Serialowe podsumowanie 2022 roku
Materiały prasowe: Netflix/HBO Max/Canal+ Online

Serialowe podsumowanie 2022 roku

  • Data publikacji: 30.12.2022, 15:04

Serialowy 2022 rok przechodzi do historii. Był to okres wyjątkowo obfity w jakościowe produkcje, dlatego bardzo trudno jest wskazać swoich ulubieńców. Postanowiłyśmy jednak podjąć się tego zadania i wskazać: nasze ulubione seriale 2022 roku, najlepszą polską produkcję, największą serialową niespodziankę, największe rozczarowanie, najbardziej przereklamowany obraz oraz najbardziej niedoceniony tytuł. Subiektywne podsumowania  każda swoje  przygotowały Natalia Zoń i Zuzanna Ptaszyńska.

 

Natalia Zoń

  • Najlepsze seriale  TOP 3

1. Królowa – serial, choć bardzo krótki, bo liczący tylko cztery odcinki, to całkowicie zasługuje na pierwsze miejsce i za sprawą obsady i samego pomysłu. Królowa jest historią Sylwestra (Andrzej Seweryn), emerytowanego krawca za dnia i drag queen nocą, który wyjechał z Polski, aby móc się realizować w Paryżu. Choć obiecał sobie, że do ojczystego kraju już nie wróci, zmienia zdanie, aby pomóc dawno niewidzianej córce Wiolettcie (Maria Peszek). Serial wciąga od pierwszych minut, nie ma tutaj miejsca na tak zwane zapychacze, wszystko jest po coś. Sylwester ląduje w górniczym miasteczku, w którym społeczność jest bardzo zamknięta i niezbyt przyjazna na wszelkie odchylenia od ustalonej normy. Co więc może wyniknąć, gdy do szarego miejsca przyjedzie taka ekstrawertyczna osoba, jaką jest Sylwester i jego drag persona Loretta? Okazuje się, że bardzo dużo. To serial o rodzinie, pełen ciepła, który przełamuje bariery i daje nadzieję na lepsze jutro. Andrzej Seweryn pokazał klasę i niesamowitą grę aktorską, zarówno jako Sylwester, jak i szałowa Loretta. Seweryn i Peszek to duet doskonały. Aktorzy idealnie ze sobą współgrają, mimo iż ich bohaterowie nie rzucają się od razu sobie w ramiona. Rzadko wracam drugi raz do seriali, bo jednak lubię odkrywać co rusz to nowe produkcje, jednak Królową obejrzałam już dwa razy i myślę, że na tych dwóch razach się nie skończy. 

 

2. Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera – jedna z najgłośniejszych produkcji tego roku. Serial zdobył rzeszę fanów, jak i przeciwników. Jedni zachwycali się wykonaniem i grą aktorską, drudzy uważali, że nie da się tego oglądać ze względu na tak dosadne przekazywanie historii ofiar Dahmera (Evan Peters), jak i jego samego. Ja się zaliczam do tej pierwszej grupy. Owszem, nie uważam, żeby był to serial, który można obejrzeć sobie do obiadu czy jako miłą rozrywkę po ciężkim dniu w pracy. Ale jaki byłby sens ukazać losy mordercy i kanibala, gdyby było to przedstawione w łagodny sposób? Twórcy w dosadny sposób pokazali, dlaczego Dahmer tak długo pozostawał na wolności. Mimo licznych zgłoszeń sąsiadki Dahmera, funkcjonariusze przez długi czas zdawali się nie zauważać (lub nie chcieć widzieć) problemu. Serial jednak nie skupia się jedynie na mordercy, co często zdarza się w przypadku produkcji o podobnej tematyce, ale także na jego ofiarach, co daje szerwszy obraz całej sytuacji. Produkcja, mimo okrucieństwa, które w sobie kryje, jest po prostu zrobiona doskonale, a Evan Peters po raz kolejny udowodnił, że żadna rola psychopaty nie jest mu straszna. 

