Mały krok dla człowieka..., czyli "First Man" Damiena Chazelle

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 27.10.2018, 20:05

Odetchnąć z ulgą mogą ci, którzy sądzili, że Damien Chazelle spoczął na laurach po zdobyciu Oscara. Spać spokojnie może każdy, kto obawiał się, że 33-letniemu twórcy WhiplashLa La Land skończyły się złote pomysły i reżyser niebawem wpadnie w nizinę schematów i powtarzalności. Chazelle po raz trzeci udowodnił, że drzemie w nim prawdziwy geniusz, a on sam jest wschodzącą gwiazdą, która w najbliższych latach wespnie się wysoko ponad horyzont i poziom większości twórców. Zapraszam na recenzję Pierwszego człowieka – najnowszego dzieła Chazelle’a, które już teraz z zawrotną prędkością mknie ścieżką wiodącą prosto ku przyszłorocznym Oscarom.

- To mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości – powiedział 20 lipca 1969 roku Neil Armstrong, pierwszy człowiek na Księżycu. Tę niezwykłą chwilę w swej najnowszej produkcji postanowił uczcić Damien Chazelle, twórca uhonorowany dotychczas między innymi Oscarem i dwoma Złotymi Globami.

 

                                                                                           Źródło: imdb.com


Akcja filmu rozpoczyna się na początku lat 60-tych XX wieku. Poznajemy losy młodego inżyniera – Neila Armstronga, na barkach którego spoczywa stanowczo zbyt wiele problemów. Jego kilkuletnia córka cierpi na granicy życia i śmierci, a on sam coraz gorzej dogaduje się z żoną, nie potrafi znaleźć wspólnego języka z synem i ponosi kolejne porażki w wymagającej pracy. Mężczyzna zamyka się w sobie. Niebawem los stawia przed nim pewną szansę. Armstrong, wraz z grupą innych specjalistów kwalifikuje się do udziału w projekcie, który na celu ma przeprowadzenie pierwszego lądowania na Księżycu. Zdruzgotany trudami życia Neil postanawia poświęcić się nauce i przygotowaniom.

Obserwujemy nie tylko jego starania w dążeniu do upragnionego celu, ale i przemiany wewnętrzne oraz wciąż komplikujące się relacje z najbliższymi. Przez niemal dekadę Armstrong niejednokrotnie ryzykuje własnym życiem, by wreszcie podjąć się najważniejszej misji. Misji, o której mówić będzie cały świat.

 


                                                                                      Źródło: imdb.com

 

Choć Pierwszego człowieka nie powinno się określać mianem teatru jednego aktora, to jednak muszę przyznać, że Ryan Gosling wybiegł daleko przed swoich kolegów z planu, przykuwając całkowicie moją uwagę i to właśnie jego występ w dużej mierze sprawił, że film ogląda się tak dobrze. Na ekranie zobaczymy też między innymi: Claire Foy (The Crown, Pełnia życia), Jasona Clarke'a (Everest, Ewolucja planety małp) czy Kyle’a Chandlera (Bloodline, Manchester by the Sea), lecz żadne z nich zdołało zbudować tak złożonej, a jednocześnie przekonującej postaci, z którą bez trudu można się utożsamić. Mówi się, że Gosling nie potrafi grać inaczej, jak tylko wiecznego smutasa, ale, umówmy się, kto jak kto, ale on robi to po mistrzowsku. A jeśli przypadły Wam do gustu jego występy chociażby w La La Land czy Blade Runner 2049, możecie już zacierać ręce, bo w Pierwszym człowieku Gosling wspina się na wyżyny umiejętności aktorskich.

 

                                                                                         Źródło: imdb.com

 

Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną filmu, to ta wręcz oszałamia. Obraz płynnie przechodzi ze statycznych, pozbawionych dźwięków ujęć do głośnych scen w przestrzeni kosmicznej. Dynamiczna i potęgująca wrażenie wszechobecnego chaosu praca kamery hipnotyzuje, kiedy z zapartym tchem obserwujemy głównego bohatera wydostającego się z atmosfery ziemskiej, a już chwilę później zmagającego się wadliwą maszynerią. Widz czuje, że w tej rozgrywce stawką jest ludzkie życie. I nie uświadczymy tu tanich zagrań rodem z akcyjniaków Hollywoodu. Momentami można odnieść wrażenie, że reżyserem jest prawdziwy weteran kinematografii, a nie tak młody twórca, jak Chazelle.

