"In a galaxy far, far away...", czyli o "Gwiezdnych Wojnach" z Patrykiem Turskim

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 25.10.2018, 16:48

Gwiezdne Wojny to marka znana w świecie popkultury od ponad czterdziestu lat. Historia zapoczątkowana w 1977 roku przez George’a Lucasa podbiła serca widzów, całkowicie zmieniając oblicze światowej popkultury. Ta z pozoru banalna opowieść o ratowaniu księżniczki okazała się być podstawą dla olbrzymiego, stale rozwijanego świata kosmicznych przygód, który łączy całe pokolenia. Dziś o Gwiezdnych Wojnach rozmawiałem z Patrykiem Turskim - publicystą, recenzentem i twórcą internetowym, znanym szerszej publiczności jako Turpat z kanału GIMBY NIE ZNAJO, który prowadzi również kanał vlogowy. Serdecznie zapraszam. 


Na początek klasyczne pytanie: stara trylogia czy prequele?

Nie będę oryginalny mówiąc, że to właśnie starsza trylogia jest bliższa mojemu sercu. Nie mogę jednak powiedzieć, ze prequeli nienawidzę. Na wszystkich filmach dobrze się bawiłem, choć na zupełnie inny sposób.


Jak rozpoczęła się Twoja przygoda ze Star Wars? Najpierw zetknąłeś się z filmami, a później sięgnąłeś po książki i komiksy, czy odwrotnie? Uważasz, że kolejność, z jaką poznajemy to uniwersum ma realny wpływ na odbiór całości?

Gwiezdne Wojny nie były mi znane, aż do premiery Ataku Klonów. Wiedziałem, że coś takiego istnieje, wiedziałem, że ludzie się tym ekscytują, ale nigdy nie dane mi było tego obejrzeć. Moi rodzice nie gustowali w takich filmach i tak się złożyło, że żadna kaseta VHS ze Star Wars nie trafiła za dzieciaka w moje ręce. Ominęła mnie też premiera kinowa Mrocznego Widma, gdyż uznałem, że skoro nie znam starych części, to nie ma co zaczynać od jakiejś najnowszej. Oczywiście wówczas nie miałem pojęcia, że jest to prequel. Mój tata kiedyś chodził na zajęcia sportowe siatkówki wraz z innymi tatami. Często zabierał mnie i mojego brata. Poznałem tam pewnego chłopaka, również jakiegoś syna, z którym tata nie wiedział, co ma robić. Opowiedział mi on sporo o Gwiezdnych Wojnach. Co prawda zrobił to na swój dziecięcy sposób, na przykład nazywał Darth Vadera czarnym klonem. Zachęciło mnie to jednak na tyle, że bardzo chciałem pożyczyć od niego Mroczne Widmo, które miał na DVD. Do transakcji jednak nie doszło. Jakiś czas później udało mi się obejrzeć Nową Nadzieję na kasecie u innego znajomego. Pamiętam, że oglądaliśmy to w kilka osób. Wszyscy zasnęli, bo była już późna godzina, a ja, jako jedyny, jak zaczarowany wpatrywałem się w ekran. Później nadrobiłem kolejne części, a na Zemście Sithów byłem już w kinie. Niedługo potem pojawiły się gry, książki i komiksy. Jeżeli chodzi o to jak zacząć, czy wybrać najpierw starą, czy może nową trylogię, to wszystko zależy od osoby. Znam ludzi, dla których stara trylogia była za stara i łatwiej im było wejść w ten świat od prequeli. Mimo wszystko jestem zwolennikiem oglądania filmów tak, jak wychodziły przez lata, czyli najpierw klasyka, a potem występy na green screenie.


Gwiezdne Wojny to nie tylko filmy, ale także niezliczone powieści, komiksy i gry komputerowe. Czy klasyczna trylogia kształtuje w jakiś sposób świat popkultury? I jak wyglądałoby współczesne kino science fiction, gdyby nie Star Wars

 

Star Wars niewątpliwie było ogromnym kamieniem milowym, jeżeli chodzi o kino science fiction. Ciężko powiedzieć, jak by to wszystko wyglądało dzisiaj, gdyby wyciąć z historii kina gwiezdną sagę. Stara trylogia, moim zdaniem, wyprzedzała swoje czasy, a przez swój dość klasyczny model baśniowej opowieści i walki dobra ze złem, była przystępna dla każdego. To właśnie największa siła Gwiezdnych Wojen, która później rozbudziła wyobraźnie tysięcy fanów, którzy postanowili to wszystko rozszerzyć.

 

                                                                                             Źródło: imdb.com


Często spotkać się można ze stwierdzeniem, jakoby marka Gwiezdnych Wojen powoli wygasała. To znaczy, jest tak eksploatowana przez twórców i reklamodawców, że odbiorcy zwyczajnie czują już przesyt. Jak uważasz?

