(Nie)rozważnie i humorystycznie - "Planeta Singli 3" - recenzja

  • Data publikacji: 12.02.2019, 21:20

Nadszedł czas ostatecznej konfrontacji. Pierwsza Planeta Singli jawiła się jako chlubny wyjątek w zalewie miernych i gorszych komedii romantycznych. Część druga niestety nie powtórzyła tego sukcesu, ale zapomnijmy o tym. Wszystko dlatego, że nadchodzi zwieńczenie trylogii w wydaniu Planety Singli 3. To jak, jesteśmy umówieni?

 

Nie oszukujmy się, trudno być w naszym kraju koneserem gatunku zwanego komedią romantyczną. Gdzie się nie obejrzeć, tam tytuły, przy których śmiejemy się wyłącznie podczas napisów końcowych, z racji, że w końcu mamy tę wątpliwą przyjemność za sobą. Scenariusze pisane na kolanie, gorące nazwiska, obowiązkowy biały plakat w cenie, a do tego masa znanych nutek, jak na radiowej liście przebojów, żeby tylko zatuszować ułomność poszczególnych scen. Czy rzeczywiście tak to musi wyglądać?

 

Spieszę donieść z niewymowną przyjemnością, że nie, ani trochę, ponieważ zwieńczenie trylogii z singlami w tytule powraca do świetności części pierwszej. Być może Mitji Okorna nie ma już na pokładzie, ale zastępcy w wydaniu Sama Akiny i Michała Chacińskiego, po frycowym, jakim była Planeta Singli 2, wyciągnęli wnioski i zaserwowali coś, czego nie tyle nie trzeba się wstydzić, ale, na Teutatesa, można się nań świetnie bawić!

 

 

Jak to się stało, zapytacie? Myślę, że znakomicie zadziałał tu już sam punkt wyjścia. Główni bohaterowie, para prawie jak z obrazka czyli Ania i Tomek, zamieniają wieżowce i korpo-otoczki na tereny wiejskie. Wszystko dlatego, że właśnie z tych stron popularny Wilk się wywodzi i wypadałoby, żeby wybranka poznała bliskich pana młodego. Niby tylko zmiana lokalizacji, a pozwala na ogromny haust świeżego powietrza.

 

Rodzina Tomka sama w sobie to gotowy poligon umiejętnie wplecionych wątków. Ojciec, który pojawia się i znika w losowych momentach, dwójka braci, młodszy zapatrzony w gwiazdę telewizji i starszy mający za złe, że musiał zostać i zająć się domem. Nie zapominajmy o kochanej matuli, która spaja to wszystko, a sama też musi pewne rzeczy przepracować. Te więzi i konflikty są namacalne, uszanowane, na każdą relację jest czas i miejsce, żadna postać nie zostaje tu potraktowana po macoszemu.

 

Podobnie jest zresztą ze starą gwardią. Wątek mamy Ani sprawi, że nie raz i nie dwa sięgniecie po chusteczki, rodzicielskie przeboje Oli i Bogdana wywołają salwy śmiechu, a przy tym dadzą to i owo do przemyślenia. Swoje pole do popisu dostaje także Marcel, a rozczulający wątek zapoznania Zośki z Wieśkiem, najmłodszym bratem Tomka, też zdobędzie swoich fanów. Słowem - dzieje się i jest na czym i na kim zawiesić oko. Skoro o postaciach, warto też wspomnieć o aktorach, którzy w swych rolach czują się po prostu świetnie. Jest chemia na ekranie, coś w rodzaju zgrania, jak ma szarpać to szarpie, a iskry kiedy trzeba lecą aż miło. Casting na piątkę z plusem.

 

 

To o czym mówię pięknie wychodzi we wszelkich sferach humorystyczno-dramatycznych. Pomijając dwie, cokolwiek żenujące, sceny (ta z lodem i seks-zabawką), jest tu wiele momentów, przy których przepona ma pole do popisu. Spotkanie Bogdana z szamanem i rozmowa z Dębem to absolutna perełka, tym bardziej, że miejsca na tak abstrakcyjny i surrealistyczny humor u nas ze świecą szukać. Wesele też pełną parą, do tańca i różańca, a wszystko w rytmie świetnych polskich przebojów.

 

Komizm jest, a umiejętnie w sukurs idzie mu dramat. Twórcy dopilnowali, żeby warstwy lukru nie było zbyt wiele i zadbali o to, by proza życia również pokazała pazurki. I nie ma tu kwestii, które pojawiają się losowo albo znikają, bo scenarzysta o nich zapomniał. Wszystko ma tu sens, jest odpowiednio zbudowane, a aktorzy mają swoje pole do popisu i nie są tylko nazwiskami statystującymi na ekranie. Muszę przy tym przyznać, że dałbym pewnym wątkom może trochę więcej czasu na domknięcie. Film ogląda się ekspresowo, półtorej godziny mija nie wiadomo kiedy i wydaje się, że te dziesięć minut więcej nikomu by nie zaszkodziło, a w paru miejscach mogłoby się znacząco przysłużyć.

 

Planeta Singli 3 ma swoje potknięcia, ale nie sposób się nimi zbyt długo przejmować, gdy tak wiele rzeczy robi dobrze. Świetnie zachowuje równowagę między komedią i dramatem, potrafi rozbawić do łez, a przy tym wzruszyć. Dostarcza postaci z krwi i kości, których wzloty i upadki są namacalne, nie zaś zarezerwowane dla klasy wyższej z apartamentu w Warszawie. To rodzaj kina popularnego, które szanuje swojego widza i jakiego życzyłbym sobie na rodzimych ekranach jak najwięcej.

 

Ocena: 7+/10

 

PS Któż powiedział, że lokowanie produktu musi być łopatologiczne i natrętne? Także w tym aspekcie Planeta Singli 3 pokazuje, jak to się robi. Parówkowi skrytożercy, uczcie się.