 

3. Wednesday – jako ogromna fanka Rodziny Addamsów, jak i Tima Burtona z niecierpliwością czekałam na ten serial i muszę przyznać, że dostałam to, czego oczekiwałam. Sarkazm, groteskę i ogólny klimat znany miłośnikom serii. W serialu Wednesday (Jenna Ortega) jest już nastolatką, która zostaje wyrzucona ze szkoły i trafia do Akademii Nevermore  pełnej wilkołaków, wampirów, syren czy gorgonów. Śmiało mogę powiedzieć, że dla mnie Jenna Ortega jest stworzona do tytułowej roli. Jej postać jest oschła, a mimika wręcz zerowa, co akurat w tym przypadku jest jak najbardziej na plus. Nie brak jej kąśliwych uwag w stronę innych, a jej pogląd na świat jest dość specyficzny. Tak właśnie wyobrażałam sobie ją w wieku nastoletnim. Świetnym kontrastem dla Wednesday jest jej współlokatorka Enid (Emma Myers), która pragnie, aby dziewczyna była jej przyjaciółką. To pierwsza produkcja skupiająca się na Wednesday, lecz nie można zapomnieć o reszcie jej rodziny. Catherine Zeta-Jones i Luis Guzmán są idealni jako Morticia i Gomez. Jest oczywiście też Rączka porozumiewająca się z innymi językiem migowym i będąca kompanem Wednesday w nowym środowisku. W serialu znajdzie się kilka niedociągnięć, lecz, patrząc na całość, stwierdzam, że jest to ciekawa produkcja, która ma szansę doczekać się jeszcze kilku sezonów.  

 

  • Najlepszy polski serial

Wotum nieufności  to już kolejna, po ChyłceBehawioryście, ekranizacja powieści Remigiusza Mroza i śmiało mogę powiedzieć, że najlepsza. Owszem, poprzednie dwie również są dobre, jednak zdecydowanie za bardzo odbiegają od pierwowzoru. W przypadku Wotum nieufności twórcy spisali się na medal, udowadniając, że bez zmieniania fabuły da się zrobić porządną adaptację, która wciąga bez reszty. Po rezygnacji prezydenta RP trwa walka o przejęcie posady. Marszałek Sejmu Daria Seyda (Katarzyna Dąbrowska) zajmuje miejsce prezydenta. Jednak nie może być tak łatwo. Jej głównym przeciwnikiem jest Patryk Hauer (Antoni Pawlicki). Wschodząca gwiazda prawicy, która dba o swój wizerunek w mediach i pozycję w partii za wszelką cenę, chce objąć prezydenturę. Dodatkowo podczas pracy komisji śledczej Hauer odkrywa polityczny spisek. Śledząc losy bohaterów, dostajemy konferencje prasowe, polityczne zagrywki, ale i ich życie od kuchni. Ciekawie ogląda się, jak Seyda i jej rodzina odnajduje się w nowej rzeczywistości, jaki to ma wpływ na ich relacje. Wotum nieufności jest świetną fikcją polityczną, która na pewno przypadnie do gustu fanom House of Cards. 

 

  • Największa niespodzianka

Gang zielonej rękawiczki  historia Zuzy (Magdalena Kuta), Kingi (Małgorzata Potocka) i Alicji (Anna Romantowska), trzech szlachetnych złodziejek, które ukrywają się w domu opieki to zdecydowanie największe zaskoczenie tego roku. Serial jest szalenie błyskotliwy i zabawny. Kobiety niczym Robin Hood okradają bogatych, aby pomóc tym w potrzebie i robią to z niezwykłą gracją i precyzją! Podczas gdy policja jest o krok od znalezienia sprawcy napadu, one zapewniają drugą młodość mieszkańcom ośrodka. Mówiąc o nich, trzeba przyznać, że wszyscy starsi mieszkańcy Drugiego Domu zasługują na ogromne brawa. To seniorzy znudzeni życiem, które wiodą, chcący trochę rozrywki i przełamania nudy. Choć każdy z nich ma swoje problemy i choroby, łączą siły i tworzą naprawdę zgraną drużynę pełną charyzmy. Typowo komediową rolę dostali bracia Rafał i Marcin Mroczek i również wypadli w niej zaskakująco dobrze. To wszystko sprawia, że Gang zielonej rękawiczki to serial, który polecam każdemu. Z niecierpliwością czekam na drugi sezon!



