"Nie wierzcie jej" że to się da czytać [Recenzja]

"Nie wierzcie jej" że to się da czytać [Recenzja]

  • Dodał: Bartosz Szafran
  • Data publikacji: 13.07.2022, 20:52

No cóż, w życiu połykacza książek zdarzają się takie chwile, że trafi na coś niestrawnego. Przeciętny czytelnik owo coś w najgorszym razie odłoży na półkę niedokończone. Recenzent ma ten kłopot, że powinien to coś doczytać do końca. Mnie i paru innym osobom, które są na liście recenzentów wydawnictwa Muza, niestrawność grozi po przeczytaniu "Nie wierzcie jej" Jane Heafield. I to bardzo poważna niestrawność.

 

Przy okazji poprzedniej recenzji napisałem, że nieustająca popularność thrillerów psychologicznych i rosnąca liczba autorek angielskich, których pisarstwo przekładane jest na język polski, powoduje lawinowy napływ na księgarski rynek thrillerów psychologicznych angielskich autorek. Jak to zwykle wśród nich są pozycje dobre, ale i złe. Niemniej Haefield przesadziła. Przyznaję szczerze, że nie jestem w stanie zrozumieć, jak ta książka mogła być w Anglii wydana, tym bardziej jak ktoś w Muzie zdecydował się na jej tłumaczenie. Zresztą jak wydawnictwo zachęca do lektury? Otóż utrzymuje, że uznanie czytelnika zyskuje prowadzoną z dwóch perspektyw pierwszoosobową narracją. Przede wszystkim taką narrację trzeba lubić, a ja za nią nie przepadam, po drugie jeśli to można uznać za atut, to najlepiej świadczy o pozostałych aspektach.

 

Po pierwsze jaki to niby jest thriller psychologiczny? Bo może ja nie rozumiem definicji tego gatunku, ale w moim odczuciu powinny w nim pojawiać się jakieś problemy, dylematy psychologiczne, psychika postaci i jej zaburzenia powinny odgrywać istotną rolę w opowiadanej historii, można oczekiwać skomplikowanych (patologicznych?) relacji i tak dalej i temu podobne. Na nic takiego w dziełku Heafield nie natrafimy. Mamy za to ograną już do granic możliwości historię o zniknięciu męża i poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, czy zniknął z własnej woli, czy też ktoś (żona dokładnie) mu pomogła. Nieco zaskakujące rozwiązanie tej zagadki w niewielkim stopniu może podnieść ocenę książki.

 

Postaci są nie tyle rysowane grubą kreską, co wyrąbane jakby tępą siekierą. Tak schematyczne, jednostronne, irytujące w swojej prymitywnej momentami prostocie. Taka budowa bohaterów nie obroniłaby się w licealnym opowiadaniu, a co dopiero w powieści aspirującej do szerokiego grona zadowolonych ze spędzonego nad jej lekturą czasu czytelników. Jak ktoś jest wredny, to na całego, bez nawet cienia pozytywnej cechy. Jak ktoś jest naiwny, to błysku intelektu, życiowej mądrości i doświadczenia nie uświadczysz. Policjanci są ślepi, głusi i gnuśni. I tak przez blisko 300 stron. Nudne to w tym wszystkim potwornie, rozciągnięte do granic możliwości, trudno bez ziewania przeczytać więcej niż 10 stron. W końcówce książka nieco ożywa, jej bohaterowie nabierają też nieco barw. Wątpię jednak, by wielu czytelników do tego momentu dotrwało.

