Styczniowe szambo wybiło - Diablo czyli Miszmasz

  • Data publikacji: 08.02.2019, 08:14

W styczniu na ekrany polskich kin trafiły cztery polskie produkcje i trudno którąkolwiek z nich z czystym sumieniem określić mianem dobrej. Jednak, patrząc z drugiej strony, co najmniej dwie kwalifikują się do miana gorszej niż złej, a mowa o Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3Diablo. Wyścig o wszystko.

 

Nie bez powodu te dwie produkcje postawione są obok siebie. Owszem, poziom jaki prezentują jest całkiem niezłym punktem wyjścia, ale, by zrozumieć dlaczego powstały, trzeba spojrzeć na sytuację z trochę innej perspektywy. Przypomnijmy lata 90., czasy transformacji ustrojowej, otwarcia na oścież drzwi na świat. Skutków tego było wiele, ale jeden z nich interesuje nas najbardziej, a mianowicie – naśladownictwo.

 

 

Nie trzeba tęgich głów, by powiedzieć, że Diablo to rodzima odpowiedź na cykl Szybcy i wściekli. Zresztą sama produkcja tak się reklamowała i można odnieść wrażenie, że jej twórcy dawno nie oglądali jakiejkolwiek odsłony tej serii. Wiele wody upłynęło, odkąd cykl z Vin Dieselem w roli głównej skupiał się  na wyścigach. Obecnie to heist movie na sterydach, w którym prawa fizyki i logiki poszły w od stawkę, za czym nikt szczególnie nie płacze. 

 

Ale na dobrą sprawę to nie ma znaczenia, bo przecież - czy rzeczywiście trzeba tak wiele, żeby stworzyć dobry film o nielegalnych wyścigach? Na pewno mile widziany jest konkretny budżet, bo co jak co, ale na ładne oczy samochodów się nie dostanie. Wypadałoby zadbać też o dobrych kaskaderów, dostęp do toru wyścigowego, zamknąć tu i ówdzie ulice na nocne zdjęcia. To podstawy podstaw, a przecież obsada i masa innych rzeczy jest do zorganizowania.

 

Odpowiedź na pytanie,  czy nas na to stać, znamy już po kilku minutach. Ile jest tych wypasionych fur - cztery, pięć? Jak myślicie, dlaczego twórcy stworzyli konkurs z cyklu "lisek i gąski" (albo wilki i owce) na kołach? Ponieważ mogli zamknąć auta na niewielkiej przestrzeni, jak w pseudo-kamieniołomach czy opuszczonym magazynie. Nie ma opcji, żeby ktoś mógł się tu wymówić niewiedza - te rozwiązania jasno pokazują, gdzie tkwił jeden z kluczowych problemów.

 

 

Możemy pomstować na scenariusz i stos innych rzeczy, ale jeżeli bierzemy się za film o wyścigach, to miejmy chociaż pomysł, jak go zrealizować. Tutaj na dobrą sprawę nie wiadomo zbytnio, kto jakim autem kieruje, nie ma mowy o jakimkolwiek tuningu. Subkultura rajdowców organizuje imprezy, które pod względem emocji i rozmachu bledną przy pierwszej, lepszej studenckiej domówce. Groza rywala wynika z plastelinowej szramy, przymkniętych oczu, włosów gęsto nakrapianych żelem i mrukliwych kwestii, których często nie słychać. 

 

Wszystko tylko po to, by jakoś podpiąć się pod markę, która zarabia już nawet nie miliony, a miliardy dolarów. Skoro nie ma szans, by choćby w części trend naśladować, czemu by nie wymyślić własnego? Jeśli nie stać nas na kręcenie w mieście, to może szalone wyścigi pod miastem, jeśli nie ma pieniędzy na fury z najwyższej półki, to może podrasowana klasa niższa odegrała by swoją rolę i pokazała, że główny bohater także od czegoś zaczynał. Niestety, nawet jeśli nas nie stać, musi być bogato od zaraz, a wyniki podobnego postępowania widać jak na dłoni.

