Kto wygra, a kto powinien wygrać? Nasze refleksje przed Oscarami 2024
Mark's Movie Trailers/ YouTube Screenshot

Kto wygra, a kto powinien wygrać? Nasze refleksje przed Oscarami 2024

  • Dodał: Daniel Sztyk
  • Data publikacji: 10.03.2024, 16:27

Już dziś w nocy poznamy laureatów Oscarów. Tym samym sezon nagród zostanie zamknięty, a marzenia wielu twórców filmowych wreszcie się spełnią. Na chwilę przed galą pragniemy przedstawić Państwu nasze typy oraz scenariusze, które wydają się nam najbardziej prawdopodobne podczas tego wyjątkowego wieczoru. Swoimi refleksjami dzielą się Zuzanna Ptaszyńska oraz Daniel Sztyk.

 

Najlepszy film

 

Zuzanna Ptaszyńska: Nie pamiętam drugiego takiego roku, jeśli chodzi o nominacje w kategorii Najlepszy film. Choć nie każdy z tych obrazów oceniam wysoko, praktycznie każdą wygraną w tej stawce udałoby się sensownie uzasadnić. Faworytem (także moim) jest Oppenheimer - film-fenomen, bo dotykający szeregu trudnych tematów (tak w warstwie emocjonalnej, jak i po prostu merytorycznej, bo naukowo-historycznej), wymagający nie tylko skupienia i przygotowania, ale i chęci do obcowania z 3-godzinnym formatem. Mimo to stał się box-office'owym objawieniem. Prawdopodobna wygrana filmu Nolana być może wznieci sympatię widzów do Akademii, bowiem ogólna aprobata dla produkcji w końcu przełoży się na oscarowy werdykt (wszyscy pamiętamy wielkie poruszenie po wygraniu "CODY"...). Ucieszy mnie też wygrana Biednych istot czy Anatomii upadku. Niestety na moje ukochane Barbie nie ma szans, ale w pełni rozumiem, że rywalizuje z większymi filmowymi pomnikami.

 

Daniel Sztyk: Ostatni raz z głównego oscarowego werdyktu byłem zadowolony w 2020 roku, kiedy to statuetka za Najlepszy film powędrowała do twórców Parasite. Od tamtej pory mogę mówić o prywatnym pasmie rozczarowań, bo ani Nomadland, ani CODA, ani tym bardziej Wszystko wszędzie naraz nie stanowiły dla mnie kinematograficznych triumfów. W tym roku również małe są szanse na zwycięstwo moich faworytów. Jeśli ode mnie zależałoby, kto zatriumfuje podczas dzisiejszej oscarowej nocy, to pierwszy raz w historii mielibyśmy dwóch zwycięzców – Strefę interesów oraz Poprzednie życie. Jestem jednak realistą i mam praktycznie 100-procentową pewność, że nic nie zatrzyma rozpędzonego Oppenheimera. Nie będzie to mój ulubiony triumfator rozdania w Dolby Theatre, ale nie będzie też to werdykt, po którym będę czuł się pokrzywdzony.

 

Najlepsza aktorka

 

ZP: Pojedynek z pewnością rozegra się między Emmą Stone a Lily Gladstone. Dopóki nie zobaczyłam Biednych istot, trzymałam w tej kategorii kciuki za Lily. Emmę jednak widzimy tu w życiowej roli, wybitnie zniuansowanej, świetnie ewoluującej, co jest o tyle warte uwagi, że filmu nie kręci się przecież zgodnie z kolejnością, którą potem oglądamy. Stone świetnie więc wyczuwała, na jakim etapie jej Bella jest w danej scenie, co już przyswoiła, a czego jeszcze nie przepracowała. Oscar dla Emmy będzie wielkim świętem kina. Jeśli wygra Lily, wygra opanowanie i oszczędność,  a przy tym pełna gama emocji wyrażona spojrzeniem. Wielkim rozczarowaniem w tej kategorii jest brak Margot Robbie za Barbie, choć i tak przegrałaby ze Stone i Gladstone.

 

DS: Bez wątpienia jest to jedna z najlepiej obsadzonych kategorii w tegorocznej edycji Oscarów. Huller, Mulligan, Benning i faworytki, czyli Stone oraz Gladstone. Wybór jest bardzo trudny, ponieważ obydwie panie zaserwowały widzom kapitalne występy, które odznaczają się idealnym doborem aktorskich środków. To zupełnie inne role, które tworzą swoje własne ligi. Role, które zasługują na wszystkie wyróżnienia filmowego świata. Jeśli jednak miałbym dokonać brutalnego wyboru, to postawiłbym na Stone. Kreacja w Biednych istotach stanowi opus magnum w karierze Amerykanki i pokazuje, że wachlarz jej umiejętności jest jeszcze szerszy niż nam się mogło wcześniej zdawać. Podoba mi się wizja świata, w którym Emma Stone ma na swoim koncie dwa Oscary. Czy kogoś mi zabrakło w tej stawce? Bardzo żałuję, że nominacji nie otrzymała Cailee Spaeny, która była doskonała w Priscilli.

