Niezapomniana podróż: "Księgi Jakubowe" - recenzja

  • Data publikacji: 15.02.2019, 14:29

Nie ma dziś w rodzimym świecie literackim bardziej nagradzanego i szanowanego autora od Olgi Tokarczuk. Międzynarodowa Nagroda Bookera za książkę Bieguni robi wrażenie, ale należy do tego dodać chociażby dwie nagrody Nike - pierwszą za wspomnianą już pozycję, drugą natomiast za Księgi Jakubowe, o których będzie mowa poniżej.

 

Księgi Jakubowe od dłuższego czasu spoglądały na mnie z półki. Pozornie w żadnym razie się nie narzucając, ale ich obecność była więcej niż odczuwalna. Budziły respekt swoimi gabarytami i przytłaczającą ilością ponad dziewięciuset stron. Po miesiącach oczekiwania nadeszła wiekopomna chwila i w końcu miałem czas, by zmierzyć się z opowieścią o Jakubie Franku, proroku, mesjaszu, twórcy nowego wyznania.

 

Od pierwszych stron atmosfera wypływająca z treści pochłonęła mnie w pełni. Wrażenie, że czytam w słabo oświetlonej sali przy nikłym płomieniu świecy, było bardziej niż namacalne. Nie tyle odkrywałem kolejne odsłony osiemnastowiecznej rzeczywistości, co przenosiłem się do niej. Czułem zapachy, brud, przenikał mnie słodki smak fig, uderzały słowa piękne i niemoralne. Stałem się jednym z bohaterów tej opowieści, unoszącym się w innym czasie i przestrzeni.

Opowieść o losach Jakuba Franka toczy się swobodnym, dalekim od pośpiechu torem. Wizerunek Żyda jakich wielu, przeistaczającego się w charyzmatycznego mówcę, a w końcu odłamu zupełnie innej wiary, potrafi zawrócić w głowie. Nie pamiętam czy kiedykolwiek w książce, czy też filmie, tak realny stał się obraz tworzącej sekty. Portret człowieka nabierającego boskich mocy i posłuszeństwa przechodzącego w poddaństwo.

 

Sama droga, jaką przebywa rzekomy mesjasz ze swoim ludem przypomina historię  niezwykle fantazyjną. Trudno uwierzyć, że cała ta narracja stworzona przez Tokarczuk opiera się na rzeczywistych źródłach i wydarzeniach. Przemieszczanie się między krajami, a przede wszystkim religiami, zmienianymi niczym rękawiczki. Ewolucja systemu przywództwa, począwszy od demokracji z jednostką przewodzącą na czele, przez swoistą komunę, aż po twardą dyktaturę.

 

Jednak nie tylko główny bohater jest w tej opowieści istotny i przyciągający uwagę. Osobiście silnie oddziaływał na mnie wątek księdza Chmielowskiego i jego korespondencji z poetką Elżbietą Drużbacką. Człowieka chcącego przybliżyć naukę i świat swym monumentalnym dziełem Nowe Ateny, jedną z pierwszych encyklopedii, a przy tym postaci bardzo samotnej. Przebywającej w zamkniętym świecie, pragnącym bliskości, drugiej osoby, zrozumienia i odnajdującej cząstkę tych pragnień jedynie w wymienianej korespondencji.

 

 

Nie inaczej rzecz miała się z Moliwdą, typowym obieżyświatem, który nie raz dotykał bram nieba, by zaraz się z nich stoczyć. Typowy przykład człowieka potrafiącego odnaleźć się w wirze dziejów, a przy tym nigdy nie dostępującego spełnienia. Podobnie zresztą jak Nachman, prawa ręka Jakuba, podążający za nim w każdej godzinie, na dobre i złe. Mędrzec spragniony wiary, oddania, absolutu, zupełnie zatracający się w swojej misji. Ktoś wielki i mikroskopijny zarazem.

 

To oczywiście jedynie przykłady, bo przytoczonych losów, zdarzeń i postaci jest tu o wiele, wiele więcej. Imponuje mi i wzbudza niezwykły szacunek fakt, że mimo tak wielu person, drugo i trzecioplanowych, całej parady zdarzeń mającej miejsce praktycznie na całej przestrzeni wieku, nic nie rozchodzi się w szwach. Kawalkada narodzin i śmierci, podróży, zmian statusu, nowych terenów, przekonań i spojrzeń. Przytłaczająca ilość informacji, a mimo to wszystko zdaje się być spójne, ściśle z sobą połączone i tworzące jeden wielki konglomerat istnień, które gasły nagle bądź dożywały późnej starości.

 

Przy tym nie jest to lektura łatwa, nie ma co się oszukiwać. Jeśli nie spożywa się jej po kawałku, ilość przytoczonych danych może być przytłaczająca. Także tempo jest cokolwiek stonowane, niespieszne i niektórych może odrzucić. Dla wielu sam rys historyczny również może jawić się jako nazbyt rozbuchany, rozrośnięty do rozmiaru, który trudno objąć uwagą. 

 

 

Rozumiem to wszystko i nie mam zamiaru narzucać tej pozycji za wszelką cenę. Swoje jednak powiedzieć muszę, a mianowicie to, że miałem przyjemność obcować z arcydziełem i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Sam styl na to zasługuje, a co ciekawe, nie ma w nim nonszalancji czy usilnej wzniosłości. Wręcz przeciwnie, to często prosty język, ale jakże esencjonalny, przenikniony emocjami i siłą. Bywa chwilami poetycki, potrafi ukoić zmysły, acz nigdy przy tym nie zatapia postaci, lecz współgra z ich wiedzą i pragnieniami.

 

Pozornie jako historyk, któremu cała ta otoczka się przejadła, powinienem się od Ksiąg Jakubowych odbić. Jednak na tym polega kunszt Olgi Tokarczuk, że potrafi stworzyć taką opowieść, która wszelkie uprzedzenia obraca w proch. Zaprasza do stworzonej przez siebie rzeczywistości, a potem sączy mi ją do ucha i już jestem gdzieś indziej, śledzę koleje niesamowitych zdarzeń. Świat zewnętrzny zamyka swoje podwoje, zostaję tylko ja, ciągi liter, słów i znaczeń.

 

Tak po prostu.

 

Nie ma mnie.

 

Nie ma.

 

Ocena 10/10