„Rzadko planuję to moje pisanie" - wywiad z Olgą Rudnicką, autorką popularnych komedii kryminalnych

„Rzadko planuję to moje pisanie" - wywiad z Olgą Rudnicką, autorką popularnych komedii kryminalnych

  • Dodał: Bartosz Szafran
  • Data publikacji: 06.02.2023, 14:46

Oliwia Rudnicka to popularna w Polsce autorka kryminałów z dużą dozą dobrego, niewyszukanego humoru. Ma na koncie już blisko 30 powieści. Już niebawem, 7 lutego pod patronatem poinformowani.pl ukaże się kolejna jej książka, Wadliwy klient, będąca szóstą częścią cyklu z Matyldą Dominiczak. Z tej okazji przeprowadziliśmy z pisarką wywiad, w którym rozmawiamy o pisaniu, ale nie tylko.

 

Pani Olgo, Pani znakiem firmowym są kryminały z dużą dozą humoru. Czy chciała Pani realizować się w tym gatunku od początku, czy próbowała Pani też pisać thrillery na poważnie, mroczne, mocne, bardzo krwiste?

 

Miało być strasznie, a wyszło śmiesznie. Taka moja natura i nie ma co z nią walczyć. Raz jeden jedyny udało mi się „popełnić” thriller. Mowa o „Cichym wielbicielu”, ale kosztował mnie on tyle emocji, że nie chciałabym powtarzać tego doświadczenia. Zdecydowanie bliżej mi do komedii kryminalnej niż horroru.

 

Gdy myślisz: polska komedia kryminalna, od razu do głowy przychodzi Joanna Chmielewska. Z całą pewnością często spotyka się Pani z porównaniami do tej pisarki. Czy miała ona wpływ na Pani twórczość?

 

Chmielewską czytałam jako nastolatka i czytam do tej pory. Owszem, często miałam do czynienia z porównaniami do królowej kryminału, ale wiadomo: Chmielewska sobie i ja sobie. Nikogo nie naśladuję, a na pewno nie ośmieliłabym się kopiować autorki kalibru Joanny Chmielewskiej. To zakrawałoby na świętokradztwo. Niemniej nie będę udawać, że te porównania mnie nie cieszą, bo cieszą, i to bardzo. To jeden z największych komplementów, jakie zdarzało mi się usłyszeć.

 

Ma pani czas i siłę czytać innych pisarzy? Kogo pani obecnie ceni najwyżej wśród polskich konkurentów w walce o sympatię i uwagę czytelnika?

 

Katarzyna Puzyńska – cenię ją sobie od kilku ładnych lat. Magda Stachula – uwielbiam jej thrillery. I oczywiście bezkrytycznie od wielu lat kocham Joanną Chmielewską. Na rynku polskim jest wielu dobrych autorów - mogłabym wymienić jeszcze sporo nazwisk, ale poprzestanę na moich ulubieńcach.

 

A z pisarzy zagranicznych?

 

Stephen King od wielu lat jest poza wszelką konkurencją. Potem długo nikt i Guillaume Musso, Harlan Coben, Tess Gerritsen... Tutaj  lista mogłaby być naprawdę długa. Czytam sporo, lubię sięgać po nowości, ale pozostaję wierna sprawdzonym nazwiskom.

 

Skąd się w Polsce wzięła moda na pisanie kryminałów? Co kilka tygodni mamy debiuty, zazwyczaj udane. Co ciekawe, wydaje się też, że tę półkę opanowują kobiety.

 

Ostatnio zadano mi podobne pytanie: dlaczego kobiety tak masowo wzięły się za pisanie? Odpowiem podobnie – a dlaczego by nie? Pisanie nie jest zarezerwowane dla jednej płci. To kwestia wyobraźni i chęci, a jeśli te debiuty zostają pozytywnie przyjęte, to należy się tylko z tego cieszyć.

 

 

Myśli pani, że jest gdzieś jakaś granica liczby tytułów z tego gatunku wydawanych każdego roku? Teraz jest już ich w Polsce grubo ponad 200, nawet połykacze książek nie są w stanie przeczytać wszystkich tych nowości. Nie ma Pani wrażenia, że półki księgarskie wkrótce nie pomieszczą kolejnych historii?

 

Zacznijmy od tego, że żaden połykacz książek nie czyta wszystkiego, co w danym roku pojawi się na księgarskich półkach. Sięgamy po to, co nas ciekawi – jeśli lubię kryminały, a nie przepadam za fantastyką, najbardziej spektakularny debiut z tego gatunku nie zmusi mnie do czytania. Jeśli chodzi o sam kryminał, to powiem tak – kryminał kryminałowi nierówny. Mamy kryminał miejski, mamy powieści obyczajowe z wątkiem kryminalnym, mamy komedię kryminalną, mamy też kryminał, gdzie trup ścieli się krwawo i gęsto, i tak samo mamy różne upodobania czytelnicze. Każdy z nas sięgnie po to, co go ciekawi, a możliwość wyboru to dobra rzecz.

