W ostatnią drogę - „Szybcy i wściekli 10” [RECENZJA]
Fast X/Imdb.com

W ostatnią drogę - „Szybcy i wściekli 10” [RECENZJA]

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 21.05.2023, 01:00

Szybcy i wściekli to marka, która - co by nie mówić - od dwóch dekad niejako definiuje kino akcji, i to na wiele sposobów. Inspirując twórców innych franczyz, podnosząc budżetowo-zarobkową poprzeczkę czy choćby przekraczając granice absurdu i tym samym wzmacniając memiczną otoczkę wokół trwającej ponad dwie dekady serii. Dziesiąta odsłona cyklu to swego rodzaju punkt zwrotny, początek końca i pierwszy krok ku ostatecznemu zwieńczeniu, ale i nieśmiały powrót do korzeni, który ucieszy zagorzałych wielbicieli, a świeżaków być może zachęci do dania mu symbolicznej szansy. Oto, co wyszło z wybuchowo-sentymentalnej mieszanki Fast X
 
Jubileuszowy epizod w historii tytułowej grupy o krótkich nerwach i niepokojącej manierze przekraczania ograniczeń prędkości rozpoczyna się iście sielską sceną obiadu wielopokoleniowej rodziny. Dominic Toretto rzecz jasna nie zna litości i sukcesywnie wpaja młodemu potomkowi podstawowe wartości rodzinne (w przerwie między lekcjami widowiskowego driftu). Okazji do uroczystego wypowiedzenia ulubionego słowa bezwłosemu bohaterowi nie zabraknie, oto bowiem wkrótce stanie do walki, w której stawką jest życie jego najbliższych. Na horyzoncie pojawia się bowiem dawny wróg, najgroźniejszy ze wszystkich dotychczasowych. Potężny złoczyńca pragnie zemsty, a w planach zniszczenia familii nie zawaha się przed niczym. 
 


Jeżeli miałbym określić Szybkich i wściekłych 10 jednym słowem, byłoby to... zaskoczenie. Z pewnością i Was zadziwi fakt, że jest ono pozytywne. Najnowsza odsłona franczyzy zdołała bowiem odbić się od dna, gdzie dwa lata wcześniej rozkosznie umościła się jej poprzedniczka. Czy jednak tegoroczne dzieło zdołało wypłynąć z toni filmowego ekskrementu, a może w połowie drogi zabrakło jej powietrza (no, w tym przypadku benzyny w baku)? Cóż, na to pytanie odpowiem zagadkowym – i tak, i nie. Bo choć Dominic zajechał na stację z pełnym portfelem, do wypełnienia zbiornika zabrakło ładnych kilku dolarów. Nie jest to drift idealny, ale dwugodzinna przejażdżka charakterystycznym Dodgem Chargerem nie przyprawiła mnie o ból istnienia. 
 
Fabularnie Fast X jest poprawne. Najnowszy rozdział wyścigowej opowieści bez większego szaleństwa angażuje prostą opowieścią przeplataną scenami o większym tempie, co w rezultacie sprawia, że seans nie nuży, nawet mimo nieco dłuższego formatu. Jak się domyślacie, od śledzenia rodzinnych koneksji znacznie ciekawszym doświadczeniem jest uczestniczenie w lawinie następujących po sobie zdarzeń. Pod tym względem produkcja nie zawodzi, po raz kolejny balansując gdzieś na granicy filmów w stylu Michela Bay’a a absurdem rodem z gier komputerowych. I to nawet mimo drobnych potknięć w CGI, kiedy niektóre pojazdy nabierają sztucznych ruchów, a widz pozostawiony jest z gorzkim pytaniem o ten 300-milionowy budżet, którego momentami na ekranie nie widać. 
  


Rodzina, chleb rodzinny, Karta Dużej Rodziny, Rodzina Soprano - Toretto beztrosko kontynuuje wyliczankę, chyba jednocześnie samemu nie zdając sobie sprawy z faktu, iż gdzieś w amoku kolejnej odsłony cyklu jego familia rozrosła się do rozmiarów prężnie prosperującego przedsiębiorstwa. I chociaż korelacje nadal nie sprawiają większego zamieszania, scenarzystom trudno skupić się na podkreśleniu konkretnych zażyłości, serwując nam obyczajową obiegówkę, w ramach której uwaga widza nie skupia się na jednej parze bohaterów. Czy to źle? Absolutnie nie, bo w założeniach SiW nigdy nie leżał szczególny nacisk na warstwę obyczajową. Owszem, to telenowela, ale z jajem i kłębami czarnego dymu spod opon. 
 
W pełni doceniam natomiast drobny, ale istotny zabieg powrotu do korzeni serii. Choć sekwencja pościgu przez urokliwy Rzym czy szaleńczy rajd po autostradzie na srebrnym ekranie robią niemałe wrażenie, prawdziwe dreszcze emocji wywołuje pełnoprawny wyścig, stylistyką i pracą kamery przywodzący na myśl klasyczne już pierwsze odsłony cyklu. Charakterystyczne ujęcia na dynamiczne zmiany biegów, kamera podążająca wzdłuż wtrysku paliwa czy płynne przejście przez kabiny aut stojących na linii startu – w tym momencie miłośnika serii czekają dreszcze ekscytacji, a niedzielny widz akcyjniaków najpewniej uniesie brwi w wyrazie podziwu, bo te montażowe sztuczki - choć niezwykle widowiskowe - są przecież rzadkością we współczesnym kinie akcji. 
 