 

Najlepszy aktor

 

ZP: Bezkonkurencyjny Cillian Murphy zmierza po Oscara. Na początku byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej roli, nie doceniając minimalnych środków wyrazu artystycznego. Murphy ma ogrom czasu ekranowego i na palcach jednej ręki można policzyć i tak bardzo krótkie sceny, kiedy nie gra pierwszych skrzypiec. To ogromne ryzyko wyczerpania formy, którego jednak udało się uniknąć. Na pewno nie chciałabym zobaczyć Oscara w rękach Bradleya Coopera, który tytułowego "Maestra" poprowadził według mnie bardziej kreując siebie niż postać.

 

DS: Kategoria, w której idę pod prąd. Gdy wszyscy rozpływają się nad występem Cilliana Murphy’ego, ja doceniam kreację Bradleya Coopera w dziele jego życia, jakim jest Maestro. Cooper od lat udowadnia, że ma ogromny talent. Nie daje się też zamykać w szufladkach, doskonale panuje nad aktorskim warsztatem, a do tego jest prawdziwym kameleonem. Fala hejtu, która wylała się na znanego z Kac Vegas artystę była dla mnie prawdziwym szokiem. Do dziś nie rozumiem zarzutów o „przesadę” czy „kręceniu filmu bardziej o sobie niż o Bernsteinie”. W moim odczucie to prawdziwy triumf, a nie samospalenie, dlatego to właśnie Coopera nagrodziłbym Oscarem. Świetny występ zanotował również Jeffrey Wright, który po latach grania ciekawych ról drugoplanowych, wreszcie dostał szansę na zabłyśnięcie i poniesienie filmu na własnych barkach. Wszyscy wiemy, że wygra Murphy, ale o innym werdykcie zawsze można pomarzyć.

 

Najlepszy reżyser

 

ZP: Zabrakło Grety Gerwig, która wykonała tytaniczną pracę, spinając ogromne przedsięwzięcie, jakim była Barbie. Z proponowanego grona najmocniej kciuki trzymam za Christophera Nolana, który ratuje wysokobudżetowe, nowatorskie technicznie oblicze kina. Ma mój dozgonny szacunek za bezkompromisowość i pomysłowość odnośnie podejścia do efektów specjalnych.

 

DS: To, co najbardziej cieszy mnie w reżyserskiej kategorii, to obecność, aż dwóch nazwisk reprezentujących europejskie kino. Justine Triet oraz Jonathan Glazer nakręcili filmy życia i to właśnie, któreś z tej dwójki w mojej opinii powinno otrzymać złotą statuetkę. Los jednak chciał, żeby wreszcie Akademia dostrzegła Christophera Nolana, którego Oppenheimer prawdopodobnie opuści Dolby Theater z workiem nagród. Na oscarowy triumf europejskiego arthouse’u przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

 

Najlepsza aktorka drugoplanowa

 

ZP: Da'Vine Joy Randolph ma tego Oscara praktycznie w kieszeni, idzie przez sezon nagród jak burza. Choć nie byłam wielką fanką tej roli, przyznaję, że trudno jest docenić aktorską pracę niespektakularną, niewybuchową, ale tylko i aż odpowiednio dawkującą emocje - a taka właśnie jest skrzywdzona przez los Mary z Przesilenia zimowego. Bardzo cieszy mnie docenienie nominacją Jodie Foster w Nyad, która nie ma większych szans na laur, jednak gdyby przyznawano nagrodę za ekranową parę (również kompanów), to ona i Annette Benning byłyby faworytkami.

 

DS: W tym roku (w sumie jak zawsze) kategorie drugoplanowe wydają się należeć już tylko i wyłącznie do formalności. Da'Vine Joy Randolph za swoją rolę w Przesileniu zimowym zgarnęła już wszystko i złoty rycerz musi być zwieńczeniem tego zwycięskiego pochodu. Przyznam się, że film Alexandra Payne’a to jedyny obraz z tegorocznej stawki, który przegapiłem, więc nie mogę wypowiedzieć się na temat pracy, którą wykonała Randolph. Mogę jednak, nawet bez znajomości filmu, powiedzieć, że mamy do czynienia z objawieniem, bo jest to pierwsza tak głośna rola tej aktorki. Prywatnie mogę powiedzieć, że zwycięstwo każdej z Pań w tej kategorii będzie mnie satysfakcjonowało.

