OFF Festival 2022 [RELACJA]
Michal Murawski ishootmusic.eu

OFF Festival 2022 [RELACJA]

  • Dodał: Jakub Banaszewski
  • Data publikacji: 09.08.2022, 17:44

OFF Festival powrócił na dobre do Katowic! W ciągu trzech dni (5-7.08) w Dolinie Trzech Stawów zjawiła się prawdziwa śmietanka muzycznej alternatywy i reprezentanci najróżniejszych gatunków. Zagrali m.in.: Iggy Pop, Bikini Kill, Dry Cleaning czy Mura Masa.

 

Na początku sierpnia – jak co roku – Dolina Trzech Stawów w Katowicach staje się małym centrum wszechświata dla wszystkich muzycznych freaków, złaknionych koncertowych wrażeń oraz poznawania nowej muzyki. Tegoroczna edycja była jednak wyjątkowa – i to nie tylko ze względu na jubileusz 15-lecia imprezy. OFF Festival powrócił bowiem po trzech latach i dwóch anulowanych edycjach, które nie mogły w pełni odbyć się z powodu pandemii. Tym większy był jeszcze głód muzycznych doznań i niepowtarzalnego festiwalowego klimatu licznie przybywających do Katowic fanów. I już pierwszego dnia imprezy stało się jasne jak mocno brakowało tych emocji i atmosfery jedności i luzu, z którego od lat słynie OFF Festival.

 

I choć wydarzenie zaliczyło dwuletnią przerwę, organizatorzy zadbali, by tegoroczny powrót był tak długo wyczekiwanym powrotem normalności, tak jakby po świetnej edycji z 2019 roku czas w Dolinie Trzech Stawów się zatrzymał. Tradycyjnie już bogaty skład wykonawców został skrzętnie podzielony na kilka scen, wśród których – już po przekroczeniu bram festiwalu – największe wrażenie robiła scena główna. To tam w piątkowy wieczór fantastyczny występ dali moi cisi faworyci pierwszego dnia imprezy – Amerykanie z DIIV, czarujący gitarowymi przestrzeniami i sceniczną ekspresją oraz legenda brytyjskiej sceny alternatywnej Ride, której muzycy w perfekcyjnym stylu odegrali w całości swój debiutancki krążek Nowhere z 1990 roku, przypominając wszystkim, gdzie leżą korzenie brzmienia większości młodszych gitarowych zespołów, których mogliśmy usłyszeć na mniejszych scenach OFFa. Bo właśnie tam już tradycyjnie działo się najwięcej i najciekawiej. Znajdująca się tuż za sceną główną –Scena Eksperymentalna – stała się miejscem najbardziej zaskakujących i różnorodnych występów. Właśnie tam w piątkowe popołudnie festiwal otworzył duet Chair, a hip-hopowy kolektyw z Krakowa Ćpaj Stajl z energetycznym setem rozbujał przepełniony od fanów namiot. Tam również tegoroczni debiutanci z Wysp – Squid – którzy wraz z płytą Bright Green Field zawładnęli wyobraźnią krytyków muzycznych oraz wielbicieli nieoczywistych gitarowych brzmień – dali płomienne show, żonglując stylami w swojej wielowarstwowej reinterpretacji postpunkowych rytmów. Zdecydowanie jeden z najlepszych momentów 15. edycji OFF Festivalu.

 

Na przeciwległej stronie terenu imprezy, między główną sceną a strefą przeznaczoną na błogi chillout, znajdowały się kolejne dwie sceny – Scena Leśna oraz klasyczny, festiwalowy Tent. Tam w sobotni wieczór zaprezentowali się m.in. Jakub Skorupa ze swoim Zeszytem pierwszym, soulowy wokalista Q, legenda feministycznego punku Bikini Kill, ukraińska raperka Alyona Alyona czy sekstet Altın Gün, który ze swoją mieszanką psychodelii i anatolijskiego rocka rozkręcił najlepszą imprezę festiwalu. Na koniec pierwszego dnia można było uduchowić się w jazzowym klimacie na świetnym koncercie perkusisty Makaya McCravena lub wybrać bardziej klubowe klimaty, które gwarantował na głównej scenie DJ Mura Masa. A najlepiej było wybrać obie opcje, mieszać style i chłonąć jak najwięcej doznań, wędrując swobodnie między scenami, co z pewnością jest jednym z największych atutów katowickiej imprezy.