  • Największe rozczarowanie

Klub Północny  serial Mike’a Flanagana promowany jako horror, tak naprawdę niewiele ma wspólnego z tym gatunkiem. Adaptacja książki Christophera Pike’a miała ogromny potencjał stać się hitem tego roku. Mamy śmiertelnie chorych nastolatków mieszkających w hospicjum, którzy zawierają pakt – kto pierwszy umrze, ma dać pozostałym jakiś znak. Dodatkowo o północy spotykają się, aby opowiadać straszne historie. Niestety serial nie zachwyca ani fabularnie, ani aktorsko. Spodziewałam się mrożących krew w żyłach historii wymyślonych przez członków tytułowego klubu, dostałam marne opowiastki, które trudno uznać za straszne. Główna bohaterka Ilonka (Iman Benson) jest całkowicie bez charakteru. Nie da się jej lubić bądź nie, bo jej zachowanie nie wskazuje na to, jaką jest osobą. Pozostali członkowie klubu nie są lepsi. Ich losy nie wzbudzały we mnie zbyt wielu emocji, gdyż to postacie bezbarwne, bez zarysowanych cech szczególnych, właściwie nijakie. Na wyróżnienie zasługuje jedynie Ruth Codd wcielająca się w Anyę. To postać z pozoru niedostępna, wręcz oschła, lecz pod tą maską kryje się niesamowicie wrażliwa osoba. Co ciekawe, była to debiutancka rola Codd, która została zauważona na portalu TikTok. 



  • Najbardziej przereklamowany serial

Singiel w Nowym Jorku  serial opowiada historię Michaela, agenta nieruchomości, który po 17 latach rozstaje się z partnerem i co za tym idzie – rozpoczyna swoje życie od nowa, tym razem jako singiel po czterdziestce. Singiel w Nowym Jorku hucznie promowany nazwiskiem Neila Patricka Harissa wcielającego się w tytułowego singla, miał być sitcomem dla fanów Seksu w wielkim mieście. Zamiast humoru sytuacyjnego, są wymuszone żarty i marne dialogi, a zachowanie głównego bohatera jest często absurdalne i bardziej idące w żenującą, niż zabawną stronę. Mam też wrażenie, że twórcy niezbyt dobrze odnaleźli się w krótkim formacie odcinków i zabrakło im czasu na rozwinięcie wątków tak, aby miało to wszystko sens. 



  • Najbardziej niedoceniony serial

Brokat  premiera Brokatu przeszła właściwie bez większego echa, a szkoda, bo serial jest naprawdę warty uwagi. Akcja rozgrywa się w Sopocie, w czasach komunistycznych. Trzy zdeterminowane kobiety Helena (Magdalena Popławska), Pola (Wiktoria Filus) i Marysia (Matylda Giegżno) świadczą usługi seksualne, aby móc żyć pełnią życia, spełniać marzenia i być niezależnym finansowo. Kobieca siła przeplata się z atmosferą lat 70. XX wieku. Z jednej strony bohaterowie bawią się, zakochują i korzystają z upalnego lata, z drugiej widzowi przemyca się informacje o PRL-u i robotniczych protestach. Całość dopełnia świetnie dobrana muzyka z tamtego okresu. To wszystko sprawia, że serial ogląda się niesamowicie szybko i przyjemnie, mimo poruszanych również trudniejszych tematów. Popławska, Filus i Giegżno stworzyły trzy całkiem różne bohaterki, z inną przeszłością, innymi celami, spojrzeniem na świat, w różnym wieku i każda z nich zachwyca aktorsko. Wyróżnia się również Bartłomiej Kotschedoff jako wodzirej Bogdan oraz Jędrzej Hycnar jako rzucający na lewo i prawo pieniędzmi Jurek. Choć o serialu nie jest głośno, w przerwie od hitowych produkcji Netflixa, o których mówią wszyscy, polecam zobaczyć Brokat i samemu przekonać się, że i te mniej promowane seriale są godne zobaczenia. 

 

 