 

Obecnie wśród polskich pisarzy powieści kryminalnych panuje moda na książki o objętości minimalnie przekraczającej 300 stron. Nowe pozycje pojawiają się w księgarniach co kilka miesięcy. Pani też się w tę tendencję wpisuje. Skąd ona się bierze? Może to kwestia rosnącej konkurencji, obawy, że jeśli przez rok nic nowego się nie napisze, to czytelnicy zapomną?

 

Po kilku czy też kilkunastu latach na rynku autorzy mają już swoich odbiorców, którzy czekają na kolejne powieści. Oni na pewno nie zapomną o swoich ulubionych pisarzach. I właśnie ta świadomość, że ktoś czeka na efekt mojej pracy, sprawia, że chce się pisać. Czy ja wpisuję się w tendencję minimum 300 stron? Pewnie tak, jeśli wziąć pod rozwagę, że części moich książek bliżej do 400 niż do 300, a raz nawet przekroczyłam 500 stron. Aż sięgnęłam na półkę po moje pozycje, żeby sprawdzić, ile się tego nadrukowało. Wychodzi na to, że moje pierwsze powieści oscylowały wokół 300 stron, potem przekroczyły tę granicę. Właściwie z roku na rok pisałam więcej. O czym to świadczy? Że piszę więcej czy że częściej? Czy może więcej i częściej? A może to po prostu standard, który pozwala autorowi sprzedać tytuł w „przyzwoitej cenie” i powołać do życia nowego bohatera, zanim zamorduje poprzedniego, a czytelnikowi połknąć powieść w stosunkowo krótkim czasie.

 

A nie myślała pani, żeby napisać dłuższą historię, powiedzmy na jakieś 600 stron?

 

Nie wiem czy mi starczy inwencji, a czytelnikowi cierpliwości do przebrnięcia przez takie tomiszcze, ale nie wykluczam. Kto wie, co przyniesie przyszłość. Może stworzę intrygę tak zawiłą, że latami będę ją rozplątywać.

 

Napisać komedię kryminalną, która będzie na dobrym poziomie, nie jest wcale łatwo. Pani to się udaje, przynajmniej w tych książkach, które przeczytałem. Skąd czerpie Pani pomysły na sytuacje, w których znajdują się pani bohaterowie i na dialogi, które bawią, ale nie są żenujące?

 

Ostatnio w jednym z supermarketów byłam świadkiem sytuacji, gdy dwóch panów w kwiecie wieku rozprawiało na temat herbaty z polotem. Pozwolę sobie przywołać te krótką, acz znaczącą wymianę zdań.

Pan 1: Mamy w domu herbatę?

Pan 2: Mamy, ale jest zupełnie bez polotu.

Pan 1: No to trzeba jakąś kupić.

I obaj panowie skręcili w dział z produktami alkoholowymi.

Oczywiście poszłam tam za nimi, żeby sprawdzić, czymże jest ten „polot”. Dodam tylko, że do działu herbat nawet nie doszli. To aż się prosi, żeby jakoś wykorzystać.

 

Wykształcenie pedagogiczne pomaga Pani w pisaniu czy raczej nie ma na nie wpływu?

 

Pierwszą powieść wydałam jako dwudziestoletnia studentka. Studia umożliwiły mi zdobycie wykształcenia i zawodu, ale sądzę, że większy wpływ na moje pisanie ma moja redaktorka, która omawia ze mną teksty zdanie po zdaniu, poprawiając wszelkie niedociągnięcia, niż kierunek studiów, który skończyłam. Wykształcenie z pewnością odcisnęło się na mojej świadomość społeczną, ale na ile wykorzystuję to bezpośrednio w powieściach? Nie potrafię powiedzieć.

 

Pracowała Pani z osobami niepełnosprawnymi. Czy Pani podopieczni czytują Pani książki? Dopingują, a może podpowiadają pomysły na kryminalne intrygi?

 

Gdy jeszcze pracowałam jako asystent osób niepełnosprawnych, część moich podopiecznych rzeczywiście czytała moje powieści i motywowała mnie do pisania kolejnych. To było zaskakująco miłe, że chcieli, bym wiedziała, że doceniają mnie nie tylko za moją pracę. To były też moje pierwsze bezpośrednie recenzje i spotkania z czytelnikami, zanim stałam się bardziej rozpoznawalna, więc te opinie były dla mnie naprawdę cenne.

 

Czy takie leczenie śmiechem może być formą terapii?

