Brendan Fraser płynie na fali łez z widowni. „Wieloryb” [RECENZJA]
A24, Materiały prasowe

Brendan Fraser płynie na fali łez z widowni. „Wieloryb” [RECENZJA]

  • Dodał: Zuzanna Ptaszyńska
  • Data publikacji: 24.01.2023, 23:17

Niedługo na ekranach polskich kin zagości długo oczekiwany film Darren Aronofsky’ego, a zarazem wielki powrót (a może narodziny?) Brendana Frasera, który miał już wrócić w Batgirl, ale film został anulowany. Na pewno podłamało to aktora, ale myślę, że ostatecznie nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, bo jak wracać, to w takim stylu, jak w Wielorybie.

 

Twórca Requiem dla snuCzarnego łabędzia powrócił z dużo bardziej kameralnym tytułem. Film rozgrywa się w dużej mierze w jednym pomieszczeniu, co ma swoje oczywiste uzasadnienie. W tym metrażu śledzimy kilka dni z życia Charliego, osoby, która zmaga się z chroniczną otyłością – chorobą, której nabawił się splotem życiowych nieszczęść. 

 

Mimo bardzo poważnego stanu, w jakim się znalazł, Charlie stara się nie tracić poczucia humoru i zapału do pracy nad tym, co kocha, co jeszcze trzyma go przy życiu. A w nim, oprócz esejów swoich studentów, ma tylko jedną osobę, Liz, przyjaciółkę i opiekunkę medyczną, z którą wiąże go dużo więcej, niż moglibyśmy się tego spodziewać. Zdaje się, że kobieta już dawno pogodziła się z losem Charliego i być może z tego względu nie stara się zmieniać jego nawyków. Przecież na to jest już dawno za późno. Chemia między tą dwójką jest pięknym aspektem Wieloryba, a oscarowa nominacja dla Hong Chau jest równie niespodziewana, co zasłużona. Okropnie się za to patrzy na Sadie Sink – i to nie dlatego, że źle gra. Wręcz przeciwnie, bo wciela się w postać, której przecież mamy nie cierpieć. Główny bohater zdaje się jednak nie zgadzać z widzem w tej sprawie.

 

Wywracałam oczami za każdym razem, kiedy Charlie powtarzał, że jego córka jest fantastyczna. W pewnym momencie znalazł na to nawet cwaną argumentację, w którą chyba po prostu bardzo chciał wierzyć, aby mieć czyste sumienie, świadomość, że – jak to sam powiedział przy innej okazji – choć jedną rzecz zrobił w życiu dobrze. Można doszukiwać się w tym jakiejś dozy egoizmu, w końcu komuś może wydawać się, że całe życie postępował egoistycznie – najpierw zostawił żonę i Ellie, potem chciał zostawić z poczuciem winy osoby, które chciały mu pomóc w jego chorobie. Ta argumentacja upada, gdy widzimy, jak Charlie jest traktowany chociażby przez uczniów, kiedy decyduje się na wyjawienie swojej tajemnicy. Mimo to powtarza, że ludzie są wspaniali. Myślę, że więcej w tym chęci odejścia z mniejszą niż większą dozą cierpienia, a czy to jest egoistyczne?

 

Choć film trudno opisać jako dynamiczny, znacznie zwalnia, kiedy reżyserowi zachciewa się przyjrzeć relacji (choć to za duże słowo) Ellie i Thomasa, która nie powinna nas w ogóle interesować, a istnieje chyba tylko po to, aby Charlie znalazł sobie przyklejony na ślinę argument, że jego córka to rewelacyjna osoba. Dla widza zaś to kolejny krok potwierdzający, że naprawa relacji z Ellie jest po prostu niemożliwa. To, w jakim punkcie ona finalnie stanęła, nie daje żadnej odpowiedzi. Sama finałowa scena jest zrobiona zbyt pompatycznie, in your face, podobnie jak cała metafora (choć czy coś może być metaforą, jeśli odziera się ją ze wszystkich tajemnic?) wody i właśnie wieloryba, w tym przede wszystkim poleganie na prozie Hermana Melville’a. Co więcej, jak na relatywnie mały metraż filmu mnogość srok pociągniętych za ogon (choroba i uzależnienie, Biblia, zakazana miłość, rozbita rodzina i potrzeba pojednania z córką) nieco przytłacza, bo ostatecznie niektóre z nich stanowią jedynie tło, które mogłoby być głębiej wyeksplorowane. 


Wieloryb to jednak przede wszystkim wielki powrót Brendana Frasera, który odegrał rolę życia i ten film warto obejrzeć przede wszystkim dla niego. Ograniczenia ruchowe sprawiają, że gra on przede wszystkim twarzą, w szczególności oczami, w których wypisane jest wszystko. Aktor, po wszystkich tragediach, które przeszedł w życiu, na pewno jest podbudowany fantastycznymi recenzjami na temat jego kreacji i szeregiem nagród, które otrzymał i tych, które być może jeszcze otrzyma – w końcu dziś potwierdziły się przekonania, że Fraser zostanie nominowany do Oscara. Choć od wielu miesięcy kibicuję w tym wyścigu Austinowi Butlerowi, nagroda dla Brendana Frasera byłaby czymś absolutnie pięknym w historii Hollywood. Jestem przeciwniczką dawania nagród za obudowę stworzoną z emocji wokół danej osoby czy egzekwowania jakiejś sprawiedliwości wstecznej – ale w tym wypadku absolutnie nie o to chodzi. Historia Brendana Frasera dodaje bowiem temu występowi istotnej wartości. A scena, która wywołała u mnie wręcz kompulsywne odruchy, tj. ta z lejącą się wodą z kranu, chyba ostatecznie była tam po coś – płacz osób na widowni można mierzyć w porównywalnych hektolitrach.

Zuzanna Ptaszyńska

Doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego (nauki o polityce i administracji - stosunki międzynarodowe) zamiłowana w historii popkultury i wszystkim, co brytyjskie.