Zuzanna Ptaszyńska

  • Najlepsze seriale  TOP 3

1. Stranger Things 4 – żaden inny serial nie mógł według mnie znaleźć się na najwyższym stopniu podium. Przedostatni sezon hitu Netfliksa to nie tylko jego najdroższa, ale i najlepsza jakościowo i fabularnie odsłona produkcji, która jest nie tylko ogromnym hołdem dla lat 80., ale i fantastycznie angażującym obrazem dla osób w każdym wieku. Pozornie niezwiązane ze sobą wątki sklejają się w tym sezonie w całość i okazuje się, że każdy szczegół był starannie zaplanowany od pierwszego odcinka pierwszej serii – a nawet jeśli tak nie było, to bracia Duffer z kronikarską dbałością prześledzili swoje własne dzieło, aby uniknąć najmniejszej luki fabularne (no, może poza kwestią urodzin Willa, którą wytknęli im fani, ale nie miało to żadnego wpływu na rozwój akcji). Jest to sezon najbardziej hojny lokacyjnie – obserwujemy naszych bohaterów w trzech zupełnie różnych częściach nie tylko Ameryki, ale i świata. Dzięki temu obserwujemy, jak bohaterowie współpracują ze sobą w nowych konfiguracjach po rozluźnieniu duetów znanych z poprzednich sezonów. Ma też chyba najwięcej jak dotąd kultowych już scen i przywrócił do życia utwory, dzięki którym na konto Kate Bush i Metalliki spłynęły miliony dolarów. W mediach odsłona ta została okrzyknięta najstraszniejszą do tej pory. Dla mnie ten serial nie spełnia horrorowego założenia, ale to w żaden sposób mu nie ujmuje. Na pewno ten sezon jest najbardziej dojrzały, bo i bohaterowie nam podrośli. Jestem potwornie, nomen omen, ciekawa, jak zostanie ten nieunikniony proces ograny w piątym, ostatnim sezonie, skoro teoretycznie jego akcja powinna rozpocząć się zaraz po wydarzeniach z ostatniego odcinka czwartej odsłony, a na premierę poczekamy minimum dwa lata. No i, jak chyba 99% widzów, czekam na rozwiązanie teorii spiskowej odnośnie do śmierci (?) Eddiego. Mam nadzieję, że w takiej lub innej formie zobaczymy go jeszcze na ekranie.

 

 

2. Biały lotos 2  kiedy pierwszy sezon Twojego serialu jest okrzyknięty rewelacyjnym, dorównanie mu może okazać się misją nie do osiągnięcia. Są jednak perełki, których kontynuacje są jeszcze lepsze od produktu bazowego. Biały lotos ma z definicji potencjał na dobre kolejne sezony – jest to bowiem antologia, a punktem wspólnym dla kolejnych odsłon jest tytułowa sieć luksusowych hoteli rozlokowanych na całym świecie. Każdy sezon to nowi bohaterowie i nowe problemy pierwszego świata. Punkt wyjścia jest obiecujący – zarówno w pierwszym, jak i drugim sezonie na początku dowiadujemy się, że ktoś zmarł. Kto i w jaki sposób? Tego będziemy się domyślać do ostatnich chwil ostatniego odcinka, a konkurencja jest niemała, bo okazuje się, że każdy ma motyw, żeby kogoś zabić. Mimo to serial ten nie jest kryminałem. Śmierć to tylko wisienka na torcie wspaniale skrojonej satyry na uprzywilejowanych bogaczy. Ten sezon pobił dla mnie pierwszą odsłonę, przede wszystkim za sprawą wyborów fabularnych i obrania wspólnego motywu, który został ograny z różnych perspektyw. Powróciła też ukochana przez publiczność Tanya, której fraza These gays, they’re trying to murder me z miejsca stała się kultowa i jest już drukowana na t-shirtach. Trudno jest mi wskazać słabe punkty tej produkcji i czekam na więcej. Jeżeli wierzyć napomkniętej od niechcenia uwadze jednej z bohaterek, możemy się spodziewać, że kolejny sezon rozegra się na Malediwach. Biorąc pod uwagę sytuację w tym wyspiarskim państwie, które niebawem znajdzie się pod wodą, ekipa musi się spieszyć… Katastrofa klimatyczna w kontekście ekskluzywnych kurortów mogłaby być interesującym motywem kolejnej odsłony.

 

 

3. Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera moim trzecim typem jest serial, który stał się kultowy niemal automatycznie, choć pewnie niejedna osoba umieściłaby go w kategorii odnoszącej się do najbardziej przereklamowanych produkcji. Dla mnie jednak to nadal świetnie skrojony obraz, którego twórcom udało się ukazać dwie strony medalu – zarówno perspektywę głównego bohatera, jak i jego ofiar oraz osób walczących o sprawiedliwość. Tę grupę reprezentuje Glenda Cleveland i tu pojawia się mój bodaj jedyny zarzut odnośnie do Dahmera – kobieta ta została uczyniona symbolem niestrudzonego dochodzenia do prawdy w obliczu bierności organów ścigania, choć prawdziwa Glenda ponoć nigdy nie skonfrontowała się z Jeffreyem i mieszkała w innym budynku. Tu zaś jest przedstawiona jako najbliższa sąsiadka, która codziennie mierzy się ze skutkami podejrzanego postępowania mężczyzny. Niemniej, produkcję ogląda się z niezachwianym zainteresowaniem i, choć jest oparta na faktach i każdy może sprawdzić, jak i kiedy zakończyły się losy Dahmera, pozostaje emocjonująca. Głównym motywem, obok samych zbrodni, jest oczywiście wspomniana bierność społeczeństwa oraz funkcjonariuszy wobec jasnych sygnałów, które wysyłał seryjny morderca i kanibal. Wielokrotnie jest pokazane, jak cudem uniknął zatrzymania, bo przecież taki dobry chłopak był, zawsze dzień dobry na klatce mówił – a konkretnie, że był mieszkającym w czarnej dzielnicy białym, względnie przystojnym mężczyzną, a z jakiegoś powodu relatywnie atrakcyjne osoby są sprzeczne z powszechnym wyobrażeniem na temat żywych bestii. Doceniam próbę zarysowania portretu psychologicznego Dahmera, który został pogłębiony przez wypuszczony na Netfliksie w podobnym czasie serial dokumentalny, w którym przedstawiono niepublikowane wcześniej taśmy z przesłuchań mordercy. Obie produkcje uzupełniają się i dają możliwie wyczerpujący wgląd w Jeffreya Dahmera. Ogromny sukces serialu sprawił, że została podjęta decyzja o stworzeniu antologii. Mam nadzieję, że już bez Evana Petersa, który, o ile był świetny w tytułowej roli, ma na koncie tyle traumatyzujących postaci, że chyba wielu z nas czeka, aż w końcu ktokolwiek obsadzi go w jakiejś totalnie odmóżdżającej komedii romantycznej, dzięki której może zachowa jakąś równowagę psychiczną w swoim fachu…



  • Najlepszy polski serial

Minuta ciszy  za najlepsze polskie produkcje tego roku uważam Wielką wodęMinutę ciszy, ale zdecydowałam się wytypować tę drugą, bowiem jest ona dużo mniej rozpoznawalna, a nie mniej dobra, poza tym jest dużo bardziej nieprzewidywalna i w konsekwencji bardziej emocjonująca niż wspomniany serial oparty na faktach. Sama oś fabularna winduje ten obraz – obserwujemy rodzące się i ewoluujące zaburzenie monopolu pewnego zakładu pogrzebowego. Główny bohater grany przez Roberta Więckiewicza chce założyć przedsiębiorstwo tylko po to, aby pochować swojego kolegę, któremu odmówiono pogrzebu. Dlaczego tak się stało i z jakich powodów protagonista zdecyduje się kontynuować działalność? Mnogość powiązań i zależności jest bardzo satysfakcjonująca, największe wrażenie robi jednak przedstawienie, można by powiedzieć, mrocznego półświatka wiejskich przedsiębiorstw pogrzebowych – od dawania w łapę za ciałko, poprzez układy z księżmi, na zachowaniu osób odpowiedzialnych za przygotowywanie zwłok skończywszy. Nie przypuszczałabym, do jakich przekrętów może dochodzić i jakie świnie są w stanie sobie podkładać konkurenci w tym sektorze. Czegoś takiego na polskim poletku jeszcze nie było, gorąco zachęcam do zapoznania się z tą produkcją.



  • Największa niespodzianka

The Office PL 2 – wytypowałam ten tytuł, ponieważ byłam przygotowana na najgorsze, podobnie jak większość widzów, która po odkryciu, że powstaje polska wersja legendarnego sitcomu, jęknęła z przerażenia. Zapomnieliśmy, że amerykańskie The Office to również adaptacja, a jednak mogła pobić brytyjski oryginał. Oczywiście nikt w najśmielszych snach nie myślał, że polskie Biuro zbliży się poziomem do amerykańskiej wersji, którą kocham miłością bezgraniczną, i tak się oczywiście nie stało. Myślę jednak, że podobna liczba osób, która była zniesmaczona samym faktem powstawania rodzimej wersji, teraz (łącznie ze mną) posypuje głowę popiołem, bowiem serial ten jest po prostu dobry. Choć przywołuję drugi sezon, pozwolę sobie potraktować The Office PL całościowo, bowiem dwie serie obejrzałam ciągiem w tym roku i sądzę, że poziomem nie odstawały od siebie. Nie każdy żart siada, ale jeśli siada, to dość godnie. Fani amerykańskiej wersji mogą odhaczać przeniesienie konkretnych wątków i żartów na polskie poletko, ale nic nie zostało skopiowane – gagi i charaktery osób zostały przepuszczone przez biało-czerwoną linię produkcyjną, dlatego serial dość sprawnie punktuje nasze narodowe przywary i komentuje bieżącą sytuację polityczno-społeczną, jednocześnie okraszając je cechami osobowości dobrze znanych nam Michaela, Dwighta czy Jima. Tak na przykład uwielbiam wątek dziwacznej fascynacji pomieszanej z dość niewinną ksenofobią, która wychodzi z ust Michała pod adresem Lewana, a także całą postać Darka, strażnika normalności i pamięci o bitwie pod Chocimiem. Miło jest dać się tak zaskoczyć!



