„Klub” Ellery Lloyd [RECENZJA]

Każdy dałby się zabić, żeby dołączyć do kolektywu klubów dla celebrytów rozsianych po całym świecie, w których bogaci i sławni mogą ostro imprezować, a następnie odpoczywać w pięciogwiazdkowych apartamentach. 

Podobnie jak w powieściach Taylor Jenkins Reid, tak i tutaj bohaterowie są tak wykreowani, że ma się wrażenie, jakby byli to prawdziwi celebryci, a Klub był pewnego rodzaju ich zbiorową biografią. Dlatego myślę, że osoby lubiące twórczość wspomnianej autorki, polubią także tę pozycję. Tutaj wydaje się, jakby czytało się o osobach, które każdy z nas zna – czy to z telewizji, czy z tabloidów. Dlatego niezwykle doceniam autorów (Ellery Lloyd to pseudonim literacki Colette Lyons i Paula Vlitosa) za wykreowanie tak realnych postaci. Szczególnie że jest ich tu tak wielu, a każda z nich jest na swój sposób interesujący. 

Jednocześnie trudno odpędzić się od wrażenia, że to książkowa wersja reality show, typu Keeping Up with the Kardashians. Niby przyglądamy się wszystkiemu z boku, ale jednocześnie jesteśmy zaangażowani w akcję. Zżywamy się z bohaterami, mamy wrażenie, że ich doskonale znamy, choć to tylko pozory. Ich prawdziwe oblicze wychodzi poza kamerą. To właśnie wtedy na jaw wychodzą wszelkie brudy, spiski i tajemnice.

Historię poznajemy z kilku punktów widzenia. Skaczemy między postaciami, dzięki czemu możemy je lepiej poznać. Widzimy, jak przedstawiają je media, jaki mają wykreowany obraz w opinii publicznej, a jacy są naprawdę. Stopniowo para autorska dostarcza nam kolejnych ważnych dla fabuły informacji, które zaczynają kreować rzeczywisty obraz sprawy. Dodatkowo rozdziały przeplatane są reportażem z Vanity Fair opisującym całą sytuację z imprezy. To znowu dopełnia całość historii, choć jednocześnie mydli czytelnikowi oczy. 

Klub Ellery Lloyd jest powieścią, która intryguje od pierwszych stron. Sprawia, że czytelnik zaczyna się zastanawiać, co jest prawdą, a co nie. Daje wgląd w życie celebrytów i dostarcza zabawy w odkrywaniu, co tak naprawdę się wydarzyło.