 

Przez lata mieliśmy naprawdę niewiele, jeżeli chodzi o pełnoprawny świat Gwiezdnych Wojen. Oczywiście nie licząc całego Expanded Universe. Był święty Graal, czyli oryginalna trylogia, która przez lata stała się kultowa. Były też niesławne prequele, którym również z roku na rok wiele wybaczano, a jej epizody stawały się karkołomnymi klasykami. Większość ludzi znało Star Wars tylko z filmów, więc wieść o najnowszych częściach była dla wielu spełnieniem marzeń, jak i powrotem do czasów dzieciństwa. Obecnie filmów, książek, komiksów jest naprawdę sporo. Oprócz epizodów dostajemy również spin-offy, no i trwają też prace nad serialem aktorskim. Marka z legendarnej i mitycznej stała się bardziej wszechobecna i przystępna dla innych. Gwiezdne Wojny lubi teraz w zasadzie każdy, a przecież jeszcze nie tak dawno temu nas, fanów, nie widziano na każdym kroku. Teraz co druga osoba ma koszulkę ze Star Wars i nie ma w tym nic dziwnego. Osobiście nie mam z tym problemu, dopóki nowe historie będą dobre, to będę się nimi cieszył. Choć na pewno nie czuję już takiej ekscytacja, jaką czułem po latach przerwy przy okazji premiery Przebudzenia Mocy.

 

Na czym, Twoim zdaniem, polega fenomen Gwiezdnych Wojen? Ostatecznie to przecież banalna historia o ratowaniu księżniczki, w zasadzie nic oryginalnego.

 

No i właśnie to jest siłą Gwiezdnych Wojen. Banalne historie, walka dobra ze złem, bohaterowie, z którymi możemy się utożsamiać, mistyczna moc, miecze świetlne, no i ten zróżnicowany świat. Moim ulubionym elementem każdej części Star Wars byli rycerze Jedi i tajemnica, którą niosła za sobie jasna i ciemna strona mocy. O ile w prequelach miecz świetlny stał się zwykłą zabawką używaną do otwierania drzwi, to w klasycznej trylogii ta oszczędność w jego wykorzystywaniu, jak i mistyczność natury mocy, najbardziej mnie zachwycała. Uważam, że ciężko będzie sprzedać cokolwiek z Gwiezdnych Wojen, gdy tych elementów w historii zabraknie. Spójrzmy na takiego Solo. Ciężko mi ten film nazwać Gwiezdnymi Wojnami, gdy nie ma tam moich ukochanych motywów Jedi i Sithów. Raczej jest to przygodowa produkcja osadzona w kosmosie. Nic więcej.

 

Wydaje się, że przez niemal cztery dekady istnienia marki Gwiezdne Wojny wcale się nie postarzały. Wręcz przeciwnie – okazują się być pasją przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Czy sądzisz, że taki stan rzeczy potrwa przez następne długie dziesięciolecia?

 

O ile Disney nie przesadzi z ilością wydawanych produkcji i nie spadnie bardzo na jakości, uważam, że marka przeżyje jeszcze drugie tyle. Ludzie w wieku moich rodziców czują sentyment do starszej trylogii, osoby młodsze wychowywały się często i na niej i na prequelach. Teraz tworzy się właśnie nowe pokolenie fanów Gwiezdnych Wojen. Gdy widzę młodzież ubraną w koszulki ze Star Wars, serce mi się raduje. Historie opowiadane w tych filmach niosą uniwersalne wartości, które mogą zainteresować każdego. Choć gdyby filmów wychodziło mniej, na pewno bardziej byśmy doceniali każdą część. Hajs się jednak musi zgadzać i trzeba doić tę mleczną krowę, ile się tylko da.

 

Zapowiadany na koniec przyszłego roku Epizod IX zamknie nie tylko trzecią z kolei trylogię, ale zakończy też ostatecznie historię rodu Skywalkerów. Czy uważasz, że kolejne odsłony z zupełnie nowymi bohaterami wniosą do serii nieco świeżości? A może to właśnie Skywalkerowie byli jednym z wartościowszych elementów sagi?

 

Historia rodziny Skywalkerów zawsze mnie interesowała. Od Anakina, poprzez Vadera, aż do samego Luke’a. Nowe części trochę to zatraciły, ale szkielet pozostał. Czy zapowiedziana nowa trylogia bez udziału Skywalkerów zadziała? Wszystko zależy od tego, o czym będzie i co nam zaprezentuje. Kto wie, może główni protagoniści okażą się dużo ciekawsi? Będzie mi brakowało starych bohaterów, ale z miłą chęcią poznam zupełnie nowy pomysł na historię.

 

                                                                                           Źródło: imdb.com


W sieci pojawiają się kolejne pogłoski i plotki dotyczące czwartej trylogii Gwiezdnych Wojen. Jaką historię, Twoim zdaniem, powinny opowiedzieć kolejne produkcje? Czasy Starej Republiki, tysiące lat po Bitwie o Yavin, a może ponownie opowieść wydarzeń poprzedzających klasyczną trylogię?