  • Największe rozczarowanie

1899  nie jest to według mnie najgorszy serial tego roku, ale coś, co idealnie pasuje do miana największego rozczarowania. Ogromnie podobał mi się Dark i kiedy tylko usłyszałam, że twórcy tego serialu biorą się za międzynarodową produkcję odegraną w kilku językach i osadzoną u schyłku XIX wieku, byłam kupiona, a oczekiwania zostały podgrzane przez enigmatyczne materiały promocyjne. Niestety oglądanie 1899 szło mi jak krew z nosa i, patrząc po recenzjach, stwierdzam, że moje odczucia nie są osamotnione. Produkcji nie można odmówić rozmachu realizacyjnego czy kunsztu technicznego i… tutaj zalety się kończą. Serial jest po prostu przegadany, a i to jest dla mnie kuriozalne – jak już wspomniałam, produkcja jest międzynarodowa, podobnie jak sama obsada i bohaterowie, na statku płynącym z Europy do USA spotykają się bowiem osoby różnych narodowości i pochodzenia społecznego, jest nawet biało-czerwony element w postaci Maćka Musiała. Teoretycznie prawie nikt tam nikogo nie rozumie i nieliczni znają jakiś język inny od rodzimego. Dochodzi więc do sytuacji, w której np. nasz rodak mówi do Japonki po polsku, zaś ona odpowiada mu po japońsku. No bo w sumie po jakiemu? Mój zarzut nie odnosi się więc do tej mnogości języków, ona wręcz jest atutem, jednak bardzo niewiarygodne jest to, że choć nie ma językowego porozumienia i każdy podkreśla, że nie rozumie rozmówcy, jakimś trafem wszyscy się rozumieją, wiedzą, co jest grane i co kto wyczynia. To jednak bardziej anegdotyczny zarzut, bowiem ten podstawowy dotyczy samej osi fabularnej i przytłaczającej nudy. Wydaje się, że do połowy serialu tak naprawdę wydarzyły się maksymalnie dwie istotne rzeczy, reszta to nakreślanie nie zawsze istotnego kontekstu jestestwa głównych postaci oraz rozkminy dwóch osób na temat tego, co to się stało z tym Prometeuszem, a dochodzenie do prawdy ciągnie się jak flaki z olejem i naprawdę odechciewa się czerpać przyjemność z odkrywania tej tajemnicy, w przeciwieństwie do Dark, w które bardzo łatwo dało się w pełni zaangażować.



