Filmowa lekcja etyki, czyli "Green Book" - recenzja

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 25.01.2019, 16:30

Problem szeroko pojętego rasizmu jest w kinie coraz odważniej i swobodniej poruszany. Przed kilkoma tygodniami o Złote Globy walczył BlacKkKlansman Spike'a Lee, wcześniej odbiorców zachwycał Kamerdyner. Dziś natomiast przyjrzymy się najnowszemu dziełu Petera Farrelly’ego - produkcji w swoim wyważeniu i doniosłości będącej poważnym kandydatem do tegorocznych Oscarów. Zapraszam na recenzję dramatu Green Book.

 

Akcja filmu rusza na początku lat 60. Głównym bohaterem jest Tony Lip, przeciętny cwaniaczek z nowojorskiego Bronxu dorabiający na życie jako ochroniarz w klubie nocnym. Pewnego dnia mężczyzna zostaje pozbawiony źródła dochodu. Dla dobra własnej rodziny Tony będzie zmuszony podjąć pracę jako szofer ekscentrycznego pianisty. I jak zwykle los bywa ironiczny – nowy pracodawca okazuje się być czarnoskóry. Lip musi zdusić w sobie rasistowskie poglądy, bo oto obu panów czeka dwumiesięczne tournée po Stanach Zjednoczonych…

 

 

Green Book jest jedną z produkcji, której recenzowanie sprawia zawsze (dość przyjemnego) kłopotu. Seans zachwyca bowiem na tak wielu płaszczyznach, że wręcz nie wiadomo, od której zacząć! Nie jest jednak tak różowo i zapewniam, że dzieło Farrelly’ego ma również swoje wady. Tymczasem zacznijmy od pozytywów.

 

Fascynujący jest fakt, iż gdyby Green Book został pozbawiony dialogów czy muzyki, wciąż oglądałoby się go świetnie. Każde ujęcie zostało starannie zaplanowane, tak żeby, przedstawiając akcję, jednocześnie napawać oczy widzów charakterystycznymi symbolami Stanów Zjednoczonych XX wieku.

 

 

Znajdą się tu więc klasyczne Cadillaki, ubiory czy wystroje wnętrz. Pod sklepem ktoś popija Coca Colę w szklanych butelkach, podczas gdy w oddali majaczy budynek słynnego KFC. Wszystko to pozwala bez problemu wczuć się w klimat produkcji, który, trzeba przyznać, przypomina mieszankę amerykańskich komedii sensacyjnych i najlepszych filmów gangsterskich drugiej połowy ubiegłego wieku.

 

Praca kamery, zdjęcia i wspaniała muzyka sprawiają, że Green Book ogląda się tak dobrze. Nie byłby to jednak obraz tak przyjemny dla oka, gdyby nie gra aktorska – zdecydowanie najmocniejszy atut produkcji.

 

 

W głównej roli zachwyca jak zawsze genialny Viggo Mortensen. Dotychczas podziwialiśmy jego kreacje chociażby w trylogii Władca Pierścieni, thrillerze sci-fi Droga czy dramacie Captain Fantastic. Tym razem 60-letni aktor tworzy zupełnie inną postać. W zaskakujący sposób ukazuje wewnętrzne przemiany człowieka, który stopniowo przekonuje się o nonsensie podziałów rasowych, a to znów kłóci się z wieloletnimi przekonaniami i utartym obrazem jego zamkniętego świata, gdzie miejsca dla czarnoskórych absolutnie nie ma.

 

W moich oczach obserwowanie roli Viggo było niezwykłym doświadczeniem –sugestywnym i dającym do myślenia, z pewnością zapamiętam je na długo. Oczywiście nie muszę wspominać, że gra aktorska Mortensena stoi jak zawsze na najwyższym poziomie – o czym świadczy również nominacja do Oscara. Czy w tym roku filmowy Aragorn zdobędzie statuetkę? Życzę mu tego, bo konkurencja w postaci m.in. Ramiego Maleka czy Christiana Bale’a jest ogromna.

 

 

Co do Mahershali Ali’ego. Tu również ciekawa kreacja. Nad nominacją do Oscara jednak bym się zastanowił, bowiem nie mogę powiedzieć, żeby przekonał mnie kreowany przez niego charakter. Postać ekscentrycznego, otaczającego się drogimi przedmiotami muzyka, który w głębi serca ukrywa ból i troski, wydała mi się zwyczajnie płytka. Tu także dostrzegamy przemiany i wewnętrzne rozterki pianisty, ale wszystko to podczas seansu wydawało mi się mało wyraziste, naciągane i niestety - sztuczne. Natomiast w duecie obaj panowie mówiąc kolokwialnie dają radę i delikatne różnice w kunszcie aktorów ulegają zatarciu.

 

 

Film Petera Farrelly’ego nie zdołał jednak uchronić się przed wszechobecną banalnością. Jakby nie patrzeć – scenariusz ma swoje luki i elementy, które, jeśli chodzi o logikę, pozostawiają nieco do życzenia. Zdarzają się tu oklepane rozwiązania doskonale znane przeciętnemu kinomaniakowi. Ta przewidywalność i oczywistość nie jest jednak tak dotkliwa, jak mogłoby się wydawać. I całe szczęście!

 

Green Book otwarcie pełni rolę produkcji, która za zadanie ma edukować widza. Uczy głównie o problemie rasizmu i podziałów w społeczeństwie. Owszem, scenarzystom zdarzyło się rzucić kilkoma banałami, lecz w głównej mierze najnowsza produkcja Petera Farrelly’ego jest niezwykle mądrą i wzruszającą opowieścią o istotnych wartościach, jakimi są akceptacja i szacunek do drugiego człowieka.

 

 

Na przykładzie dwóch mężczyzn wywodzących się z zupełnie różniących się od siebie środowisk twórcy ukazują, jak wiele trudu, cierpienia, potu i łez kosztuje społeczeństwo bezsensowny spór o przynależność rasową i wartość człowieka danego koloru skóry. Green Book niesie ze sobą dość przykrą prawdę – rasizm i wzajemna niechęć ras ludzkich wynika głównie z niewiedzy. Powszechnie wiadomo, że w społeczeństwie od zawsze przekazywano sobie utarte przekonania i w ich duchu wychowywano potomków. Zastanówmy się jednak, które z nich nie są krzywdzące dla drugiego człowieka czy grupy społecznej?

 

 

Green Book nie waha się o tym mówić. I choć nie da się odmówić mu bardzo dużego nacisku na wszechobecną ostatnimi czasy w kinie poprawność polityczną, to jestem jednak zdania, że Farrelly stworzył ważny i mądry obraz. Film, który winien obejrzeć każdy. Być może ktoś zastanowi się, skąd właściwie taka niechęć do drugiego człowieka? Skąd tyle zła, ludzi pragnących ośmieszyć i poniżyć drugiego człowieka?

 

Produkcja Petera Farrelly’ego zadaje wiele pytań. Na część z nich znajduje odpowiedź, inne pozostawia bez rozwiązania. Daje też wyraźne poczucie, że być może warto coś zmienić – w ogóle społeczeństwa, ale i w pojedynczej jednostce, bo właśnie tu rodzi się ideologia i błędne przekonanie. Dlatego serdecznie polecam seans Green Book – filmu o pierwszorzędnej oprawie audiowizualnej i grze aktorów, ale przede wszystkim o ważnym i mądrym przesłaniu, które możemy bez trudu odkryć. Wystarczy tylko, że szczerze tego zapragniemy.  

Ogólna ocena: 8/10

 

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com