 

Najlepszy aktor drugoplanowy

 

ZP: Moje serce krzyczy: tylko Ryan Gosling. Jego Ken był absolutnie fenomenalny, dekonstruujący wszystko, z czym dotychczas kojarzył nam się ten aktor. A warto, nagradzając, wyróżniać metamorfozy - nie tylko fizyczne. Niestety, Gosling ma małe szanse na wygraną i najpewniej ustąpi Robertowi Downeyowi Jr., który rolą w Oppenheimerze ostatecznie udowadnia (nam i samemu sobie, co często podkreśla w wywiadach), że jego talent nie zatrzymał się na Iron Manie. Warto docenić też rolę Marka Ruffalo w Biednych istotach, który, podobnie jak RDJ, wyrywa się marvelowym schematom i wyciska z każdej kolejnej roli, co się da.

 

DS: Trzy z pięciu nominowanych w tej kategorii ról zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Gosling w Barbie po raz kolejny wymyślił się na nowo. Mark Ruffalo w Biednych istotach znów przypomniał wszystkim, że najlepiej czuje się w ambitnym kinie. Największą robotę wykonał jednak Robert Downey Jr., który skradł dla siebie najnowszy obraz Christophera Nolana. Jego rola w Oppenheimerze jest bezbłędna, przepełniona bogactwem warsztatu oraz zagrana bez grama fałszu. Absolutnie nie dziwią mnie torby nagród, które znany z roli Iron Mana aktor ma już w swoim domu. Nie mogę się doczekać jego oscarowego przemówienia.

 

Scenariusz oryginalny

 

ZP: Mocno trzymam kciuki za Anatomię upadku, pozornie zwykły dramat sądowy naznaczony pytaniem: czy żona zabiła męża?jakie ewentualnie miałaby ku temu powody?. Tytuł nie tylko wskazuje na dosłowne zdarzenie, którego genezę i konsekwencje obserwujemy, ale również analizę rozpadu małżeństwa, która pozwala na dokładne wejrzenie w meandry skomplikowanych emocji targających obojgiem dorosłych bohaterów, ale także tym młodszym - synem. Choć film na końcu wskazuje nam wyrok sądu, jest on dla nas bez znaczenia, a ważniejsza, niż samo orzeczenie, jest droga do niego i nasze własne widzowskie śledztwo. Nie zgadzam się z oskarżeniami, jakoby film był nudny i trywialny. Dialogi są gęste i cięte, a sama sekwencja z prokuratorem na sali sądowej zasługiwałaby na laur.

 

DS: Za nami rok naprawdę świetnych skryptów. Nominowane scenariusze (oryginalne i adaptowane) z pewnością będą trafiać na listy najlepszych tekstów ostatnich lat, kto wie, może nawet najlepszych w XXI wieku. W takim natężeniu dobrych dialogów oraz ciekawie rozpisanych scen, ciężko zdecydować się na jedną opcję. W przypadku scenariusza oryginalnego mam jednak wyraźnego faworyta, jakim jest Anatomia upadku. Film Justine Triet jest idealną dekonstrukcją typowych dla dramatu sądowego zjawisk. Geniusz Francuzki widoczny jest w inscenizacji, dialogach, postaciach oraz kreśleniu historii, która zamyka się w bardzo nieoczywisty sposób. Do tej pory nagrodowe gremia myślały w sposób analogiczny do mojego, dlatego myślę, że noc z 10 na 11 marca będzie należeć do autorki Sybilli.

 

Scenariusz adaptowany

 