 

Z jednej strony chciałbym, aby akcja działa się w czasach nam dobrze znanych. Istniałaby możliwość licznych nawiązań, czy może nawet przeplatania nowej fabuły z dobrze nam już znaną. Z drugiej strony - jeżeli miałoby to w jakikolwiek sposób ograniczać twórców, to wolałbym, aby wydarzenia miały miejsce wiele lat po tym, co jest nam już znane. Prequele nigdy mnie nie bawią, bo zawsze wiemy, jak to się skończy. 100 lat po Epizodzie IX byłoby chyba ciekawym rozwiązaniem. Choć jako wielki fan gier osadzonych w czasach Starej Republiki nie odmówiłbym filmom poświęconym np. Darth Revanowi. Najłatwiej będzie sprzedać widzom to, co już znają – to zrozumiałe. Mam nadzieję jednak, że Disney spróbuje zaryzykować i stworzy coś, czego jeszcze nigdy nie widzieliśmy.

 

Chciałbym też poruszyć bardzo ciekawy temat tak zwanych spin-offów. Obecnie możemy cieszyć się dwoma filmami opowiadającymi odrębne historie ze świata Star Wars. Pozostawmy kwestię samego wykonania produkcji, a spróbujmy odpowiedzieć na pytanie – czy potrzeba nam dodatkowych obrazów uzupełniających uniwersum? Czy przez zapowiadane na następne lata opowieści o mniej znaczących bohaterach uniwersum nie ulegnie spospoliceniu?

 

Rogue One bardzo mi się podobał. Osadzony w dobrze znanym nam okresie starej trylogii film nie próbował psuć nam dobrze znanego wizerunku naszych ukochanych postaci. Był świetnym uzupełnieniem pewnej historii, z nowymi bohaterami. Solo natomiast nie podszedł mi zupełnie. Dla mnie Han to Harrison Ford i nic tego nie zmieni. W dodatku wepchnięcie wszystkich elementów, które w Legendach były rozłożone w czasie, jak poznanie Chewiego czy zdobycie swojego kultowego blastera, do jednego filmu zepsuło mi trochę dzieciństwo. Spin-offy jak najbardziej mogą być miłą odskocznią od głównej sagi, ale gdy zmieniają gwałtownie rzeczy, które przez lata w naszych głowach były ustalone - należy powiedzieć stop. W końcu mamy do czynienia z odległą galaktyką! Czy naprawdę ciężko jest wymyślić historie, które nas zaskoczą, a niekoniecznie będą żerować na naszym sentymencie?

 

W filmie Rogue One: A Star Wars Story obserwować mogliśmy postaci z twarzami wygenerowanymi przez komputer. Mam na myśli Carrie Fisher wcielającą się w rolę księżniczki Lei oraz Petera Cushinga jako wielkiego moff Tarkina. Jak oceniłbyś efekt pracy komputerów? Czy ta technologia sprawi, że w przyszłości aktorzy staną się zbędni?

 

To jest bardzo trudny temat. Począwszy od kwestii etycznych i wskrzeszania na ekranie zmarłych aktorów, po ograniczenia technologiczne i finalny efekt. Mówi się, że żaden aktor nie może być większy od swojej roli. Ja jednak nie do końca się z tym zgadzam. Myślę, że w przypadku śmierci aktora, jak to mamy obecnie z Carrie Fisher, powinny zostać podjęte pewne kroki do tego, aby mimo wszystko historia na tym nie ucierpiała. Wiemy już, że Leia pojawi się w IX części w formie niewykorzystanych scen z Epizodu VII, ale jeżeli odtworzenie jej twarzy w kilku scenach miałoby pomóc fabule filmu, to nie miałbym nic przeciwko. Co do roli Tarkina oraz Lei w Łotrze, to wyszło to dobrze, ale nie rewelacyjnie. Myślę, że czeka nas jeszcze kilka dobrych lat, zanim będziemy mogli odtworzyć w całości zmarłych aktorów. Choć odmładzanie starszych aktorów - które często stosowane jest w filmach Marvela - wygląda niesamowicie realistycznie, więc może stanie się to szybciej niż się tego spodziewamy.

 

                                                                                                 Źródło: imdb.com


A animacje? Tartakovsky, Wojny Klonów, a może Rebelianci? Czy animacje dają radę utrzymywać niezwykły klimat Gwiezdnych Wojen

 

Animacje niestety nigdy na długo mnie nie zatrzymały. O ile dzieło Tartakovskiego było czymś interesującym, to zarówno Wojny Klonów, jak i Rebelianci nigdy mnie nie wciągnęły. Może to kwestia publiki, do której skierowane są te produkcje, sam nie wiem. Filmy aktorskie i książki zostają mi w głowie na długo, o odcinkach Wojen Klonów zapominam następnego dnia. Wielokrotnie dawałem im szanse, jednak zawsze po drodze gdzieś odpadałem. Może to też kwestia tego, że animacje wypełniają pewne luki, jak spin-offy, a nie idą z główną historią naprzód?


A na koniec prawdziwa kość niezgody w społeczności miłośników Gwiezdnych Wojen: kto strzelił pierwszy? Han Solo czy Greedo? 

 

Pierwszy to powinien strzelać chyba sam George Lucas, wejść na plan i zastrzelić wszystkie filmy, przy których później grzebał. A tak na serio, to Greedo tak naprawdę nigdy nie strzelił. Han Solo nie strzelał jako pierwszy. Strzelał jako jedyny i tego się trzymajmy. 

 

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com