 

Jak najbardziej prawdziwe jest stwierdzenie, że Pierwszy człowiek to esencja tego, co najlepsze w Interstellarze, Grawitacji, a nawet kultowej Odysei kosmicznej. Reżyser nie szczędzi klasycznych zabiegów filmowców, ale i nie waha się nieco poeksperymentować formą. Mam na myśli chociażby wspaniały pomysł przedstawienia misji na Srebrnym Globie z dwóch perspektyw – samego Armstronga i żony głównego bohatera, która pobladła od stresu śledzi audycję w radiu, podczas gdy niesforne dziecko prosi o chwilę zabawy.

 

                                                                                           Źródło: imdb.com

 

Prawdziwym dziełem sztuki jest także scena lądowania, której nie powstydziłby się nawet Christopher Nolan. Przysięgam, że już dawno nie spotkałem się z tym, by sala kinowa zamarła w kompletnym bezruchu, śledząc kolejne wydarzenia na ekranie. Ujęcia w kosmosie są zrealizowane pierwszorzędnie – Chazelle pozwala odbiorcy odczuć bezmiar i przerażającą pustkę, w której jak oszalały miota się niewielki pojazd. Ot, metalowa puszka z dwoma mężczyznami w środku. Pyłek w zimnym majestacie kosmosu. Momentami można niemal wyczuć tę cienką linię dzielącą bohaterów od niechybnej śmierci, przez co produkcja potrafi zmęczyć psychicznie, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Całości obrazu dopełnia wspaniała muzyka Justina Hurwitza, który w podniosłych tonach niczym sam Hans Zimmer towarzyszy astronautom w wyprawie w nieznane.

 

Pierwszy człowiek bynajmniej nie jest oprawionym w klasyczne ramy filmem biograficznym. To wspaniały przykład pięknego, przejmującego i wypełnionego emocjami obrazu ludzkiej natury. Jest to bowiem opowieść o człowieku, który jednocześnie pragnie zapisać się na kartach historii świata i uciec od nieznośnej, przytłaczającej rzeczywistości. To właśnie w tym filmie piękne – to nie opowieść o bohaterskim zdobywcy kosmosu, ale o zwyczajnym człowieku – człowieku, który nie potrafi podnieść się po utracie bliskiej osoby i który szuka ukojenia w nieznanym. Być może będzie to bezmiar kosmosu, a może ostateczny kres drogi każdego z nas. To przedziwna historia o cienkiej granicy między chęcią spełnienia marzeń i ambicji, a chorobliwym dążeniem do osiągnięcia sukcesu, być może nawet szaleństwem.

 

Reżyser ukazaje też stosunek społeczeństwa do misji na Księżyc – to szczególnie ciekawe doświadczenie – obserwowanie negatywnego nastawienia amerykanów do wypraw kosmicznych i podział na ludzi domagających się inwestycji w potrzeby państwa i tych, którzy wierzą, że wyprawy kosmiczne popchną ludzkość o kilka kroków na ścieżce rozwoju. Chazelle zdaje się jednak otwarcie wspierać księżycowych odkrywców. Cóż, to w końcu film o pierwszym człowieku na Srebrnym Globie!

 

                                                                                        Źródło: imdb.com

 

Pierwszy człowiek nie jest w najmniejszym stopniu efekciarskim, wypełnionym tonami efektów specjalnych głośnym tworem, do którego przyzwyczaili nas weterani kina science fiction. To dojrzała, życiowa opowieść o walce z własnymi słabościami i nieustannych starań w dążeniu do celu. Bohater w niezwykły sposób chce uczcić najważniejsze dla siebie wartości i udaje mu się to, choć już wielu zwątpiło i przestało wierzyć. Najnowsze dzieło Damiena Chazelle może spokojnie walczyć o tytuł najlepszego filmu roku. Oscary? Najpewniej tak, zważywszy na to, że Pierwszy człowiek jest typem ponadczasowej produkcji – pięknej i ważnej, o której trudno jest zapomnieć, jeśli już raz się zapozna, a obejrzeć z pewnością warto, jeśli nie dla świetnej gry aktorskiej, wspaniałej oprawy audiowizualnej czy ścieżki dźwiękowej, to dla tej uniwersalnej i pozornie banalnej prawdy, jaką ze sobą niesie – że warto podążać za marzeniami, nawet jeśli wszystko idzie na przekór naszym planom, a na horyzoncie czai się widmo porażki. Może to i prosta, naiwna myśl, ale, uwierzcie, że Chazelle przedstawił ją w najpiękniejszy z możliwych sposobów.

Ogólna ocena: 9/10

 

 

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com