ZP: Na równi kibicuję dwóm tekstom - z OppenheimeraBiednych istot. Jest to dla mnie o tyle ważne, że początkowo uważałam scenariusz filmu Christophera Nolana za piętę achillesową produkcji. Szybkie dialogi pełne detali, które nie pozostawiają nam przestrzeni na przyswojenie sobie kolejnych nazwisk, faktów, kto z kim i dlaczego - tak, to prawda. Na pewno żeby docenić ten tekst potrzeba co najmniej dwóch seansów, ale uważam, że Nolan najlepiej, jak się dało, dostosował opasłe historyczno-biograficzne tomiszcze do realiów produkcji filmowej. Jest wiele dialogów-perełek, a sam pomysł podzielenia historii na trzy linie czasowe i dwie perspektywy mógł się rozlecieć w przedbiegach, a mimo to został skrupulatnie i bezbłędnie poprowadzony do końca. Wybitna jest też klamra kompozycyjna. Odnośnie Biednych istot - przyznam, że nie czytałam szkockiego pierwowzoru, choć mogę zaryzykować stwierdzenie, że historia jest iście ekranowa i nie wiem, czy uwierzyłbym w jej esencję, gdyby pozostała ona wyłącznie na papierze. Mamy do czynienia z wybitną drogą - emocjonalną, intelektualną i fizyczną - a w filmie już dawno nie widziałam tak przekonująco wypadającej narracji o kobiecej emancypacji. Paradoksalnie - w zupełnie nierealistycznym świecie przedstawionym. Sama postać Belli jest napisana w taki sposób, że na zawsze wejdzie do kanonu ikonicznych postaci wielkiego ekranu (choć wszystko dałoby się zawalić, gdyby na wysokości zadania nie stanęła Emma Stone).

 

DS: Zdaje się, że scenariuszowy kryzys mamy już za sobą. Udowodniły to ostatnie lata oscarowych rozdań, udowadnia również ten rok. Scenariusze oryginalne to prawdziwe perły, a adaptacje wcale nie mają się gorzej. Jest bardzo nieoczywista ekranizacja Strefy interesów Martina Amisa. Jest doskonale skonstruowana i imponująco poprowadzona adaptacja Biednych istot. Prawdziwym objawieniem wydaje się jednak tekst do Amerykańskiej fikcji, która stoi słowem. Cord Jefferson napisał scenariusz, który porusza bardzo ważną kwestię kulturową i choćby za to powinien otrzymać statuetkę. Skrypt ten to jednak nie tylko waga tematu, ale również cięta fraza, ciekawie napisani bohaterowie oraz intrygująca refleksja nad dzisiejszym światem pisarek oraz pisarzy. Naprawdę smakowita literacko-filmowa uczta.

 

Film międzynarodowy

 

ZP: Nie wiem, czy mamy tu do czynienia z jakąkolwiek konkurencją, bo Strefa inferesów zgarnęła już wszystko, co mogła, i śmiało kroczy po Oscara - poza tym jako jedyny obraz z tej kategorii jest również nominowana w kategorii Najlepszy film, więc teoretycznie nie może spudłować. Sam pomysł na historię wybitnie mi się spodobał, jego wykonanie niekoniecznie. Doceniam jednak w pełni pokazanie tragedii (i niepokazanie jednocześnie) przez pryzmat zobojętniałych osób żyjących z przemysłu śmierci. Scenariusz wymaga według mnie gruntownych poprawek, ale nie zmienia to faktu, że jest to innowacyjna opowieść o Holokauście, o którym - jak mogłoby się wydawać - powiedziano już wszystko. Ogromny plus za pokazanie Rudolfa Hessa jako... troskliwą głowę rodziny. Naprawdę nie trzeba pokazywać największych zbrodniarzy wojennych jako plujących jadem diabłów stąpających po ziemi. Dużo straszniejszy efekt zostaję osiągnięty, kiedy zobaczymy, że odpowiedzialni za niewyobrażalne tragedie, mordy i tortury byli też rodzicami, którzy każdego dnia ucałowywali swoje dzieci przed wyjściem do obozu Auschwitz. Powalający kontrast.

 

DS: W tym roku kategoria ta jawi się jako nagroda pocieszenia dla Strefy interesów Jonathana Glazera, która zgarnęła również nominację w najważniejszej oscarowej kategorii. Mój ulubiony film z tegorocznej stawki miał jednak sporo szczęścia. Wszystko za sprawą bardzo dziwnej decyzji francuskiej komisji, która zamiast zgłosić nagrodzoną Złotą Palmą Anatomię upadku, postawiła na coraz chłodniej przyjmowany Bulion i inne namiętności. Gdyby film Justine Triet znalazł się w kręgu nominowanych w kategorii międzynarodowej, Glazer prawdopodobnie ponownie by przegrał (tak jak podczas ostatniego Cannes). To jednak alternatywna rzeczywistość, pora wrócić do tego co tu i teraz, i cieszyć się z triumfu doskonałej Strefy interesów.

 

Daniel Sztyk – Poinformowani.pl

Daniel Sztyk

Rozkochany w kinie i literaturze student polonistyki. W wolnych chwilach, gdy akurat nie siedzi w kinie, ogląda Premier League, by rozkoszować się magią futbolu. E-mail: danielszdanielsztyk@gmail.com