 

 

Skoro już o wynikach mowa, możemy płynnie przejść do Miszmaszu, czyli najnowszej odsłony cyklu Kogel Mogel. Tutaj także mamy do czynienia z naśladownictwem, jednak w innej sferze. Kto trzyma rękę na pulsie, ten wie, że powroty marek z przeszłości są niezwykle mile widziane. Sentyment i nostalgia fenomenalnie się sprzedają, nawet jeśli finalny produkt często zawodzi. Nie dziwi więc, że także rodzime podwórko próbuje z tego korzystać.

 

Jeżeli ktokolwiek pomyślał, że po zawstydzającym Och Karol 2 ktoś wyciągnął wnioski i powiedział – proszę państwa, jeśli już wracamy po latach, zróbmy to dobrze – srogo się przeliczył. Za scenariusz i tym razem zabrała się królowa polskiej telenoweli Ilona Łepkowska i historia, jak ma to czasem niecnie w zwyczaju, zatoczyła koło. Ponownie skrzyło się wręcz od deklaracji, że skrypt jest na poziomie, pomysł na realizację w punkt, nic tylko kręcić.

 

Film wszedł na ekrany i prędko okazało się, że obietnice nie sprawdziły się choćby w części. Pozornie pomysł, by połączyć rody Wolańskich i Zawadów za sprawą dzieci nie wydaje się zły, szkoda, że ważne jest wszystko prócz poznania się młodych. Przecież istotniejsza jest para emerytów jarająca trawę i siejąca zniszczenie na podwórkach sąsiadów za kierownicą traktora. Lokowanie produktu też się samo nie zrobi, a to Muszynianka przełyka się kilka tonów głośniej, soczek w mikroskopijnej ilości przelewa z butelki, o karkołomnej reklamie piły marki Stihl nie wspominając.

 

 

Dostać taki prezent na trzydziestolecie filmu, to trochę jak zostać uderzonym w twarz. Wyobraźcie sobie ludzi, dla których był to skarb swoich czasów. Mieli otrzymać komedię jak dawniej, a dostali splot urywanych scen i ukochaną Kasię przez może dziesięć minut na ekranie. Brak szacunku to mało. Zadziwia mnie postawa pani Łepkowskiej, która robi wszystko, żeby tylko pozbawić swoje dziedzictwo racji bytu. Najgorsze, że następna w kolejności jest Komedia Małżeńska, którą niezwykle cenię i mam nadzieję, że tym razem nikt nie wpadnie na pomysł powrotu, który może, przynajmniej pieniężnie, wielokrotnie się zwrócić.

 

Tutaj także próbuje się nieudolnie pobierać co bardziej chodliwe tematy zza wielkiej wody. Staruszkowie, którzy wbrew metryce są niezwykle dziarscy, szkoda, że przez to rozumiemy wyolbrzymioną karykaturę. Pozornie tolerancyjne slogany ku chwale miłości i równości kończące się na tym, że lesbijki w porządku, ale geje Boże broń. Kończąc na plantacji marihuany, bo przecież miękkie narkotyki są teraz w cenie, a to, że niewiele z tego wynika, swoją drogą.

 

 

Być może jestem złośliwy, ale tak to już jest, kiedy ma być szybko i wściekle, a wychodzi wolno i niewyraźnie. Do tego zamiast słodkiego kogla mogla otrzymujemy wyciąg ze zbuka. Na obie produkcje rzekomo był pomysł, ale koniec końców okazało się, że za słowami nie poszły czyny. Dobrze, że przynajmniej nikt na tym nie zarobił…

 

No dobrze, bardzo chciałbym tak powiedzieć lecz nie mogę. O ile Diablo. Wyścig o wszystko cudów nie wykręciło, tak Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3 osiągnął zawrotny wynik i przekroczenie dwóch milionów widzów jest więcej niż prawdopodobne.

 

Wypadałoby się pokusić o szerszą konkluzję, ale wniosek numer jeden jest prosty. Nie trzeba się starać, wystarczy wyczuć koniunkturę i działać, lecieć na łeb na szyję, żeby tylko się załapać. Na cóż myśleć, dostosowywać się do realiów, lepiej wciskać na siłę wzorce i jakoś to będzie. Koniec końców - wszyscy za to płacimy kolejnymi produktami filmopodobnymi, ale o tym szerzej wkrótce. Tymczasem wypada mieć nadzieję, że to złe dobrego początki i jeszcze wiele dobrego nas w tym roku zaskoczy, również w segmencie kina popularnego.