  • Najbardziej przereklamowany serial

Wednesday – wiem, że tymi słowami narażę się kilkorgu moim znajomym, jednak żadna siła na niebie i ziemi nie zmusi mnie do zmiany zdania na temat nowej produkcji Tima Burtona. Nie umieściłam Wednesday w kategorii rozczarowań, bowiem, w przeciwieństwie do 1899, nie wiązałam z nią większych nadziei, choć miło było usłyszeć, że jeden z najbardziej interesujących twórców kina weźmie na tapetę coś tak odpowiadającego jego estetyce. Kilkanaście lat temu byłam wciągnięta w serial Nowe przygody Rodziny Addamsów, jedną z wielu wariacji na temat komiksowego klanu. Z każdej interpretacji jego mitu dało się wyczytać, że mimo nieprzystawania jego członków do rzeczywistości społecznej, są to paradoksalnie ludzie najbardziej normalni, bowiem między nimi panuje prawdziwa, rodzinna bliskość. Odniosłam wrażenie, że w Wednesday za dużą wagę przywiązuje się do czegoś odwrotnego – nie podtrzymuje się afirmacji odmienności Addamsów, ale wręcz stawia się ich w szeregu z innymi odmieńcami, przez co tracą swoją oryginalność. Z kolei, być może przez przypadek, wybrzmiała pochwała dążenia do normalizacji i ewolucji. No nie tak się umawialiśmy. No dobrze – powiedzmy, że coś jest w tym ciekawego i jest to autorskie spojrzenie na postać, którą znamy od kilkudziesięciu lat, w końcu ile można klepać to samo. Sama Wednesday jest dla mnie jednak nie do polubienia – nie przez jej mroczne oblicze, ale przez ogromną chęć do bycia edgy, co w połączeniu z konwencją teen dramy jest tym bardziej karykaturalne. Żaden z tych niby klimatycznych żartów mi nie siadł, wrażenia nie zrobiła też na mnie sama Jenna Ortega okrzyknięta rewelacyjną w tej roli. Dużo więcej pokazała według mnie w drugim sezonie You. Niemniej, tak, jak w przypadku Stranger Things, serial dostarczył scenę, która zapewne zapisze się w historii popkultury – i dobrze, bo jest chyba jedyną interesującą rzeczą w Wednesday. A tego, że pod względem liczby godzin wyświetlania produkcji w danym okresie ten serial wyprzedził dotychczasowego rekordzistę, właśnie 4. sezon Stranger Things, nie zrozumiem nigdy.



  • Najbardziej niedoceniony serial

The Crown 5  najnowszy sezon produkcji o brytyjskiej rodzinie królewskiej jest najgorzej ocenianą jej odsłoną. Można by pomyśleć, że część winy ponosi Imelda Staunton, której wybór na trzecią w tym serialu odtwórczynię Elżbiety II zaraz po ogłoszeniu wywołał lawinę komentarzy wskazujących na to, że widzom ta aktorka będzie się zawsze kojarzyć z rolą Dolores Umbridge w Harrym Potterze i że jest to nietrafiony wybór castingowy. Ja jestem zatwardziałą obrończynią jej kreacji. Uważam, że świetnie oddała starzejącą się monarchinię, która w tym sezonie jest wyjątkowo chłodna, i godnie oddała pierwsze skrzypce Karolowi i Dianie. Elizabeth Debicki jako księżna Walii to wręcz strzał w dziesiątkę, jestem też pod wrażeniem księżniczki Małgorzaty oraz księżniczki Anny. Co jednak ważniejsze, większość widzów uznała ten sezon za nudny. Jak dla mnie nic bardziej mylnego. Piąta odsłona jest zdecydowanie najbardziej dojrzała, pochyla się nad istotnymi tematami i miło zaskoczyła mnie eksploatacją wątku Johna Majora, raczej niedocenianego w popkulturowej historiografii Zjednoczonego Królestwa. Pewną kontrowersję stanowi oczywiście fakt, że wydarzenia przedstawione w tym sezonie są bliskie współczesności, a ponowne rozgrzebywanie przeszłości Karola, obecnie już króla, wywołało kolejne fale negatywnych komentarzy w stronę monarchy. Należy pamiętać, że wiele z przedstawionych sytuacji nie miało miejsca, a większość z prezentowanych dialogów to czysta fantazja scenarzystów. To zdecydowanie najtrudniejszy do oceny aspekt tego serialu w ogóle – jak zachować odpowiedni dystans i zaakceptować, że mamy do czynienia z fikcją, a nie fabularyzowanym dokumentem i nie dać się ponieść negatywnym emocjom, tym bardziej, że wiele z przedstawionych postaci ma wpływ na publiczne życie Zjednoczonego Królestwa. Pełną recenzję 5. sezonu The Crown można znaleźć TUTAJ.

 

Kilka słów na koniec:

 

Zdajemy sobie sprawę, że nie omówiłyśmy tak głośnych i docenionych tytułów jak Ród smoka czy Rozdzielenie oraz kontynuacji klasyków rzędu Peaky Blinders czy Zadzwoń do Saula, zostały też pominięte seriale franczyzowe (np. z uniwersum Marvela, DC czy Gwiezdnych wojen) oraz inne, które oglądałyśmy lub nie. Prosimy więc o wyrozumiałość i potraktowanie niniejszego podsumowania jak autorską refleksję, a nie ranking, których w internecie nie brakuje.