 

Mnóstwo jest też błędów logicznych i merytorycznych, narracyjnych nonsensów. Nawet uczeń przed maturą wie, że niedobór insuliny powoduje wzrost poziomu cukru we krwi i że jej nie zastosowanie u cukrzyka spowoduje raczej kłopoty z powodu nadmiaru glukozy, a nie jej niedoboru. Nie wie jednak tego autorka (pracownik naukowy dużego szpitala???), nie koryguje ani korektor ani redaktor. Policjanci, którzy pozwalają, by osoba postronna wchodziła im z butami w każdy niemal element śledztwa, by uczestniczyła w przesłuchaniach, przeszukaniach, by narzucała im swój punkt widzenia na sprawę i miała prawie nieograniczony dostęp do wyników postępowania? Tłumaczą się przed postronnymi niemal jak przełożonymi, pozwalają na znieważanie i obrażanie. To się nie obroni nawet w oczach osoby, która po raz pierwszy sięga po literaturę sensacyjną i ma choć zielone pojęcie o pracy policji. Takich perełek jest tu znacznie więcej.

 

Językowo, stylistycznie jest przyzwoicie, w tej warstwie trudno się coś do Heafield i jej tłumacza, Jacka Żuławnika, przyczepić. Wspomniana dwutorowa pierwszoosobowa narracja wpisuje się w panującą ostatnimi czasy modę na przedstawianie historii z wielu perspektyw. Na szczęście autorka ogranicza się tu do dwóch i nie pakuje się w dodatkowe retrospekcje i inne zabawy z czasem. Ja osobiście najbardziej lubię narrację jednolitą, ale powiedzmy, że w przypadku tej historii taki pomysł się broni.

 

Nie chce mi się więcej pisać o tej książce. Wystarczająco dużo czasu straciłem już na jej lekturę. Dobrze, że angielska pisarka idzie w zgodzie z modą i swoje pomysły zamknęła w 380 stronach. Kto wie, czy kilka lat temu nie rozciągnęłaby tego koszmarka do jakiejś połowy tysiąca i wtedy byłby naprawdę problem jak przez to przebrnąć.

 

Jean Heafield – brytyjska autorka powieści i opowiadań, na co dzień jest pracownikiem naukowym w dużym szpitalu. Książki – głównie thrillery i kryminały – pisze w wolnych chwilach. Nowe fabuły często obmyśla podczas spacerów, nie rozstaje się więc z dyktafonem, na którym rejestruje swoje pomysły.

 

Tytuł: Nie wierzcie jej

Autorka: Jane Heafield

Premiera: 20.07.2022 r.

Przekład: Jacek Żuławnik

Cena: 44,90 zł

Liczba stron: 384

Wydawnictwo MUZA SA

 

Ocena: 2/10

 

Opis fabuły: Podczas pobytu Lucy i Toma Packhamów w domku letniskowym w miejscowości Cullerton w hrabstwie Lancashire mężczyzna znika w niejasnych okolicznościach. Na miejsce zdarzenia przybywa siostra zaginionego, Mary, którą zaniepokoił brak kontaktu ze strony brata. Lucy od początku twierdzi, że nie ma pojęcia, co się stało z mężem. Mary, która nie darzy szwagierki sympatią, jej nie wierzy. Jest przekonana, że kobieta z zimną krwią zabiła Toma, po czym ukryła zwłoki. Sprawę zgłasza policji. Na niekorzyść Lucy przemawia fakt, że w małżeństwie Packhamów od dawna się nie układało. Niepokój detektywów budzą również pokrętne wyjaśnienia Lucy, która ewidentnie plącze się w zeznaniach. Stopniowo na jaw wychodzą kolejne fakty. I coraz więcej poszlak wskazuje na winę Lucy. Ona jednak utrzymuje, że Tom żyje i zostawił ją dla innej kobiety. Co naprawdę wydarzyło się w domku letniskowym Kaskada? Czy Lucy rzeczywiście stoi za  zniknięciem męża? A może za tym wszystkim kryje się coś o wiele bardziej złowrogiego?

 

Bartosz Szafran

Od wielu wielu lat związany ze sportem czynnie jako biegający, zawodowo jako sędzia i medyk oraz hobbystycznie jako piszący wcześniej na ig24, teraz tu. Ponadto wielbiciel dobrych książek, który spróbuje sił w pisaniu o czytaniu.