często zyskują w swoim towarzystwie. Kid A od Radiohead po prostu nie nadaje się do słuchania metodą „playlistową”, bo traci na tym zbyt wiele. Nie poznamy głębi albumu, wspaniałych przejść między nagraniami, a także nie ogarnie nas ten klimat paranoi i smutku; może jedynie jakaś jego namiastka. Playlisty są fastfoodem muzyki, podczas gdy dobry album jest jak wykwintne danie z restauracji.

 

Ale czy to źle?

W codziennym zgiełku nie zawsze mamy czas na wspaniałą kolację, którą kucharz będzie przygotowywał dobre pół godziny. Czasem potrzeba czegoś „na już”. Słuchanie playlist nie jest niczym złym, przecież jest związane z tym, co piękne – doświadczaniem emocji poprzez dźwięk. W świecie zabieganych po prostu znajdujemy playlistę, która odpowiada naszemu gustowi muzycznemu i klikamy „obserwuj". Co jakiś czas twórca zaktualizuje zestawienie o podobne utwory, dzięki czemu będziemy mogli poznać nową porcję muzyki, dlatego dobrą playlistą nigdy się nie nasycimy. Dostaniemy natychmiastowo to, czego potrzebujemy, nie marnując czasu na szukanie odpowiedzi na pytanie „która płyta przekaże emocje, których chcę doświadczyć?”.

 

Spotify utrudnia dostęp do albumów, promując na głównym ekranie tylko playlisty. Kilka lat temu sprawa miała się inaczej, a użytkownicy kont ad-supported mogli nawet usłyszeć reklamy albumów. Dziś są to najczęściej reklamy playlist.

 

Playlisty dużo lepiej się sprzedają. W 2016 Calvin Harris oznajmił światu, że nagrywać będzie tylko single (a rok później Calvin wydał, a jakby inaczej, płytę. Najwyraźniej artystów nikt nie rozumie, często nawet oni sami siebie). Jego decyzja wcale nie była jednak wzięta z kosmosu. Najpopularniejsze playlisty w Spotify mają ponad 20 milionów obserwujących. Każdy z nich dostanie powiadomienie o nowym utworze na playliście, co pewnie skłoni część z nich, do sprawdzenia nowej piosenki. Dlatego to one coraz mocniej zaznaczają się w branży muzycznej. Niesie to ryzyko, że niedługo w playlistach będzie muzyka tych, którzy zapłacą za obecność na niej.

 

Dla kogo płyty, a dla kogo playlisty?

Odpowiedź jest bardzo prosta – dla wszystkich. Wszystko zależy od tego, czego chcemy – pośpiewać największe przeboje lata, potańczyć o zmierzchu słońca, a może rozmyślać na różne tematy, błahe lub ważniejsze? O ile my, słuchacze, mamy całkowitą dowolność i możemy obecnie słuchać czego tylko chcemy, muzycy muszą stale uczyć się nowych, internetowych schematów. Wolność nie musi trwać wiecznie, w końcu każdy chce mieć największy kawałek tortu dla siebie. Dobrze to widać na przykładzie Apple Music. Kiedyś nakłonili Taylor Swift do wielkiej walki ze Spotify, uzyskując zarazem jej muzykę na wyłączność, czym przyciągnęli jej fanów. Gigant z Cupertino nagrywając dokument o Edzie Sheeranie próbuje wziąć go na swoją stronę, a wraz z nim – jego fanów.

 

Rewolucja ma do siebie to, że idzie ciągle do przodu, zmieniając wszystko co znamy. Pewnie za kilkanaście lat włączenie Spotify będzie równało się z życiem w stylu retro i będzie obce ludziom, jak przygotowywanie gramofonu do grania. Ale czy to źle? Zmiany niosą powiew świeżości, ułatwiając często nam życie. Ważne jest jednak, by  nie rozleniwić się z powodu tych udogodnień za bardzo, bo kto wie, o czym jeszcze zapomnimy.