"There Goes My Hero..." - pożegnanie Taylora Hawkinsa [FELIETON]
Jukebox Heroes/YouTube screenshot

"There Goes My Hero..." - pożegnanie Taylora Hawkinsa [FELIETON]

  • Dodał: Jakub Banaszewski
  • Data publikacji: 26.03.2022, 15:45

Dziś (26.03) amerykański zespół Foo Fighters poinformował o nagłej śmierci swojego długoletniego perkusisty Taylora Hawkinsa. Muzyk był związany z kapelą od 1997 roku. Zmarł zaledwie kilka godzin przed kolejnym koncertem zespołu w Bogocie.

 

Kiedy w 2021 roku członkowie Foo Fighters, świętując spóźnione 25-lecie działalności zespołu, odbierali wyróżnienie w postaci wprowadzenia do Rock and Roll Hall of Fame, wśród wielu muzyków, którzy wyjątkowo zamienili skóry i ćwieki na eleganckie marynarki i krawaty, na przepełnionej gwiazdami scenie wyróżniał się jeden słoneczny chłopiec, który rozświetlał ją swoim wciąż szczenięcym urokiem. W odróżnieniu od kompanów z kapeli nie przywdział na tę wyjątkową okazję modnego garnituru, a pozostał wierny swoim ideałom i nagrodę przyjął w nieodłącznie zwiewnym podkoszulku, którego przeróżne wersje prezentował co rusz na koncertach. Nie mogło być przecież inaczej, bo choć przyjęcie do słynnej galerii rockowych znakomitości to wyróżnienie dla każdego, kto się tam znalazł, to towarzyszący ceremonii występ był już po prostu kolejnym przystankiem na zdającej się nie mieć końca ani choćby chwili oddechu trasy koncertowej Foo Fighters. A ten, wtedy jeszcze niespełna 50-letni chłopak, zdający się umiejętnie i z prawdziwie rockandrollową swadą zaklinać rzeczywistość i metrykę, dał kolejny popis muzycznych umiejętności najwyższej próby. Bo zawsze dawał z siebie wszystko, bez względu na to, czy był to koncert na największych stadionach świata czy szalony występ przed festiwalową publicznością. Taylor Hawkins, ten wiecznie uśmiechnięty, wyluzowany i długowłosy chłopak z Teksasu, w pełni zasłużenie i z pokorą pozujący na prawdziwą rockową legendę naszych czasów, zdawał się być nie do zatrzymania, tak jak rozpędzona była muzyczna machina Foo Fighters. Ale niestety, choć wciąż trudno w to uwierzyć, każde tournée musi kiedyś dobiec końca, a wczorajsza tak przedwczesna i niespodziewana śmierć 50-letniego perkusisty potwierdza smutny fakt, iż w historii rock and rolla wciąż brakuje miejsca na szczęśliwe zakończenia.

 

Bo jak zrozumieć i zaakceptować śmierć człowieka, który na scenie i poza nią był zawsze tak pełny życia i pozytywnej energii. Przez lata Hawkins z lekkością i przede wszystkim nieskrywaną przyjemnością lawirował między perkusją a mikrofonem, nokautując nie tylko energiczną grą, ale i godnym podziwu wokalem. A miał ku temu niewątpliwą okazję, bo Foo Fighters zdawali się być wciąż nienasyceni i głodni wrażeń. Ostatnio byli wszędzie. Rock and Roll Hall of Fame, nowy film, nowa płyta, zabawa z piosenkami Bee Gees, wywiady, trasa i kolejne, wielkie koncertowe plany, które zdawały się nie mieć końca. Wszystko to zostało tragicznie i brutalnie przerwane w Bogocie, zaledwie kilka godzin przed tym jak grupa miała zagrać kolejny koncert. Rytm, który napędzał i nadawał bieg amerykańskiej legendzie rocka, nagle przestał bić, pozostawiając w tym niekończącym się festiwalu wrażeń i muzycznych wspomnień przeraźliwie cichą pustkę.  

Cisza, z którą zostawił nas słynny perkusista to coś, do czego nigdy nas nie przyzwyczaił, bo jego życie od zawsze było wypełnione muzyką. Gdy miał 10 lat, wybrał się na swój pierwszy w życiu koncert, który z miejsca przemeblował myślenie młodego fana muzyki. Występ zespołu Queen zrobił na nim takie wrażenie, że Hawkins podjął już wtedy być może najważniejszą życiową decyzję, że chce być jak jego idol – pałker zespołu Queen Roger Taylor – i że za wszelką cenę musi zostać perkusistą. I mimo wielu życiowych wybojów i prywatnych perturbacji, marzenie to spełnił. A nim zasiadł za bębnami jednej z największych grup świata, dał się zauważyć jako członek zespołu Alanis Morissette, która wraz z przełomową płytą Jagged Little Pill z 1995 roku miała wtedy u stóp cały muzyczny świat. I tak, dzięki wrodzonemu urokowi i ciężkiej stopie spod znaku najlepszej szkoły perkusisty Led Zeppelin Johna Bonhama, zaskarbił sobie sympatię muzycznej branży, uwielbienie fanów i łatkę dziecka szczęścia. Lubili go wszyscy, bo nikt tak chętnie i bezinteresownie - przede wszystkim dla zabawy i własnej przyjemności spełniania marzeń - nie zasiadał za tak niezliczoną ilością zestawów perkusyjnych, by wesprzeć przyjaciół i kolegów po fachu. Lista artystów, którym użyczył beatu swojego muzycznego serca, zdaje się nie mieć końca. A wielka pasja i determinacja doprowadziły go do występów z największymi muzycznymi bohaterami, na których twórczości Hawkins uczył się, jak ubierać swe skomplikowane emocje w prostą kombinację nut. Grał i śpiewał z muzykami Queen, Led Zeppelin czy Paulem McCartneyem. Podpatrując najlepszych, sam przedarł się do czołówki, by wraz z Foo Fighters zaznaczyć swoje miejsce w historii muzyki.

 

A dołączając do zespołu byłego bębniarza Nirvany, nie miał wcale ułatwionego zadania - jak trudne musiało być przecież zastąpienie za perkusją jednego z najlepszych muzyków pokolenia. Hawkins ten test zaliczył jednak celująco, bo to w rytm wybijanych przez niego emocji popularni Foos dotarli na sam szczyt, a on przypieczętował grupowy sukces muzycznym stemplem najlepszej jakości. W jednym z najpopularniejszych i najpiękniejszych utworów Foo Fighters Dave Grohl śpiewał: There goes my hero, he's ordinary... (Oto idzie mój bohater, jest zwyczajnym człowiekiem). Taylor Hawkins bez wątpienia był nie tylko niezwykłym bohaterem tej muzycznej historii, ale przede wszystkim do końca pozostawał w pełni oddanym muzyce przyjacielem, który sprawiał, że nawet jako fan czułeś się częścią tej opowieści. Foo Fighters byli, są i zawsze będą rockowym synonimem energii, uśmiechu i dobrej zabawy w najlepszym rockowym stylu, spływającego po policzkach potu i zdartego gardła. Emocji, które trzeba przeżyć, wykrzyczeć i wyskakać na żywo pod sceną. I choć trudno uwierzyć, że zespół tak obecny, aktualny i zawsze pełny energii, miałby teraz odłożyć instrumenty w kąt i zatrzymać tę rockową machinę, która miała nigdy nie dobić do muzycznej emerytury, to miejsca za tym zestawem perkusyjnym z pewnością nie będzie się dało zastąpić.