Drugi dzień festiwalu – co wyraźnie dało się odczuć po zdecydowanie większej frekwencji - zdawał się zapowiadać jako powolne oczekiwanie na główną gwiazdę soboty oraz chyba i całej tegorocznej edycji, prawdziwą legendę rocka, Iggy’ego Popa, który powrócił do Katowic po równo dziesięciu latach. Na szczęście jednak nie tylko danie główne w postaci nieśmiertelnego rockmana okazało się warte pojawienia się tego dnia na festiwalu, bo cały drugi dzień imprezy obfitował w feerię fantastycznych wrażeń. A wszystko zaczęło się – jak to na OFFie – na dwóch różnych biegunach, bo gdy na Scenie Eksperymentalnej błogim klimatem czarował zespół Kwiaty, to po drugiej stronie festiwalu szaleni metalowcy z kapeli Gruzja prowokowali tandetą, absurdem i riffowym obłędem. Tak skrajnych połączeń tego dnia nie brakowało, bo usłyszeliśmy jeszcze indie rock na światowym poziomie, z którym przyjechała polska grupa Oxford Drama, spiritual jazz w wykonaniu pakistańskiego kwartetu Jaubi, a także jedno z największych, pozytywnych zaskoczeń tegorocznej edycji – Mdou Moctar. Ten pochodzący z Nigru gitarzysta zaprezentował porywającą mieszankę saharyjskiego bluesa z oszczędnymi solówkami i zaskakującymi melodiami, czym porwał do wspólnej zabawy zapełnioną Scenę Eksperymentalną. Za takie odkrycia i nieoczywiste wybory szanuję festiwal dowodzony przez Artura Rojka najbardziej. 

 

Jednak najmocniejsze punkty drugiego dnia OFFa były dopiero przed nami. Niesamowitą energią zaraził wszystkich zespół The Armed, który mimo mocnych problemów z dźwiękiem, rozpętał wściekłą gitarową rozpierduchę, szokując sceniczną prezencją i ratując się z akustycznych tarapatów nieprawdopodobną charyzmą. Po nich Tent przejęło Dry Cleaning – jeden z najmocniej wyczekiwanych koncertów tegorocznej edycji OFF Festivalu. Po wydaniu w zeszłym roku fenomenalnego debiutu New Long Leg, Brytyjczycy w końcu zawitali do Polski i ich występ był prawdziwą okazję do zobaczenia gorącej nazwy w ich najlepszym czasie. Na czele z hipnotyzującą wokalem Florence Shaw, grupa udowodniła, że zimne brzmienie z ich debiutanckiego krążka przełożyć się może na gorącą energię pod sceną. Muzycy Dry Cleaning zaczarowali polską publiczność, która zgotowała im przyjęcie, jakiego nie powstydziłaby się największa gwiazda tego dnia. 

 

Ale bez wątpienia główną gwiazdą i najgorętszym nazwiskiem sobotniej nocy była postać, która wymyka się wszelkim schematom i zostawia w tyle pozostałych wykonawców. Iggy Pop to artysta, od którego to wszystko, co mogliśmy zobaczyć, usłyszeć i przeżyć chwilę wcześniej, się zaczęło. Kiedy ponad pół wieku temu, zmieniając oblicze i kierunek muzyki rockowej wraz z muzykami The Stooges, pioniersko dekonstruował na swoją modłę rolę lidera w zespole, nie tylko kładł podwaliny pod punkowe granie, ale i na zawsze przemeblował myślenie milionów fanów. I choć Pop kończył się i wymyślał na nowo już tyle razy, że jego życiorysem można by obdarować kariery kilkudziesięciu innych artystów, a po drodze na sam szczyt wielokrotnie igrał ze śmiercią, prowadząc ekstremalne życie na krawędzi – przetrwał i wciąż nie przestaje zaskakiwać, udowadniając, że muzyka to najlepsze remedium na nieśmiertelność. Dziś, 75-letni Iggy Pop jak przystało na prawdziwego punkowca z krwi i kości, każdy koncert gra tak jakby miałby to być jego ostatni raz na scenie. - Zdaję sobie sprawę, że mój koniec jest blisko, ale zamierzam się cholernie dobrze bawić – rzucił w którymś momencie ze sceny, dodając pikanterii temu wybuchowo-gorzkiemu, szalenie energetycznemu show, które śledziło się z zapartym tchem, raz po raz łapiąc się na tym, że mamy do czynienia z wiekową legendą, która swoją artystyczną samoświadomością rozbraja na łopatki. Niezmiennie, już od drugiego kawałka, obowiązkowo bez koszulki, Iggy wprawiał w osłupienie tym, jak bardzo można oszukać czas. A wtórował mu świetnie zgrany zespół, który odświeżył i w najlepszym stylu podał te najbardziej klasyczne kompozycje. Od zagranych już na samym początku hymnów Lust for LifeThe Passanger – ku euforii fanów, bawiących się pod sceną, jakby jutra miało nie być -  po gęste i narkotyczne reminiscencje lat spędzonych w twórczym tandemie z Davidem Bowiem w Sister MidnightMass Production, aż po absolutne szaleństwo przy brudnych dźwiękach macierzystej kapeli Popa, kiedy już ekstaza fanów pod sceną zdawała się nie mieć końca. Ognisty i surowy rock and roll w najczystszej postaci – obdarty z udawania i podlany wspaniałą zabawą, niewolny od refleksji i przepełniony miłością do muzyki. Iggy’ego nie ma bez swoich fanów, a widok doskonale bawiącej się polskiej publiczności wyraźnie poruszył artystę, który widział już wszystko i tylko podkręcił atmosferę. Jego koncert, zamykający sobotnią noc na scenie głównej, to jeden z tych momentów na zawsze, kiedy czujesz, że jesteś świadkiem czegoś epokowego, co zostanie w sercu miłośnika koncertowych wrażeń już na zawsze.