W rytmie kina, w rytmie serca - „Babilon” Damiena Chazelle'a [RECENZJA]
Babylon/Imdb.com

W rytmie kina, w rytmie serca - „Babilon” Damiena Chazelle'a [RECENZJA]

  • Dodał: Daniel Sztyk
  • Data publikacji: 27.01.2023, 11:01

Tendencja do autotematyzmu w kinie się nasila. Myślę, że w obecnej sytuacji nie jest to już teza, lecz fakt. W ostatnich latach Hollywood upodobało sobie opowiadanie o sobie. Sprawa jest na tyle poważna, że na filmową opowieść o kinie decydowali się najwięksi w Fabryce Snów, z Davidem Fincherem (Mank) i Stevenem Spielbergiem (Fabelmanowie) na czele. Długo nie trzeba było czekać na to, aż za kino autotematyczne zabierze się jeden z najciekawszych reżyserów młodego pokolenia, czyli Damien Chazelle. Laureat Oscara zdecydował się na nakręcenie filmu o rewolucji w historii ruchomych obrazów, czyli przejściu z filmu niemego w obraz dźwiękowy. Czy Babilon to obraz, który zostawi swój ślad w historii opisanego wyżej nurtu?

 

Słowem, które najlepiej opisuje nowe dzieło twórcy docenionego La La Land, jest rozmach. Babilon to epicka opowieść, która ubrana jest w iście barokową formę. W tej historii śledzimy losy trójki bohaterów: marzącej o karierze w Hollywood Nellie LaRoy, zakochanego w niej Mannego Torresa, który znajduje się na marginesie branży filmowej, jednak pragnie rozdawać w niej karty oraz Jacka Conrada, który jest wielką gwiazdą kina niemego. Przez ponad trzy godziny metrażu zaobserwujemy diametralne zmiany w ich życiach.

 

Trzeba przyznać, że Damien Chazelle wie, jak utrzymać uwagę widza. W Babilonie dzieje się dużo, każda minuta seansu jest intensywna, każda sekunda to zastrzyk adrenaliny. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak dobrze oddano w kinie hedonizm tamtej epoki. Chazelle’a cechuje odwaga, bo już w pierwszych scenach swojego obrazu funduje nam jazdę bez trzymanki. Scena bankietu u jednego z hollywoodzkich magnatów to okraszona alkoholem i narkotykami wyprawa do biologicznego piekła. To jednocześnie zapoznanie widza z regułami panującymi w tym brutalnym, skąpanym w brudzie świecie.

 

Z jednej strony hedonizm i amoralność hollywoodzkiego imperium, z drugiej magia ruchomych obrazów. Chazelle, mimo że nie idealizuje ludzi związanych z filmem, to na pewno oddaje hołd samemu kinu. Babilon to list miłosny pisany krwią i łzami. Miłość ta jednak jest piękna i szczera. Mnóstwo odwołań do historii kinematografii, wspaniałe sceny na planach filmowych oraz szacunek dla procesu twórczego – to wszystko sprawia, że mamy tutaj do czynienia ze szczerym uczuciem kierowanym w stronę X muzy. Największym dowodem sympatii Chazelle’a do wielkiego ekranu jest finałowa sekwencja, która zachwyci wszystkich kinomanów.

 

Babilonie bardzo duże wrażenie robi również oddanie głosu grupom w złotej erze Hollywood uciskanym. Jednym z głównych bohaterów jest meksykański imigrant, który konsekwentnie pnie się po szczeblach filmowej hierarchii. Nie brakuje również postaci czarnoskórego jazzowego muzyka, o którego wszyscy zabiegają, czy budzącej podziw Azjatki. Chazelle pokazuje siłę tych bohaterów, mówi o tym, że Hollywood popełniało potężny błąd, uciskając wspomniane grupy.

 

Najnowsze dziecko twórcy Whiplash funduje nam swoistą stylową żonglerkę. Reżyser zabiera nas na wycieczkę po różnych podejściach do kinematografii. Odnajdą się tutaj miłośnicy surrealizmu, zwolennicy modernizmu. Zawiedzeni nie będą również fani filmowych dzieł barokowych. Rotowanie konwencjami filmowymi w opowieści o historii kina okazało się kapitalnym pomysłem. Filmowy kociołek okazuje się przepyszny, a nie mdły.

 

Babilon to także opowieść o tęsknocie za minionym. Tęskni się tutaj za latami świetności, tęskni się tutaj za kinem niemym, wreszcie tęskni się za dawną świetnością Hollywood. Dlatego właśnie Chazelle nie próbuje kręcić filmu na miarę mistrzowskiego kanonu, lecz pragnie złożyć hołd swoim mistrzom. Nie oznacza to jednak, że Babilon pozbawiony jest własnej tożsamości. Widoczna jest tutaj ręka kanadyjskiego reżysera, który przyzwyczaił nas już do opowieści o marzycielach. To właśnie łączy Babilon z jego poprzednimi dziełami.

 

Nie ukrywam, że odpłynąłem, że dałem się ponieść wygrywanemu przez Chazelle’a rytmowi. Jego autotematyczna opowieść zachwycała mnie od pierwszej do ostatniej minuty. Pomimo paru niedociągnięć oraz kilku widocznych błędów, uznaję nowy obraz twórcy Pierwszego człowieka za niemal perfekcyjny. To opowieść kompletna, w której kinomani znajdą wszystko, od autorefleksji, poprzez odznaczające się przepychem obrazki, aż do fenomenalnego aktorstwa (szkoda, że Robbie, Pitt i Calva zostali pominięci w oscarowych nominacjach). Babilon to trzy godziny świetnej zabawy, która zapewnia nam cała gamę przeżyć. To film spełniony, odważny, piękny i samoświadomy. To również pochylenie się nad trwaniem kina i pocałunek złożony na ustach X muzy. Kino było, jest i będzie wspaniałe.

 

Moja ocena: 9/10

 

Daniel Sztyk – Poinformowani.pl

Daniel Sztyk

Rozkochany w kinie i literaturze student polonistyki. W wolnych chwilach, gdy akurat nie siedzi w kinie, ogląda Premier League, by rozkoszować się magią futbolu. E-mail: danielszdanielsztyk@gmail.com