Co tam w królestwie? "Faworyta" - recenzja

  • Data publikacji: 03.02.2019, 23:20

Yorgos Lanthimos wraca na salony, tym razem stając w szranki z tematem angielskiego dworu. Czy ekscentrycznemu Grekowi powiodła się misja wpuszczenia świeżego powietrza w skostniałą konwencję kina kostiumowego, a przy okazji skok po kilka Oscarów?

 

Pierwsza prosta, pędzą, niezłomne, różnie upierzone, acz zdeterminowane. Z dziobami gotowymi wydłubać konkurencji oko, skupione tylko na jednym celu. Odrobinę tracą rytm na zakręcie, ale to tylko dodaje dramaturgii. Łapy jedna za drugą drobią ile tylko sił i koordynacji, a zwycięzcy tego pojedynku ze świecą szukać. Dopiero na ostatnich metrach, gdy doświadczenie w bojach daje o sobie znać, wyłania się faworyt, który nie oddaje pozycji lidera, aż do samej mety.

 

Któż by pomyślał, że wyścig kaczek okaże się idealnym wstępem do recenzji filmu o angielskim dworze?

 

 

Kto jak kto, ale Yorgos Lanthimos zdaje się idealną osobą do wprowadzenia dawki czystego szaleństwa w konserwatywne zamkowe mury. Kino kostiumowe ostatnimi czasy ma się różnie, a przebojowy Grek wpadł na pomysł, jak sprawić, by znów spoglądano nań z zainteresowaniem. Postanowił zderzyć współczesność z czasami przeszłymi, a przy okazji zaserwować trójkąt kobiecych zależności, które dalekie będą od poprawności, choć znając ukrywane wybryki wyższych sfer, wcale nie takie odległe od prawdy.

 

Główną bohaterką jest tu królowa, której daleko do damy majestatu. Nadprogramowe kilogramy ma tu i ówdzie, prezencję niezbyt wyszukaną i tak po prawdzie bardziej interesują ją osobiste rozrywki, niż trwająca wojna Anglii z Francją. Nieocenioną pomocą jest jej przyjaciółka, Lady Marlborough, która nie opuszcza swej pani praktycznie na krok i w dużej mierze sama odpowiada za taki, a nie inny przebieg królewskich dyrektyw. W międzyczasie do królestwa zawita Abigail, kuzynka Lady, i prędko wpłynie na mniejsze i większe przetasowania.

 

Wspomniany powyżej tercet śledzi się z niekłamaną przyjemnością. Aktorki - z Olivią Colman na czele - dają niewątpliwy popis swych umiejętności i aż miło się robi na sercu, gdy iskry lecą wśród inwektyw serwowanych w twarz, ale i tych umieszczonych gdzieś między słowami. Pałeczka dowodzenia wśród konkurencji zmienia się dynamicznie, a kolejne sfery charakteru przechodzą z postaci na postać, tworząc coraz bardziej intrygujące i godne podziwiania konstrukcje.

 

Wszystko to oczywiście nie miałoby szansy wybrzmieć, gdyby nie znakomita umiejętność wplecenia w te całe wyniosłe spory i makiaweliczne gierki zdrowej dozy humoru. Zawarty we wstępie wyścig kaczek to zaledwie początek atrakcji. Sporo tu niepoprawności, mięsa w dialogach, soczystego kontrastu współczesnych wypowiedzi z całą, unoszącą się w powietrzu historią. Dostrzegania komizmu w przepychu, strojach i całym nastroju epoki. Tylko w takim wydaniu królowa może w ułamku sekundy z godnej pożałowania kreatury przeobrazić się w dominującą samicę alfa i nikomu nie pozostawiać w tej kwestii wątpliwości.

 

 

Humor, kontrasty, a przede wszystkim ludzkie spojrzenie na tych z piedestału sprawiają, że Faworyta wprost emanuje świeżością. W związku z tym ogląda się dzieło Lanthimosa wybornie, choć osobiście pokusiłbym się o jego skrócenie. Od pewnego momentu można się takiego, a nie innego przebiegu wypadków domyślać i choć wyborne zakończenie dorzuca tu pewną nieoczywistość, wydaje się, że kwadrans umiaru mógłby się twórcy Lobstera jedynie przysłużyć.

 

Czy jest to film, który zawojuje Oscary? Obawiam się, że nie, choć kibicuję statuetce dla Olivii Colman i może dodatkowej nagrodzie pocieszenia w mniej poważanej kategorii. Grecki reżyser pokazał jak można wskrzesić zapomniany gatunek i sprzedać go jako coś nowego. Pozornie to historia, jaką już skądś znamy, ale sposób jej zaprezentowania i autorski rys sprawiają, że przeobraża się w nowe, godne poznania doświadczenie. Nic, tylko zajrzeć zza zasłonki i zobaczyć, cóż kryje się pod blichtrem i majestatem, kto wie, może zobaczymy nas samych, tylko odzianych w bardziej zmyślne dekoracje.

 

Ogólna ocena: 8/10

                                                            

PS: Słówko na koniec do Nicholasa Houlta, który niezrównanie wciela się w głównego polityka opozycji: ta burza loków, ten dowcip - król drugiego planu!