To nie zemsta, to kara, czyli "Punisher" sezon 2 - recenzja

  • Dodał: Sebastian Sierociński
  • Data publikacji: 30.01.2019, 10:25

Studio Marvel po raz kolejny udowodnia, że dobry serial nie musi kończyć się na pierwszym sezonie. Kontynuacja historii Punishera - choć niepozbawiona wad – bije na głowę znaczną większość nie tylko serialowych produkcji Netflixa, ale i tytułów z superbohaterami w tle. Serdecznie zapraszam.

Twórcy kontynuują historię Franka Castle, który po brutalnych wydarzeniach znanych z pierwszego sezonu przemierza kraj w poszukiwaniu upragnionego spokoju. Los chce, że bohater trafia w sam środek rządowego spisku, a na scenę powraca pewien śmiertelny wróg – teraz groźniejszy niż kiedykolwiek. By ochronić przyjaciół, Frank będzie zmuszony ponownie przywdziać charakterystyczny pancerz i chwycić za broń. Na horyzoncie czai się bowiem straszliwe niebezpieczeństwo.

 


Przed seansem Punishera zastanawiałem się, co nowego mogą zaoferować twórcy? Pierwszy sezon serialu zaskakiwał nie tylko złożonością postaci, ale też brutalnością niespotykaną dotychczas w serialowym uniwersum Marvela. Dużo satysfakcji przynosiło obserwowanie relacji między bohaterami – odkrywanie ich historii i sekretów. Całość była tak dobrze zrealizowana, iż Punisher okazał się prawdziwą gratką nie tylko dla miłośników komiksowych widowisk. Trudno więc dziwić się nieco sceptycznemu spojrzeniu ku kolejnym epizodom. Twórcy prawdopodobnie nie zdołali uniknąć pewnej monotonii. Cóż, nic bardziej mylnego.

Steve Lightfoot (Narcos, Hannibal) postanowił zmienić nieco formę serialu. Zaznamy znacznie więcej akcji, a sama fabuła przedstawiona jest w nieco inny sposób. Znacznie większą wagę przywiązuje się do precyzyjnego zarysowania samych postaci – co ciekawe – teraz dużo ciekawszych i bardziej ludzkich, niż w poprzednich epizodach. Dzięki temu serial nabiera realizmu, a zidentyfikowanie się z bohaterami staje się prostsze i przyjemniejsze.

 


Punisher zachwyca wręcz perfekcyjnym wykonaniem od strony technicznej. Dynamiczna praca kamery w scenach strzelanin czy walk w zwarciu sprawia, że serial przypomina formą czołowe filmy akcji. Nie uświadczymy tu jednak zbędnego efekciarstwa. Zapomnijcie o filmowych badassach pokroju Stevena Seagala czy Chucka Norrisa. Castle niejednokrotnie balansuje na granicy śmierci. Ból towarzyszący kolejnym ciosom czy kulom tkwiącym w ciele bohatera jest niemal namacalny. Widok Punishera słaniającego się w walce po szczególnie dotkliwym uderzeniu robi wrażenie. Castle nie gra jednak roli worka treningowego – wie o tym kilkunastu złoczyńców, których mściciel pokonał gołymi rękami.

 


Ten niespotykany w produkcjach tego gatunku realizm sprawia również, że sam serial staje się dużo mroczniejszy. Choć granica dobra i zła jest tu wyraźnie zaznaczona, widz ma wiele okazji do zastanowienia się, czy tytułowy mściciel jest na pewno pozytywną postacią. Bo choć postępuje w obronie przyjaciół, jego czynom towarzyszy niejedna przestrzelona czaszka czy skręcony kark. Tę kwestię pozostawiam jednak Wam.

W głównej roli ponownie ujrzeliśmy Jona Bernthala. W stosunku do sezonu pierwszego aktor nie zmienił wiele – wciąż kreuje postać zamkniętego w sobie, duszącego resztki uczuć mściciela, który żal po śmierci bliskich topi we krwi swoich wrogów. I dobrze, bo właśnie taki powinien być Punisher – mroczny, nieodgadniony i śmiertelnie niebezpieczny. Zawodzi jednak główny antagonista. Ben Barnes nie przekonuje i jest zdecydowanie najmniej wyrazistą postacią opowieści. Szkoda, bo choć komiksowy Jigsaw zdaje się być znacznie ciekawszym osobnikiem, scenarzyści ewidentnie zmarnowali jego potencjał.

 


Rozbudowano natomiast wątek Dinah Madani. Po brutalnych wydarzeniach finału poprzedniego sezonu kobieta boryka się z problemami natury psychicznej. Obserwowanie wewnętrznych rozterek agentki staje się ciekawym doświadczeniem, szczególnie kiedy jej relacje z innymi bohaterami ulegają zmianie. Serial zyskuje również wiele dzięki intrygującej postaci niejakiego Johna Pilgrima – płatnego zabójcy, który nie waha się pociągnąć za spust pistoletu, by tylko ochronić życie synów, a ewidentną przyjemność z zabijania mężczyzna usprawiedliwia miłością i wiernością Bogu. Tajemniczy i intrygujący charakter Pilgrima to kolejny duży plus.

 


Przed seansem należy jednak przygotować się na fakt, iż Punisher wciąż nie jest krwawą ekranizacją komiksu, jaką znamy chociażby ze świata filmu. To raczej stonowana opowieść o człowieku, który w imię własnych przekonań jest w stanie stawić czoła całej armii i… wyjść z tego bez szwanku. Historia pozornie banalna, ale zaufajcie mi – zrealizowana po mistrzowsku. Jeśli niektóre elementy wydają się Wam niedopasowane i wklejone na siłę – cierpliwości. Układanka ostatecznie łączy się w spójną, logiczną całość. Narzekać można jedynie na małą ilość symbolicznej czaszki, ale i to twórcy rekompensują nam w wywołującej ciarki, epickiej scenie finału.

Drugi sezon Punishera przewyższa poprzednika na niemal każdej płaszczyźnie. To nie tylko znakomity serial akcji, ale także wymagający thriller wyrywający się z klasycznych ram produkcji z motywem zemsty. Świetne aktorstwo, kreacje bohaterów czy scenariusz to tylko ułamek elementów, które sprawiają, że serial ogląda się tak dobrze. Nie będzie więc to z mojej strony przejaskrawienie, jeśli stwierdzę, że nowy Punisher to obok Daredevila najlepsza serialowa produkcja oparta na komiksie, ale też jedna z najciekawszych pozycji tego roku.

 


Choć twórcy ostatecznie zamknęli pewne rozdziały historii, nie wyklucza się kontynuacji. Zważywszy na wysokie oceny społeczności i świetne opinie krytyków – takowa jest z pewnością mile widziana. Lightfoot już teraz zapowiada, że w trzeciej serii epizodów być może pojawi się marvelowski król przestępczości - Kingpin. Cóż, Punisher wciąż nie wygląda na zmęczonego. Czy więc ponownie ujrzymy Jona Bernthala z charakterystyczną czaszką na piersi? Na to liczę!

Ogólna ocena: 9/10

Sebastian Sierociński

Student Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Miłośnik kina, literatury, gier komputerowych i muzyki. Kontakt: sierocinskisebastian00@gmail.com