Odbiór filmu psuje natomiast poziom aktorstwa. Ten jest mówiąc bez ogródek fatalny. Większość głównej obsady, od Vina Diesla począwszy, a kończąc na wiecznie nijakiej Michelle Rodriguez, dało zwyczajnie przeciętne występy. Kiepski scenariusz to jedno, ale prymitywna ekspresja emocji rodem z paradokumentów to zupełnie inna para wycieraczek. W kilku momentach wręcz spodziewałem się charakterystycznej planszy z napisem Dominic Toretto (lat 47) - Międzynarodowy Dzień Rodzin musi być wolnym od pracy. Osobiście rozbawiła mnie też kreacja Brie Larson, która na ekranie zdaje się naśladować Jasona Stathama, i to nie tylko rzucanymi półgębkiem uśmieszkami, ale i zapałem do prania napotkanych bandytów. Scenarzyści popełnili tu małą zbrodnię, bo aktorka wyszła tu na podekscytowaną siostrzenicę naśladującą ulubionego wujka. 
 
W całym tym gradzie ciosów skierowanych ku obliczom obsady z życiem uchodzi Jason Momoa, który zdołał wykreować dość przerysowaną, ale niezwykle interesującą postać antagonisty, a przy tym bez wątpienia jeden z najciekawszych elementów całej produkcji. Będący mieszanką Jokera, Vaasa z Far Cry 3 i szeryfa z Nottingham Dante budzi emocje, najczęściej rotujące miedzy sympatią, obrzydzeniem i nienawiścią. Bandzior nie waha się przed zburzeniem zabytkowego miasta, zabijaniem współpracowników, wypalaniem do Rodziny z rakiet czy – o zgrozo! - oblizywaniem noża z krwi. Ostrożnie, można się skaleczyć! Pisząc z pełnią powagi, dla licznych scen z udziałem długowłosego anarchisty warto wybrać się do kina. 
 


Wszystko to zdaje się współgrać w złożonej machinerii filmowego silnika. I choć gdzieś tam pewne elementy wywołują niepożądane tarcie, całość korzysta z pełni możliwości kilkuset koni mechanicznych i z impetem gna przed siebie. Na siedzeniu pasażera zasiada widz, miotany na lewo i prawo nierówną fabułą i wgniatającymi w fotel efektami specjalnymi. Do mety zbliżamy się błyskawicznie, z tyłu głowy wciąż mając perspektywę bolesnej stłuczki. Ta jednak nigdy nie następuje, a Fast X ostatecznie broni się samodzielnie, może nie bijąc rekordu toru, ale dając nam udany pokaz siły i umiejętności. Z uszu odbiorcy i chłodnicy samochodu buchają kłęby pary, a drżenie kolan opanujemy gdzieś w połowie napisów końcowych, ale udało się - dojechaliśmy. 

Po seansie poprzedniej odsłony Szybkich i wściekłych sam byłem wyprowadzony z równowagi. A już na pewno pragnąłem szybko oddalić się od pomysłu obejrzenia kolejnych produkcji z tego cyklu. Dziś jestem w stanie oświadczyć, że na F&F XI wybiorę się z chęcią, a także (być może nieco zuchwałym) przeświadczeniem, że może nie czeka mnie najdonioślejsze przeżycie w historii kina, ale jako szary widz wezmę udział w rasowym widowisku akcji, na które chce się poświęcać cenny czas. I jeżeli podobnie jak w przypadku tej produkcji, na jej kontynuacje nie będę musiał patrzeć przez palce, będę zdecydowanie kontent. 
 


Bo Fast X to kino częściowo udane, naprawiające błędy poprzedniczek i co prawda wciąż borykające się z innymi niesnaskami, ale w swej uroczej prostocie nad wyraz satysfakcjonujące. Zdecydowanie zalicza się do filmów z rodzaju odmóżdżaczy, ale salę kinową opuścicie zadowoleni (może nawet z połowicznym uśmieszkiem Brie Stath... Larson). To bite dwie godziny mieszanki fan service’u, niemrawych prób wykreowania obyczajowej warstwy w fabule i nieskrępowanego korzystania z gatunkowych schematów, które wciąż działają i którym nie mógłbym odmówić najmniejszej wartości. Wciąż nie jest idealnie, ale napisy końcowe tej serii wreszcie przestały wzbudzać chęć do wyjechania na czołowe z tirem, a może nawet zachęciły do ostrzyżenia włosów i zrobienia kilku driftów... Coż, może kiedyś. Bo droga do finału Szybkich i wściekłych dopiero się rozpoczęła. 


Ogólna ocena: 6/10

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com