Madrugada - Chimes at Midnight [RECENZJA]
Madrugada/YouTube

Madrugada - Chimes at Midnight [RECENZJA]

  • Dodał: Jakub Banaszewski
  • Data publikacji: 05.02.2022, 10:56

Norweskie trio Madrugada wraca po 14 długich latach wraz z nową płytą - Chimes at Midnight - która jawi się jako jego najdojrzalszy album w karierze.

 

Powroty po latach, zwłaszcza te w muzycznym świecie, nie są łatwe. Najczęściej obarczone wygórowanymi oczekiwaniami fanów, którzy jednocześnie pragną czegoś nowego i chcą, by wszystko było jak dawniej, powodują, że na muzyków spływa niebywała presja. Szczególnie ciężkie są powroty naznaczone tragedią, kiedy ta skomplikowana i skrzętnie wykalkulowana układanka jest jeszcze bardziej złożona i trudniejsza do poskładania. Nieliczni są w stanie udźwignąć ten ciężar, a dodatkowo wyjść z niego obronną ręką potrafią tylko najwięksi. Tak jest w przypadku norweskich mistrzów klimatu – zespołu Madrugada – którzy obecnie jako trio, mocno naznaczeni przez nagłą śmierć gitarzysty Roberta Buråsa, wracają z wysoko podniesionym czołem, mocniejsi niż kiedykolwiek, by zaprezentować prawdopodobnie najdojrzalszy album w karierze.

 

Dekada w muzyce to cała wieczność, ale muzycy Madrugady nie próbują na swoim szóstym albumie wymyślać prochu. Wręcz przeciwnie, stawiają na powrót do sprawdzonych schematów i twórczych inspiracji, nie zamykając się jednocześnie w utartych ramach. Niezwykły klimat, którym czarują od wydania w 1999 roku debiutanckiego albumu Industrial Silence, oparty na brzmieniu będącym szlachetnym połączeniem gitarowej alternatywy z wpływami muzyki folkowej i bluesa, po raz kolejny jest podstawą do opowiedzenia nowej, zaklętej w dźwiękach historii. A tym razem - na Chimes at Midnight - norwescy muzycy zapisują w niej najbardziej osobiste karty w swojej karierze.  

 

Od pierwszych dźwięków uwodzicielskiego Nobody Loves You Like I Do, zeszłorocznego zwiastuna nadchodzącej płyty, który nie tylko czaruje i wprowadza w nastrój złożonej całości, ale też gwarantuje emocjonalny nokaut, jesteśmy rzuceni między wiersze uzależniającej muzycznej opowieści, gdzie brud przesterowanych gitar spotyka się z prawdziwą klasą dystyngowanych dżentelmenów. Do tego jest to przede wszystkim fantastyczny numer, natychmiastowy klasyk, który  nie boi się pożenić przebojowości ze szlachetnością. I tak można powiedzieć o całej płycie, bo kompozycje na Chimes at Midnight w niezwykle płynny i magnetyzujący sposób dryfują po meandrach ludzkiej wrażliwości oraz skomplikowanej natury interpersonalnych relacji, wyrażając zaklętą w dźwiękach tęsknotę, żal i głębokie uczucie.

 

Running From The Love Of Your Life to kolejny cios wymierzony mocą świdrujących gitar i głębokim niczym studnia barytonem wokalisty Siverta Høyema, w którego czeluściach chce się ujrzeć odbicie swoich obaw i uniesień. Instrumentalnie i wokalnie ten album to prawdziwy majstersztyk, dopracowany w każdym calu. Muzycy Madrugady lawirują między gatunkami i inspiracjami. Skupienie miesza się z wirtuozerską ekspresją, a muzyczna eksplozja gitar z wyciszeniem. Obok siebie w naturalnej harmonii egzystują takie perły jak Stabat Mater, gdzie podniosła muzyczna modlitwa prowadząca do wspaniałego gitarowego solo, uderza w tony przywodzące na myśl ostatnie natchnione dzieła Leonarda Cohena oraz przejmujące błaganie w Help Yourself To Me, którego nie powstydziłby się sam Nick Cave. Lekką zmianę nastroju zwiastują takie fragmenty jak Slowly Turns The Wheel oraz singlowe Dreams at Midnight, które przynoszą lżejsze i bardziej pogodne, wręcz rozmarzone i romantyczne brzmienie, zatopione w klasycznym rockowym anturażu gitar. Kompozycje te przywołują wręcz najlepsze muzyczne echa twórczości Neila Younga i Crazy Horse - bezkresne gitarowe przestrzenie, łączące nordycki chłód ze skrzącą się od inspiracji fantazją amerykańskiej alternatywy. Ale ciągle jest to przede wszystkim Madrugada, taką jaką znamy od lat, wygrywająca po raz kolejny prostotą środków i szczerością przekazu.

 

Album, zbliżając się ku końcowi, stopniowo zwalnia i tak łagodne tempo całości, by zgasnąć wraz z delikatną balladą na głos i pianino Ecstasy, w której Sivert Høyem - od wywołujących ciarki, szepczących dołów po przeszywające wysokie góry - daje prawdziwy popis wokalnych możliwości, a wszystkie niedopowiedzenia i rozgrzebane w poprzednich kompozycjach rany, znikają na tle niespiesznej i cierpliwie muskającej najbardziej delikatne zakamarki duszy ekstazie dźwięków. Perfekcyjne dopełnienie równej do ostatniego aktu płyty.

 

Chimes at Midnight oraz twórczość zespołu Madrugada to prawdziwy raj dla melancholików. To muzyka, która jednocześnie przesiąka delikatnością i nordyckim chłodem okiełznanym przez pełne wrażliwości melodie i poruszające teksty. Żaden inny ze współczesnych, wciąż prężnie działających zespołów, nie jest w stanie w tak znakomity i dojrzały sposób wypełnić pustki po niekończącej się absencji R.E.M. czy najlepszych tradycji spod znaku twórczości Leonarda Cohena. Szósty album zespołu Madrugada zachwyci też z pewnością fanów Nicka Cave’a czy The National. Te liczne inspiracje dowodzą jedynie, że źródło muzycznej wrażliwości oraz twórczego natchnienia wciąż jest niewyczerpane, a uniwersalność tej ścieżki jest nieskończona. Norwedzy prezentują bowiem na swoim szóstym albumie w pełni autorskie brzmienie, naznaczone nierozerwalną obecnością duchów przeszłości. Tak szerokie spektrum emocji mogli zawrzeć w dźwiękach jedynie doświadczeni muzycy.

 

Rzadko zdarza się, by już na początku roku pojawiła się tak wspaniała płyta, która nie tylko nie pozostawia żadnych wątpliwości, ale też pochłania bez reszty. Chimes at Midnight to zarówno pierwsza wielka płyta tego roku, ale również bez wątpienia mocny kandydat na album całego 2022. Tak grają tylko najwięksi mistrzowie. Obyśmy mogli się już wkrótce o tym przekonać na własnej skórze podczas zbliżającego się koncertu Madrugady w Polsce.