 

Tak, dla mnie samo pisanie było swego rodzaju odskocznią od codzienności. Teraz jest pracą, ale dla mnie znaczy to tyle, że mam to szczęście, bo mogę robić w życiu to, co naprawdę lubię. Doceniam to każdego dnia. Co do „leczenia śmiechem”... Kilka ładnych lat temu, jakoś po wydaniu „Natalii 5”, na jednym ze spotkań autorskich pojawił się mężczyzna, który po jego zakończeniu podszedł do mnie i powiedział, że wrócił z misji w Afganistanie, Moja książka była dla niego w tamtym momencie jedynym powodem do radości. Dodał, że przeczytali ją wszyscy. Nie wiem kim byli „wszyscy”, bo trochę mnie zatkało, ale pamiętam to zdarzenie do dziś, a „Natalii 5” po raz pierwszy ukazało się w 2011 roku.

 

 

Napisała Pani już sporo książek, w tym kilka cykli. Część z nich składa się jednak tylko z dwóch części - na przykład ten z Emilią Przecinek czy Teklą i jej zezowatym szczęściem. Od początku planowane były one na dwa tomy? A może są plany na kolejne odsłony?

 

Pewnie nie powinnam się do tego przyznawać, ale ja rzadko planuję to moje „pisanie”. Z Emilią i Teklą sprawa wyglądała tak, że polubiłam kobietki do tego stopnia, że żal się było z nimi rozstawać, więc dorzuciłam im jeszcze trochę kłód pod nogi. Matylda została zaplanowana jako cykl, ale proszę nie pytać, ile będzie powieści z jej udziałem, bo pojęcia nie mam. Mam też na oku pewnego policjanta, niejakiego komisarza Gawrona. Jeszcze nie wiem, co mu zrobię, ale facet tak mi zapadł w serduszko, że pewnego pięknego dnia dostanie swoją własną powieść.

 

Jak Pani pracuje? Ma Pani całościową koncepcję książki, kiedy siada Pani do pisania, czy jest to tylko wstępny pomysł, który potem ewoluuje, zmienia się wraz z tworzonymi stronami?

 

Chciałabym mieć taką koncepcję, która dotrwa do samego końca w pierwotnym kształcie. Jeszcze nigdy mi się to nie udało. Konspekt sobie, a bohaterowie sobie. Bez względu na to jak się staram, zawsze ląduję na bezdrożach. Taki chyba mój urok – kiedyś wracałam do domu przez park krajobrazowy, który za nic nie chciał się skończyć. Nie wiem, jak to się stało, bo w pierwszą stronę go nie było. Gorzej, że zasięgu też nie miałam, więc jechałam i jechałam, aż w końcu nawigacja załapała, gdzie jestem. Co ciekawe, nawet nie nadłożyłam drogi. Tak samo z moimi książkami – różne trasy prowadzą mnie do zakończenia.

 

Mam wrażenie, że w mającym właśnie premierę Wadliwym kliencie szydzi Pani nieco z pewnej dość istotnej części żeńskiej połowy polskiego społeczeństwa. Jest to książka z jednej strony feministyczna, z drugiej jednak ma też momentami zabarwienie zupełnie przeciwne. Nie boi się, że niektóre Pani czytelniczki się na to wściekną?

 

Szyderstwo w swojej definicji zakłada lekceważenie czy też pogardę, a to z pewnością nie było moim zamiarem. Owszem, śmieję się z pewnych schematów, typów zachowań, stereotypów, ale ich nie wyszydzam. Potrzebowałam kobiet tak różnych wizerunkowo od postaci Matyldy, jak tylko się dało, dlatego Matylda jest upiększana, malowana, depilowana i przebierana, i do tego uważa to za ciężki kawałek chleba, bo to nie jest jej styl. Kobiety są różne i wrzucanie ich do worka z feministkami czy też antyfeministkami jest takie... antyfeministyczne? J

 

Jakie są Pani najbliższe plany pisarskie? Kontynuacja któregoś z dotychczasowych cykli, coś zupełnie nowego?

 

W tej chwili pracuję nad kolejną Matyldą, gdyż Wadliwy klient zakończył się w taki sposób, że, jak wiem z dobrze poinformowanego źródła, czytelnicy mnie zamordują, jeśli tego nie naprawię. Nie będę ryzykować własną głową, zwłaszcza że cały czas myślę nad kolejnym cyklem. Oczywiście nie oznacza to pożegnania z Matyldą. Babka jest za fajna, żeby ją tak po prostu porzucić. 

 

Pani Olgo, bardzo dziękuję za rozmowę i poświęcony czas.

Bartosz Szafran

Od wielu wielu lat związany ze sportem czynnie jako biegający, zawodowo jako sędzia i medyk oraz hobbystycznie jako piszący wcześniej na ig24, teraz tu. Ponadto wielbiciel dobrych książek, który spróbuje sił w pisaniu o czytaniu.